niedziela, 26 października 2014

"All these Voices in my head..." Part V


V




Wpadłem do dużego budynku, niemalże wyrywając drzwi z zawiasów.
-Dobry wieczór! Nazywam się Gerard Way i niecały kwadrans temu do mnie dzwoniono. Przyjechałem najszybciej jak się dało- wydukałem na jednym oddechu.
-Ach tak, pan Way. Wspominano mi o pańskim przyjeździe. Proszę usiąść
w poczekalni, a ja zawołam doktora- wysoka, smukła szatynka wstała
i spokojnym krokiem wyszła zza recepcyjnej lady, by zaraz zniknąć mi z oczu. Posłusznie wykonałem jej polecenie, korzystając z chwili odpoczynku. Byłem wielce zaniepokojony. Po kilku męczących minutach zza rogu wyłonili się lekarz 
i recepcjonistka, która tylko się do mnie uśmiechnęła i wróciła do swoich zajęć.
-Dobry wieczór, doktorze- wstałem i podałem mu rękę.
-Witam! Pan, Way, prawda?- bardziej stwierdził niż spytał- Proszę za mną.

Skierowaliśmy się do jego gabinetu, gdzie mogliśmy usiąść i spokojnie porozmawiać.
-Napije się pan wody?- zapytał.
-Nie, dziękuję- odparłem zniecierpliwiony- Czy powie mi pan wreszcie w jakim celu zostałem tutaj ściągnięty?
-Ależ oczywiście- mężczyzna zmienił ton z wesołego na poważny- Dzisiaj, około godziny 16:30 przywieziono do nas młodego chłopaka. Był nieprzytomny, siny, doznał poważnego wychłodzenia. Prawdopodobnie od dłuższego czasu nie jadł, jest odwodniony i wyczerpany. Nie dało się go zidentyfikować.
-Jak się teraz czuje?
-Jego stan był dość poważny. Nie dość, że chłopak się nie mył, to prawdopodobnie zatruł się zjedzonym w lesie zainfekowanym mięsem.
-Boże- jąknąłem.
-Bez obaw. Zrobiliśmy mu płukanie żołądka i odtruwanie. Zdołaliśmy unormować jego stan. Pozostanie pod obserwacją przez dwa dni, a potem go wypiszemy.
-To dobrze. Nie rozumiem jednak powodu mojego przyjazdu do szpitala…
-Już tłumaczę- doktor ściągnął brwi- Chłopak zdaje się być mocno przestraszony, nie reaguje na pytania. Kiedy się ocknął, zaczął rzucać się
i wykrzykiwać coś bez ładu i składu. W końcu uspokoił się i powiedział: „Gerard Way”, potem zemdlał na powrót. Nasza recepcjonistka znalazła w sieci pański numer.
-Nieprawdopodobne…- zastanawiałem się- Któż to mógł być?
-Czy pomoże nam pan przy identyfikacji pacjenta? Sam pan rozumie, w takiej sytuacji…
-Pewnie- wstałem, przerywając jego wywód. Udałem się za lekarzem do sali segregacji.

Chłopak leżał na ostatnim łóżku skulony w pozycji embrionalnej, twarzą do ściany. Na tym etapie nie byłem w stanie go rozpoznać. Zawahałem się.
-Śmiał, jeszcze śpi- zachęcił lekarz.
Przeszedłem przez całą salę segregacji i stanąłem twarzą do twarzy chłopca. Spostrzegłem niewinnego, spokojnego bruneta o delikatnych rysach twarzy
i porcelanowej cerze. Szybko rozpoznałem w nim swojego dawnego pasażera.
W milczeniu wyszedłem z sali do pomieszczenia, gdzie znajdował się lekarz.
-I co, zna go pan?- spytał.
-Yyy… Tak- zawahałem się- To mój daleki kuzyn, Frank. Franklin Collins- dodałem- Niestety, nie mogę panu nic powiedzieć, gdyż ostatni raz widziałem go, kiedy kończył liceum. Nie mam kontaktu z nikim z jego bliższej rodziny, przykro mi.
-Hm… Rozumiem- doktor spojrzał na mnie niepewnie- Czy Franklin ma dokąd pójść po wyjściu ze szpitala? Kogoś, kto go odbierze?
-Ja chętnie się nim zaopiekuję. Dawno się nie widzieliśmy- nie wiem, czemu to zaproponowałem. To był po prostu impuls. Czułem, że miałem dług u Franka. Poza tym, wyglądał tak bezbronnie, że nie mogłem zostawić go w tym szpitalu samego. Wymyśliłem więc szybko gadkę o pokrewieństwie i pozostało mi tylko czekać, aż lekarz na to pójdzie. Oby Frank nie pokrzyżował moich planów, gdy się obudzi…      



† † † † † †

Pierwszym co zobaczyłem po przebudzeniu były chorobliwie białe ściany
 i duże okna, przez które wpadało przyjemne, wcale nie rażące w oczy światło późnego październikowego popołudnia. Zarejestrowałem bandaż na swojej łopatce. Szpital – znowu.
Lekko ociężale podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem wokół. Chciałem jak najszybciej stąd uciec. Nie lubię takich pomieszczeń…
Zauważyłem przez szybę, jak lekarz rozmawia z jakimś mężczyzną. Spojrzeli
w moją stronę i wtem do sali wszedł czarnowłosy. Podszedł do mojego łóżka
 i usiadł na jego krawędzi.
-Cześć, Frank- powiedział- Pewnie zastanawiasz się, co tutaj robisz. Co ja tutaj robię…- chrząknął- Opowiem ci wszystko w domu, ale teraz proszę, nie wydaj mnie. Nazywasz się Franklin Collins i jesteś moim dalekim kuzynem. Ani słowa
o tym, że nie jesteśmy spokrewnieni, okay?- popatrzył błagalnym wzrokiem. Byłem tak oszołomiony, że nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Co Gerard tutaj robi? Kuzyn Franklin Collins? Opowie mi wszystko w domu? Jakim domu?!
-O, dzień dobry. Widzę, że się już przebudziłeś- moje przemyślenia zakłócił głos doktora- Jak się czujesz, Frank?
-Eem… Dobrze- skłamałem. Tak naprawdę nie czułem się dobrze, a wręcz fatalnie. Nie wiedziałem, co się wokół mnie działo- Tylko jestem trochę osłabiony i senny.
-To normalne. Po takiej ilości silnych leków uspokajających możesz czuć się otępiały 
i pozbawiony sił. Zostaniesz pod obserwacją dwa dni i jak wszystko będzie dobrze, wypiszemy cię ze szpitala.
-Odbiorę cię, kuzynie- wtrącił się Gerard tonem podnoszącym na duchu.
-Zostawię panów samych. Wiecie, praca wzywa- oznajmił przepraszającym głosem 
i wyszedł z sali segregacji. Przeczekałem chwilę, aż lekarz zniknął mi
z zasięgu wzroku i odetchnąłem z ulgą.
-No więc…- Gerard przeczesał nerwowo swoje kruczoczarne włosy- Trochę głupio wyszło, nie?- zaśmiał się i spojrzał na mnie bezradnie.
-Odbierzesz mnie?- spytałem ze zdziwieniem.
-Nie martw się, nie kłamałem. Naprawdę cię odbiorę. Wytłumaczę ci wszystko później.
-Yhym- zamilkłem i wbiłem wzrok w pościel.
-Mam nadzieję, że ty również wyjaśnisz mi parę rzeczy. Przyjadę po ciebie za dwa dni. Proszę, postaraj się nie wygadać- kiwnąłem potakująco głową- Do zobaczenia, Frank!- nawet mu nie odpowiedziałem. Wyszedł, a ja pogrążyłem się w myślach. Przyjedzie za dwa dni…


† † † † † †


Silne uczucie ciepła, a zarazem zdezorientowania towarzyszyło mi przy powrocie do domu. Nigdy w życiu nie myślałem, że kiedykolwiek odważę się na takie przedsięwzięcie. Musiałem trochę nazmyślać lekarzowi, ale w gruncie rzeczy i tak nie powinno go to obchodzić. Zadaniem lekarzy jest zdiagnozować
i wyleczyć pacjenta, a nie ingerować w jego życie prywatne!


Skręciłem w boczną alejkę i zaparkowałem przed domem. Wysiadłem
z samochodu, wszedłem do mieszkania i spojrzałem na zegarek- 19:00. Przesiedziałem w szpitalu prawie 2 godziny, a wydawało się, że tylko 15 minut. Teraz wcale nie chciało mi się spać. Myślałem nad nadchodzącym dniem, kiedy to pojadę odebrać Franka ze szpitala. Co my będziemy tu robić? Ile czasu będę go nocował? Czy będzie mu tutaj dobrze?  Chciałbym, aby poczuł się u mnie komfortowo. Co ja gadam?! Na jego miejscu nawet nie skorzystałbym z oferty nocowania u nieznajomego faceta. Obydwoje będziemy spięci. Mam jednak nadzieję, że z czasem chłopak się rozluźni. Będzie miło- tak mi się przynajmniej wydaje…



† † † † † †

-Rany boskie, to już jutro!- jęknąłem zaraz po przebudzeniu. Miałem przeczucie, że dzisiejszej nocy nie prześpię spokojnie. Wstałem leniwie z łóżka, a moje stopy zderzyły się z chłodem paneli podłogowych. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Postanowiłem szybko się umyć i pojechać na zakupy. Jak można przyjąć gościa z pustą lodówką?

 Pół godziny potem byłem już w sklepie i kierowałem się do kasy, gdy nagle moją uwagę przykuł ciekawy nagłówek codziennej lokalnej gazety:

„Znaleziony w lesie!”

Wziąłem jedną pod paczę z zamiarem przeczytania jej w domu.
-Dzień dobry- przywitała mnie kasjerka- 30 $ się należy.
-Proszę bardzo- wręczyłem jej banknoty.
-Dziękuję i życzę miłego dnia.
-Przyda się…- burknąłem pod nosem i wyszedłem ze sklepu.

Po rozpakowaniu zakupów usiadłem wygodnie w salonie i wyciągnąłem gazetę. Od razu rzuciła mi się w oczu pierwsza strona. Widniało na niej dwóch młodych chłopców na tle lasu. Otworzyłem nas stronie z artykułem o tym zdarzeniu i zacząłem czytać na głos:
„W dniu 15 października w lesie na obrzeżach Newark został znaleziony młody mężczyzna.
-Byliśmy na grzybach, kiedy nagle zauważyłem coś skulonego pod drzewem. Okazało się, że to mężczyzna. Ja zadzwoniłem po pogotowie, a Jason próbował mówić do niego- mówi piętnastoletni Chris.
-Facet bełkotał coś niezrozumiałego, mdlał zaraz po ocknięciu, był ranny. To było straszne przeżycie. Wie pan, tak być samym w ciemnym lesie, bez pomocy…- wypowiada się Jason, starszy o rok kolega Chrisa.
Jak mówi lekarz, pacjent trafił do szpitala w stanie krytycznym. Był wychudzony, ranny, wychudzony, brudny, majaczył, mdlał i zatruł się zepsutym mięsem.
Na szczęście lekarzom udało się uratować mężczyznę i teraz powraca do zdrowia. Nie znane nam są przyczyny jego pobytu w lesie. Lekarze nie zgadzają się na przeprowadzenie wywiadu z pacjentem i udzielenie więcej informacji.
Trudno sobie wyobrazić taką sytuację. Chłodna kalkulacja, pełne skupienie
i opanowanie nerwów – to podstawy obowiązujące w takich momentach. Często bardzo ciężko jest nam opanować emocje, a to przecież liczy się najbardziej podczas ratowania ludzi. Na szczęście, ci młodzi chłopcy zachowali się adekwatnie do sytuacji, dzięki czemu ranny mężczyzna przeżył. Za taką heroiczną postawę i chęć niesienia pomocy Jasonowi i Chrisowi należy się medal.
-Myślę, że w obliczu takiego zagrożenia każdy na naszym miejscu postąpiłby tak samo. Cieszymy się, że mogliśmy pomóc- mówią skromnie mali bohaterowie.

Gdyby nie ci dwaj młodzieńcy, ta przygoda skończyłaby się tragicznie. Godna podziwu postawa kolegów pokazuje, że wśród młodych ludzi są osoby, które nie są obojętne na ludzkie cierpienie i znieczulicę.”

Odłożyłem gazetę i przetarłem oczy ze zmęczenia. Biedny Frank! Co takiego musiało się stać w jego życiu, że był zmuszony nocować w lesie? Od naszego pierwszego spotkania ten chłopak wydawał mi się jakiś dziwny. Inny, a zarazem ciekawy i tajemniczy. Mam nadzieję, że podczas naszego wspólnego mieszkania poznamy się lepiej. Może bardziej się przede mną otworzy i, kto wie, uchyli rąbka swej tajemnicy…


† † † † † †

W milczeniu przyglądałem się jak czarnowłosy zwinnie pakuje moje rzeczy do torby. Oczywiście, nie były całkiem moje- kupił mi parę ubrań i jedzenie, którego prawie nie ruszyłem. Naprawdę nie miałem ochoty na pogaduszki. Nie bardzo odpowiadała mi też perspektywa wspólnego mieszkania.
-Gotowy?- kiwnąłem głową w odpowiedzi.
Czarnowłosy zaniósł moją torbę do samochodu. Zszedłem powoli do niego
i wsiadłem niepewnie do samochodu. Powoli ruszyliśmy.
-Jak się dziś czujesz, Franku?- zagadnął Gerard z nerwowym uśmiechem na twarzy.
-Przeżyję- mruknąłem pod nosem, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Moją taktyką jest próba odstraszenia bruneta. Najlepiej byłoby, gdyby dał sobie spokój 
z moją osobą. Będę starał się go ignorować, może się odczepi.
-To dobrze- odpowiedział niewzruszony- Jedziemy teraz do mojego domu. Bardzo chciałbym, żebyś się tam zaaklimatyzował. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, śmiało mów. Postaram się dogodzić. Mam nadzieję, że lepiej się poznamy i w domu będzie panować miła, luźna atmosfera- uśmiechnął się szeroko- Czemu milczysz? Nie krępuj się- zachęcił, a ja tylko wzruszyłem ramionami- Pewnie jesteś zmęczony, prawda? Odpoczniesz w domu, mam nadzieję. Frank?- zmienił ton na bardziej poważny i trochę zmartwiony- Zanim dojedziemy chciałbym cię jeszcze o coś spytać.
-Słucham?- odparłem zmęczony jego gadaniem.
-Przepraszam, jeśli w jakiś sposób narusza to twoją prywatność, ale ciekawi mnie jedna rzecz…- uciął, aby ściszyć grające radio- Czy pamiętasz, czym zatrułeś się  lesie? Mięsem?- zdębiałem. Na chwilę przypomniałem sobie tamtą sytuację. Podniosłem podkrążone oczy i spojrzałem świdrującym wzrokiem
w zielonkawe tęczówki Gerarda, który wydawał się być lekko zdezorientowany moim zachowaniem. Skoro od samego początku moim zamiarem było go zniechęcić 
i odstraszyć, to w sumie czemu nie miałbym mu tego powiedzieć?
-Zabiłem wiewiórkę- powiedziałem chłodnym tonem i na powrót wbiłem wzrok w swoje kolana.  
*********************************************************
Ostatnio mało komentujecie :/ Pamiętajcie, że każdy komentarz, nawet negatywny, daje dobrego kopa i motywuje do działania. Oczywiście informuję Was, że skończyły mi się zapasy i będę teraz pisać na bieżąco rozdziały, ale zanim je wstawię to może dojść do globalnego ocieplenia ;) Przepraszam, że tak długo to trwa, ale naprawdę nie mam teraz głowy do niczego i mam strasznie dużo do ogarnięcia w życiu.
Pomyślałam sobie też, że może przy następnych rozdziałach będę Wam dawała linki do piosenek, które mnie inspirowały przy pisaniu, bądź uważam, że będą dopełnieniem do mojego tekstu. No chyba, że w nie lubicie słuchać muzyki w trakcie czytania, to też Wasza decyzja. 
Moje ciało powoli odmawia mi już posłuszeństwa. Błagam, dobijcie mnie... :(  

6 komentarzy:

  1. Zabił wiewiórkę?! XDDDD Masakra. Przepraszam za zwłokę w komentowaniu, ale cóż... na nic nie miałam czasu :/ Rozdział ciekawy, ale uświadomi mi,ze jak przez mgłę pamiętam poprzednie rozdziały, także chyba będę musiała sobie odświeżyć nieco pamięć. Pisz dalej, bo to bardzo intrygujące opowiadania, które wzbudza we mnie ciekawość :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Oh, faktycznie od dawna nie wstawiłaś niczego nowego. Zaglądam na twoje bloga, a tu taka miła niespodzianka - kolejny rozdział! :) Oczywiście jest ciekawie, nie mam pojęcia co jest przyczyną tułaczki Franka, a tak bardzo chciałabym wiedzieć :( Co prawda lubię aurę tajemniczości, ale ona jednocześnie bardzo mnie pociąga i męczy.
    Tak więc czekam na następny fragment tekstu. Życzę weny ;)

    PS. Zbił i zjadł wiewiórkę? :O Ble...

    OdpowiedzUsuń
  3. Opowiadanie jest naprawdę bardzo ciekawe! Frank jest niezwykle intrygującą postacią. Zastanawiam się, czemu on słyszy te dziwne głosy, co się stało tak naprawdę w jego życiu. Albo ma rozdwojenie jaźni, albo jest chory psychicznie. Chyba na jedno w sumie wychodzi xD
    Biedny Franio zabił wiewiórkę, bo był głodny. Rozbawiło mnie to xD

    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i duuuuużooooo weny życzę! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zjadł wiewiórkę! Hahahaha
    Jestem ciekawa tego opowiadania.
    Co się dzieje z Frankiem?
    Pozdrawiam i czekam na następne.

    PS. Zapraszam do siebie we-are-a-broken-people.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Uh, dawno mnie tu nie było, ale wróciłam i postaram się wszystko nadrobić!
    Opowiadanie jest naprawdę intrygujące. Chyba nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim motywem.
    Wybacz krótki komentarz, ale teraz jakoś nie mam do tego głowy.
    No i pragnę szybkiego dodania kolejnego rozdziału, bo jakoś sobie nie wyobrażam psychicznego Franka w domu Wayów! :D Dużo weny życzę!

    xoxo Fun Puppy

    OdpowiedzUsuń
  6. Siedzę i płaczę. No wyję po prostu. Pamiętam te czasy, gdy byliśmy zafascynowani Frerardem i tym wszystkim. Mnie nie pamięta nikt, ja sama siebie nie pamiętam. Widzę swojego bloga w Twoich polecanych, ale on już od dawna nie istnieje, tak samo jak większość tych, które obserwowałam. I przykro mi jak cholera, że tyle cudownych duszyczek porozchodziło się i nawet do nikogo nie mam kontaktu, nie mam jak powiedzieć "hej, pamiętasz mnie? Masz jakieś archiwum? Potrzebuję powspominać". I jest koniec 2017 roku, a ja myślę jak bardzo się nie zastanawiałam nad tym co robię, co czytam. Tęsknię :( I dziękuję, że ten blog tu jest i mam nadzieję, że sobie nie pójdzie i kocham Was wszystkich, ktokolwiek jeszcze może to zobaczyć

    OdpowiedzUsuń