niedziela, 13 października 2013

"All these Voices in my head..." Part I


                                 I



   Powoli zaczynałem wracać do siebie.  Zniknięcie ciemnych, wirujących wkoło plamek sprzed moich oczu pozwoliło mi zorientować się, w jakim pomieszczeniu aktualnie przebywam. Niestety, nie byłem w stanie rozpoznać tego miejsca. Dookoła półmrok, przestarzała biała tapeta, to znaczy- kiedyś była biała, gdyż teraz pożółkła w wielu miejscach i odchodziła od ściany. Przeszyła mnie fala zimna. Spojrzałem w dół- stałem boso na zniszczonych, lodowatych kafelkach. Skierowałem swój wzrok na jedyne, małe okno w tym nieznanym mi pomieszczeniu. Na złość, było usytuowane wysoko, a mój niski wzrost nie pozwolił mi na dosięgnięcie do niego. Jednak wywnioskowałem, że musi być koło południa, gdyż słońce mocno świeci. Nie pamiętam nic z wczorajszej nocy. Nie miałem pojęcia, gdzie i w jakim celu się tu znajduję. Podszedłem do drzwi, pociągnąłem za klamkę- zamknięte od zewnątrz. Żadnego sposobu na szybie wyjście. W środku było zimno, ciemno, ciasno, wilgotno i unosił się zapach jakiegoś środku dezynfekującego. Usiadłem zrezygnowany w kąciku i objąłem sine od chłodu stopy rękoma. Biały „uniform” był zbyt krótki i cienki, by dawać potrzebne uczucie ciepła.
-Co ja teraz zrobię?- histeryzowałem- Jak stąd wyjdę?!- niemal szlochałem.
-Nie płacz…- zachrypnięty szept.
-Kto to powiedział?- zerwałem się na równe nogi.
-Ja. Nie mazgaj się- odpowiedział ten sam głos.
-Gdzie jesteś?- zacząłem obracać się na wszystkie strony, lecz niczego nie dostrzegłem.
-W Twojej głowie, ale mogę też być tutaj…
-Tutaj, czyli gdzie?- spytałem zdziwiony.
-Za Tobą- odwróciłem się nerwowo i spostrzegłem parę dużych, złotych oczu. Zaraz potem zamazane rysy mrocznej postaci. Mrugnąłem – zniknął.
-Jak to?! Kim Ty jesteś?!- krzyknąłem ze strachu.
-Twoim koszmarem…
-Nie, to się nie dzieje naprawdę! Ty nie istniejesz, to tylko wytwór mojej chorej wyobraźni!
-Doprawdy, zadziwiająca teza. Powiedz mi- przerwał- Jesteś pewny, że nie istnieję?- usłyszałem słowa wyszeptane wprost do mojego ucha, jak gdyby stał tuż za mną. Poczułem coś przypominającego kształtem dłoń. Niewyobrażalnie zimną dłoń. Przejechała wzdłuż mojej szyi, a potem zeszła niżej, na plecy. Oblała mnie fala dreszczy, strachu. Sparaliżowany, nie mogąc się ruszyć, trząsłem się.
-Pprzestań…- wyjąkałem. O dziwo, posłuchał. Odczułem jego nieobecność i powróciłem do swojego kąciku. Oparłem się o ścianę i zsunąłem na dół. Skulony w kłębek, ze zszokowaną miną starałem się wytłumaczyć racjonalnie zjawisko sprzed kilku minut.
-Biedny… Zamknięty w ciemnym pomieszczeniu bez wyjścia. Sam na sam z myślami…
-Znowu Ty! Odejdź, zostaw mnie w spokoju!- krzyknąłem. Zamknąłem oczy, zakryłem uszy rękoma i począłem bujać się w przód i tył- Ciebie nie ma, nie istniejesz! To tylko moja wyobraźnia, nie istniejesz…- rozpłakałem się, ale nie przestałem mówić- CIEBIE NIE MA…
-Taki bezbronny, taki słaby…
-Nie słucham Cię! Nie istniejesz!- wybuchnąłem głośnym szlochem.
-Mazgaj!



                                

    Obudziłem się, leżąc skulony na chłodnej posadzce. Rozejrzałem się dokładnie wokół. Nadal to samo pomieszczenie. Nie wiem, ile czasu spałem, ale pewnie długo. Prze okno wpadał tylko blask księżyca. W ciągu tych wszystkich godzin nikt po mnie nie przyszedł. Trochę się zmartwiłem, bo zawsze jednak ktoś wpadał, chociażby z jedzeniem lub dawką leków. Dzisiaj nic. Dziwne…
-Jak się spało?- usłyszałem kokieteryjny, wysoki głos kobiecy.
-Kto tu jest?
-Dobrze? Nie było za zimno na podłodze?- zachichotała.
-Jest trochę zimno, ale nie narzekam- prychnąłem.
-Długo spałeś.
-Kim jesteś?- spróbowałem znowu.
-Nie poznajesz starej znajomej?- zdziwiła się- Zaraz. Możesz nie poznać, przecież tak rzadko Cię odwiedzałam…- zaśmiała się.
-Możliwe.
-Jestem Nadzieją.
-Gdzie jesteś?
-Wszędzie. Wtedy, kiedy jestem Ci potrzebna.
-A teraz? Jesteś potrzebna?
-Oczywiście.
-Nie widzę Cię…
-Nie ma takiej potrzeby, może kiedyś…
-Co? Nie rozumiem.
-Nie musisz. Jestem bliżej niż myślisz.
-Jestem nieźle popierdolony- mruknąłem do siebie, na co usłyszałem radosny śmiech, jakby dziecka- No i z czego się śmiejesz?
-Z Ciebie.
-Czemu?
-Ot tak, po prostu. Czy zawsze musi być jakiś szczególny powód do radości?
-Nie wiem. Mi, bynajmniej, wcale nie jest do śmiechu. Siedzę zamknięty w jakiejś klitce bez wyjścia, a na dodatek gadam z wyimaginowaną kobietą.
-Nie jestem kobietą, tylko Nadzieją!
-Obojętnie. Jestem po prostu jebnięty. Ciebie nie ma, tak jak nie było tamtego wcześniej!
-Kogo?- zmieniła ton- Był tu ktoś wcześniej?
-No właśnie nie, bo wy nie istniejecie, to wszystko wytwór mojej wybujałej wyobraźni.
-Kto?!- zamarłem.
-Nie wiem… Przedstawił się jako mój koszmar, czy jakoś tak, ale…
-Słuchaj, Frank!
-Skąd znasz moje imię?
-Nie czas na wyjaśnienia! Słuchaj: nadchodzi coś bardzo złego. Możesz wierzyć lub nie…- urwała- Pomogę Ci się stąd wydostać, ale musisz robić wszystko to, co każę.
-Co? Ha ha ha! Żartujesz sobie?! Niby w jaki sposób wyjdę? Zresztą, gadam sam do siebie.
-Jakiś Ty uparty!- burknęła- Sam zdecydujesz. Masz czas do północy, potem nie będzie szansy.
-Czekaj! Skąd będę wiedział, kiedy północ?
-I Czarne Ptaki wzbiją się w niebo, przynosząc wszystkim zgubę- wyśpiewała melodyjnie. Potem wszystko ucichło. Złapałem się za głowę, starając zrozumieć zaistniałą sytuację. O co chodziło? Nie miałem pojęcia. Byłem w kropce.


­                                       

    Czekałem niecierpliwie, aż ktoś łaskawie po mnie przyjdzie. To trwało stanowczo za długo.
-Czemu nikt, do cholery, nie przychodzi?!
-Nie przyjdą…- odezwał się ktoś.
-Przestań!- nagle usłyszałem przeraźliwy pisk ptaków i chaotyczny trzepot skrzydeł- Północ… Halo?! Nadziejo!- sam nie wiem, czemu krzyknąłem, przecież nie wierzyłem w jej istnienie- Co mam robić? Halo?! Jesteś? Proszę, pomóż mi!- zacząłem panikować.
Wtedy usłyszałem dźwięk przekręcanego klucza i drzwi się otworzyły. Wstałem, by zobaczyć kto przyszedł. Nikogo jednak nie zobaczyłem.
-Co, do…- nie dane mi było skończyć.
-Podążaj za krwią, Frank. Nie odwracaj się za siebie i nie rozmawiaj z nikim po drodze. A! I jeszcze jedno: pod żadnym pozorem nie patrz Im w oczy.
-Czekaj! Im, to znaczy komu?
-Biegnij, Frank! Pamiętaj!- głos ucichł, a ja w przypływie nagłej adrenaliny, ruszyłem pędem przed siebie.
   Wyszedłem z ciemnego pomieszczenia na trochę jaśniejszy korytarz. Nigdy wcześniej nie byłem w tej części budynku. Ściany bladoniebieskie pokryte były czerwonymi śladami dłoni i rozmazanymi napisami. Przeczytałem jeden z nich:
„Był tu. Przyjdzie po wszystkich!”
Następne:
„Pomocy!”
„Piękna jest tylko krew na białym tle”
„Złap mnie, jeśli potrafisz!”
„Jest blisko…”
-Co tu się stało?!- przeraziłem się.
Potem zacząłem szukać jakiegoś śladu. Korytarz oświetlała tylko jedna lampka, która huśtała się na prawo i lewo. Zrobiłem krok do przodu. Bosą stopą wdepnąłem w coś mokrego i lepkiego. Nie chciałem spojrzeć, gdyż domyślałem się, co to, ale to zrobiłem. Właśnie stałem w kałuży intensywnie czerwonej posoki- jeszcze świeżej. Nie miałem żadnych odruchów wymiotnych, ponieważ widok krwi nie był dla mnie niecodziennym zjawiskiem. Odszukałem szlak i bez zastanowienia ruszyłem biegiem za nim. Bez przerwy wydawało mi się, że ktoś za mną biegnie i miałem ogromną chęć obejrzenia się za siebie,
-Nie odwracaj się, Frank!- przestrzegła mnie Nadzieja.
   Mijałem drzwi i skręcałem w ciemne korytarze, zbiegałem ze schodów, nieomal zabijając się o własne nogi. Tak okropnie się bałem. Nagle usłyszałem czyjeś przeraźliwe krzyki. Drogę zagrodziła mi Siostra Marie. Stanąłem w bezruchu. Ręce miała całe we krwi, a centralnie pośrodku jej czoła widniała dziura. Wyciągnęła do mnie rękę i zaczęła coś bełkotać:
-Frank… Po… Ppomóż nam…
-Pomóż nam, Frank! Pomóż!- usłyszałem mnóstwo głosów jednocześnie. Krzyki przepełnione bólem i strachem.
-Nie słuchaj ich! Biegnij!- ponaglała Nadzieja. Nie patrząc kobiecie w oczy, minąłem ją i pobiegłem dalej.
Po drodze widziałem zmasakrowanych ludzi błagających mnie o pomoc. Nie mogłem nic zrobić. Moją uwagę najbardziej przykuło ciało małej dziewczynki zwisające bezwładnie na sznurze przewieszonym przez żyrandol. Nagle poruszyła się. Złapała się kurczowo zakrwawionymi rączkami pętli oplatającej jej szyję. Dusiła się, płakała, krzyczała, aby jej pomóc.
-Ona jeszcze żyje! Mogę jej pomóc!- krzyknąłem bezradnie.
-Nie możesz! Musisz biec dalej!
-Ale…
-Uciekaj!- zachowałem się jak skończony egoista, kiedy wybrałem ucieczkę od pomocy małemu, bezbronnemu dziecku. Znałem ją. Miała na imię Annie. Przywieźli ją zaledwie dwa miesiące temu. Rozmawiała tylko ze mną…
   Mijałem tak te biedne, udręczone dusze jeszcze przez kilka minut, aż dotarłem do upragnionych drzwi wyjściowych. W pośpiechu pociągnąłem za klamkę, ale drzwi ani drgnęły.
-Co jest?!- krzyknąłem zdenerwowany.
-Nie możesz stąd uciec! Twoim przeznaczeniem jest bycie tutaj, z nami, Frank- ktoś złapał mnie za nadgarstek.
-Aa!- pisknąłem z bólu. To Siostra Marie trzymała mnie kurczowo, nie dając szansy na jakikolwiek manewr. Nagle, zawias w drzwiach puścił i drzwi się otworzyły. Wyrwałem się i wybiegłem z budynku, a za mną drzwi na powrót się zatrzasnęły. Ruszyłem pędem przez zaniedbany ogród i znalazłem otwartą już bramę. Wybiegając, rozdarłem koszulę o wystający pręt. Płat białego materiału został tam.
-Dobrze, Frank. Teraz musisz już sobie radzić sam…- wyszeptała, jakby stała obok mnie. Już więcej jej nie usłyszałem…  


5 komentarzy:

  1. Wow..... OMFG. brak mi słów. co tam się dzieje? apokalipsa zombie? xD
    podoba mi się to. ;D nawet bardzo. jestem ciekawa o co w tym chodzi.
    mam nadzieję, że szybko dodasz next. :)
    życzę hektolitry weny. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko Boska... Tak, tylko tyle jestem w stanie powiedzieć. Teraz mnie uratuj, bo siedzę sama w ciemnym pokoju i trzęsę się ze strachu! A to wszystko twoja wina!
    Co nie zmienia faktu, że ani na moment nie oderwałam wzroku od komputera. To było takie... piękne. Mimo, że koszmarne, straszne i przerażające, to jednak piękne. Bardzo podoba mi się twój styl. Jesteś moim bogiem, na serio. Błagam, pisz dalej, bo nie mogę się doczekać dalszych rozdziałów.
    I w ogóle chciałam pogratulować ci pomysłu na taką psychozę!

    Weny! :*

    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś popierdolona XD Kurwa, ale mi się to podobało. Tak mnie wciągnęła ta powalona, psychiczna treść, ze nie przywiązywałam uwagi do błędów, więc nie powiem ci, czy coś było źle czy tam niepoprawnie gramatycznie. Bosko się zapowiada, serio. Niesamowicie mnie zaintrygowałaś C:

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm, to opowiadanie jest fajne, naprawdę. Można powiedzieć, że tematyka... nie jest mi obca. Z niecierpliwością czekam na kolejną część, chociaż chyba mój mózg ma dosyć wszelkich potworności >.< Ale i tak, trzymam kciuki :3
    xoxo
    Zombies

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojesu, to opowiadanie jest strasznie ciekawe! Frank mnie zastanawia. Jestem ciekawa co się będzie działo później :3 Życzę Ci weny, bo świat Franka, który zaczynasz powoli kreować wydaje się strasznie tajemniczy. Ale.to się niedługo zmieni, prawda? I wiesz co sobie uświadomiłam? Prolog Twojego pierwszego opowiadania był dedykowany mi, a prolog tego opowiadania też był z dedykacją dla mnie <3

    Xoxo Lack of.Sleep.

    OdpowiedzUsuń