poniedziałek, 24 czerwca 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 17

Cóż ja mogę więcej powiedzieć? Następny rozdział jest w trakcie pisania. Nie wiem, czy zdążę się wyrobić do końca czerwca, ale powinnam :D Poza tym, nie uważacie, że party ostatnio wychodzą mi jakieś takie... Dłuższe? :3
Enjoy! :*
--------------------------------------------------------------------------

[Frank]

   Nawet nie macie pojęcia jak mi ulżyło, kiedy sobie wszystko wyjaśniliśmy. Dotarło do mnie, że kocham Gerarda, a bez niego jest mi strasznie ciężko. Fizycznie i psychicznie. Lubię z nim przebywać. To dobry chłopak. Może trochę zagubiony i rozpieszczony, ale dobry. Nareszcie wiem, że podjąłem właściwą decyzję.  Przecież on czuje to samo co ja, więc w czym problem? Mam wrażenie, że to wszystko jednak za szybko się dzieje, jak na realny świat. Chciałbym trochę przystopować. Dopiero co oswoiłem się z myślą, że jestem gejem. Gerard powinien to zrozumieć. Dba o mnie, troszczy się, martwi. Przede wszystkim jest wyrozumiały i się nie narzuca. Zrozumie.


                                              ******


   Niedziela. Znów byliśmy w kościele. Razem. Cieszyłem się za każdą chwilą, gdy się tam wybieraliśmy. Gerard się nawracał. To miłe. Wiedziałem, że chodzi ze mną już nie tylko po to, aby mi się nic nie stało, ale z coraz większym zaangażowaniem. Bywało trudno. Wiele razy pytał mnie o różne rzeczy związane z religią. Czułem się jak mędrzec przemawiający i dzielący się cennym sekretem z ciekawym uczniem. To również było miłe, ale ja nie wiem wszystkiego, a brak wzroku uniemożliwia mi dogłębniejsze wytłumaczenie pewnych rzeczy. Ale przynajmniej się staram...

   Siedzieliśmy u mnie w pokoju i uczyliśmy się do testów. No... W zasadzie, to próbowaliśmy się uczyć.
-Gerard, przestań!- fuknąłem, gdy bawił się kosmykami moich włosów- Jutro mam sprawdzian z matmy i próbuję się nauczyć!
-Ale czego?
-No matematyki!
-Ale dokładniej. Skąd mam wiedzieć, czego się uczysz, skoro książkę masz pustą w środku, tylko same punkciki!- warknął.
-W sumie racja. Przepraszam, nie powinienem tak na ciebie wrzeszczeć...- zmieniłem ton- Uczę się trygonometrii, ale zupełnie nic z tego nie kumam...- podrapałem się pogłowie i westchnąłem ciężko.
-Trygonometria powiadasz? A gdzie ty masz w ogóle figury w tej książce?
-Są, tylko też wypunktowane- odpowiedziałem uprzejmie.
-Aha. Mieliśmy to rok temu. Nie cierpię matmy, ale to nie znaczy, że jej nie rozumiem. Postaram się ci wytłumaczyć to, co pamiętam.
-Serio? Kochany jesteś!
-Wiem- palnął- To czego dokładnie nie rozumiesz, mały?
-Ej! Tylko nie "mały"!- odburknąłem obrażony- No bo skąd się w ogóle wzięło tutaj to całe "sin" w tych funkcjach?- całkiem tego nie rozumiałem. 
-Och... Widzę, że trzeba tutaj zacząć od początku działu... Swoją drogą, to bardzo wcześnie się uczysz...- prychnął śmiechem- To "sin" to się wzięło...

                                              ******

   Udało się! Zdałem sprawdzian na 4+ ! W życiu bym tego nie dokonał, gdyby nie Gerard. Jest świetnym tłumaczem. Strasznie się ucieszyłem i chciałem mu o tym jak najszybciej powiedzieć. Dzisiaj skończył lekcje o tej samej godzinie co ja. Usiadłem wygodnie na chłodnych schodach prowadzących do głównego wejścia do budynku szkoły. Było idealnie. Schody przyjemnie plożyły w ten upalny kwietniowy dzień. Uroki Jersey. Tsa, nie zgodziłbym się z tym po części. Lubię ciepło, ale nie żar jak z pieca! W ciszy czekałem na Gerarda. Po chwili usłyszałem czyjeś kroki obok mnie. Odruchowo wstałem i spytałem:
-Gerard?
-Nie. Jaki Gerard w ogóle?!- odpowiedział mi niezbyt miły ani szarmancki głos.
-Aha, to przepraszam...
-No. Weź stąd lepiej spadaj, ślepa cioto!- zaśmiał się.
-Hej! Nie nazywaj mnie tak!- fuknąłem, ale zaraz tego pożałowałem.
-Coś powiedziałeś, kurduplu? 
-To, że nie życzę sobie, abyś tak do mnie mówił!
-A to nie jest koncert życzeń!- rzucił i splunął na mnie.
-Ej! Fuu! Co robisz?! Odbiło ci?! Po co to zrobiłeś?!
-"Pocą" to ci się nogi nocą!- zaśmiał się. Nagle usłyszałem za sobą drugi głos chłopaka:
-Yoo! Jim! Co jest?
-A nic, taki kurdupel mi pyskuje
-Co? Pomóc ci?
-Jak chcesz- westchnął, a po chwili poczułem silne kopnięcie w brzuch, potem w plecy. Z racji tego, że nie widziałem komu mam oddać, co i tak było złym pomysłem, bo jestem mały, wątły i kruchy, a ich było dwóch, tak sądzę, toteż upadłem na ziemię, skuliłem się w kłębek i rękoma osłaniałem brzuch przed dodatkowymi urazami. Bolało. Nikt nie chciał mi pomóc. Pewnie to normalka w takich szkołach. Jeden drugiego zadźga w łazience, a uczniowie tylko westchną ku pamięci ofiary i machną ręką. Wtem usłyszałem błogi głos:
-Ej! Zostawcie go!
-Właśnie! Szukacie guza? To do równych sobie!- krzyknął drugi, nieznany mi, głos.
-Parszywce jedne!- a ten należał do dziewczyny. Po chwili kopanie ustało, a ja poczułem pod głową miękkie kolana.
-Frankie! Nic ci nie jest? Zrobili ci coś?- spytał przerażony Gerard.
-Nie...- wyjąkałem.
-Ale na pewno?- spytał tonem pełnym troski.
-Na pewno, Gee. Dziękuję- uśmiechnąłem się.
-Znacie się? -spytał, zapewne chłopięcy, śmieszny, cienki, wysoki ton.
-Tak- powiedziałem.
-Yymm... Ray, Steacy... To jest Frank, mój...- zawahał się.
-Przyjaciel- dokończyłem za niego. Wiedziałem ,że mu trudno przyznać się przed kolegami.
-Miło mi! Steacy jestem- rzuciła żwawo dziewczyna.
-A ja Ray- dodał drugi.
-Cześć!- odpowiedziałem.
-Możesz wstać?- spytał Gerard.
-Pewnie. Ymm... Pomożesz?- uniósł mnie i postawił na ziemię. Miałem ochotę się do niego przytulić. W jego ramionach czułem się bezpiecznie, tak niewinnie...
-Idziemy do domu, Frank- chwycił mnie pod ramię i wróciliśmy do domu.

                                           ******

-Gee?
-Tak?
-Czemu nie powiedziałeś o nas przyjaciołom? Wstydzisz się mnie?- bardziej stwierdziłem, niż spytałem.
-Nie, no co ty, Frank! Po prostu to byłby dla nich wielki szok, rozumiesz...- plątał się- Powiem im w odpowiednim czasie.
-Aha, rozumiem- westchnąłem.
-No już, nie bądź zły. Jak mógłbym się ciebie wstydzić?
-Bo jestem ślepy, niski i w ogóle taki jakiś ciamajdowaty
-E tam, bzdury wygadujesz! Przecież cię kocham, Frankie!- objął mnie od tyłu i pocałował w szyję. Odwróciłem się do niego twarzą i wpiłem w jego usta. Nasze języki walczyły o dominację. Oczywiście, biednego, słabego Frania pokonał wielki, mocny Gerard. Było nam razem tak cudownie. Czuliśmy swoje oddechy, przyśpieszone bicia serc, rozgrzane ciała. Lecz w pewnym momencie Gerard zaczął odpinać guziki mojej koszuli.
-Gerard?- jęknąłem- Co... Co ty robisz?
-Jak to co, Frankie?- zaśmiał się pod nosem i ściągnął swój podkoszulek. Potem zdjął moją koszulę. Dziwnie się poczułem. Gerard zaczął całować mój kark, barki, rękoma błądził po moim rozgrzanym torsie. I choć było mi nieziemsko dobrze, to czułem, że jeszcze nie czas, nie byłem gotów.
-Gee... Co my robimy? Prze... Przestań- jęczałem, lecz on nie przestawał- Gee... My naprawdę nie możemy...
-Cii...- zamknął mi usta pocałunkiem. na co jęknąłem. Objął mnie w pasie i zaczął majstrować przy zamku moich spodni. Teraz tym bardziej wiedziałem, że czas to przerwać. Chwyciłem za jego dłonie i odepchnąłem na bezpieczną odległość.
-Gerard! Dość!- krzyknąłem.
-Co jest Frankie? Nie chcesz?- spytał zdezorientowany.
-To nie tak... Ja po prostu... Czuję, że nie jestem jeszcze gotowy. Nigdy tego nie robiłem, a co dopiero z chłopakiem. Poza tym, przecież jestem niewidomy, co ci po takim kochanku?- poczułem jak moje policzki oblewa rumieniec.
-Frankie- pogładził mnie policzku- Jesteś najlepszym kochankiem po słońcem! Nie przeszkadza mi to, że nie widzisz. Kiedy ty to w końcu zrozumiesz? Kocham cię takim jakim jesteś. Ja też tego nie robiłem, ale czuję, że to właśnie z tobą chcę przeżyć swój pierwszy raz. Ale jeśli uważasz, że nie jesteś jeszcze gotowy... Rozumiem.
-To było kochane! Chciałbym, aby pierwszy raz był wyjątkowy, ale Gerard... Jesteśmy z matką starej daty i uważamy, że seks powinien być dopiero po ślubie.
-Co?! Frank, to już stary przesąd. Ale skoro tak, to udowodnię ci, że nie jestem z tobą tylko dla seksu, kocham cię i poczekam tak długo, aż będziesz gotowy.
-Też cię kocham, Gee! Obiecuję, że to zrobimy, ale jeszcze nie teraz...- ubrałem z powrotem koszulę i poszedłem do łazienki.

   Usiedliśmy obok siebie przy stoliku i w milczeniu jedliśmy podwieczorek przygotowany przez mają mamę. Nagle Gerard przerwał ciszę i zapytał:
-Frank, myślisz, że gdzieś tam po śmierci jest drugie życie?
-Hmm... Myślę, że tak. A co? Wybierasz się?- zachichotałem, na co zawtórował tym samym.
-Nie, tak po prostu się pytam.
-Jeżeli mocno w coś wierzysz, to wszystko jest możliwe, Gee. 
-No to "Niebo" jest w końcu czy go nie ma?- spytał z nutką zdezorientowania.
-A wierzysz?

                                              ******

     Minął tydzień. Gerard powiedział Ray' owi i Steacy, że jesteśmy razem. Był to dla nich niemały szok, ale zaakceptowali to. Ba! Nawet Steacy coś w duchu podejrzewała. Ha ha! Jednak przed kobietami nic się nie ukryje. Polubiłem ich, są naprawdę bardzo fajni.
     Ciągle nie jestem gotowy, a już tym bardziej w ostatnim czasie. Coraz częściej boli mnie głowa, brzuch, palce już nie te same co kiedyś. Bolą niemiłosiernie nawet po godzinie grania na gitarze. Ale najbardziej dokucza mi to uporczywe szumienie w głowie. Nie mogę się skupić, zapominam wielu rzeczy, jąkam się, boli mnie czaszka, jakby coś mi ją od wewnątrz rozrywało. I jakoś tak w ogóle ostatnio źle się czuję. Nie wiem, dlaczego. Może to przemęczenie...

-----------------------------------------------------------------------------
Wiecie co Wam powiem? Wydaje mi się, że to jest jeden z moich najdłuższych rozdziałów. Nie wiem jak Wy, ale ja jestem z siebie dumna! :3

poniedziałek, 17 czerwca 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 16

Siemka! Dość długo mnie nie było, ale wybaczcie mi to. Końcówka roku, same sprawdziany, poprawianie ocen (Ha ha! :D Żart, średnia mi wychodzi - jakimś cudem - 5,1),  próby przed końcem roku (tak, będę występować), no i wycieczka klasowa :D  Rozdział 17 jest w trakcie pisania, ale i tak notka będzie później. Wydaje mi się, że jak się sprężę, to skończę to opowiadanie jeszcze przed końcem czerwca, no ale nigdy nic nie wiadomo (czyt. Fun Ghoul jest śmierdzącym leniem). Także już nie przynudzam i życzę miłego czytania :)
Aha! Part 16 wędruje do Paper Rose <3
-----------------------------------------------------------------------------

[Gerard]

   Patrzyłem ze zdziwieniem na siedzącego obok mnie Franka. On sam był chyba w większym szoku niż ja.
-Yyy... Ha ha! Dobre, Frankie- uznałem, że to tylko głupi żart.
-Ale Gee, ja nie żartuję... Jaki tatuaż?- odpowiedział.
-Serio? O kurde...- jęknąłem- No ten duży, czarny tatuaż skorpiona po prawej stronie twojej szyi. Frank, proszę cię, tylko mi nie mów, że nic o tym nie wiesz?
-Na szyi?- pomacał dłonią centralnie po skorpionie- Faktycznie, czuję małe zgrubienie... Matko!- złapał się za głowę- Skąd ja to mam?!
-Frankie, no weź, nie pierdol! Naprawdę nie wiesz, skąd ten tatuaż?
-No... Naprawdę- jęknął. 
-Ej...- podniosłem brew do góry w geście niedowierzania- To coś kręcisz...
-Ja?- podniósł niewinnie ręce ku górze- Ja wcale nie...- zaczął chichotać, co jeszcze bardziej umocniło moje podejrzenia.
-Osz ty mały!- złapałem go w ramiona i zacząłem łaskotać, a chichot bruneta momentalnie zmienił się w głośny śmiech.
-Gerard! Prze... Przestań, ha ha!- błagał.
-Nie przestanę, dopóki mi się powiesz prawdy- rzuciłem buntowniczo.
-No dobra, dobra. Powiem, ale skończ już, ha ha!- zgodnie z życzeniem, przestałem.
-Więc?
-No więc kiedy miałem 6 lat zaczęły interesować mnie owady i pajęczaki, a najbardziej skorpiony. 
-A pająki?- przerwałem.
-O fuj!- wzdrygnął się- Nie i nie przerywaj mi!
-No dobrze, przepraszam.
-Dowiedziałem się też, że jestem spod znaku skorpiona w horoskopie. Bardzo imponowały mi te zwierzęta, mam pełno filmów przyrodniczych i zdjęć tych stworzeń. Niestety, kiedy straciłem wzrok- przerwał i posmutniał.
-Rozumiem, Frank- poklepałem go po plecach.
-Od kiedy pamiętam, zawsze chciałem mieć tatuaż. Wybrałem szyję, ponieważ ładnie by to ją wyeksponowało.
-Dobrze, ale nadal nie rozumiem, po co? Przecież ty nie...- ugryzłem się w język. Frank znów spochmurniał. Wiedziałem, jak bardzo doskwiera mu brak wzroku, a mój niewyparzony język wcale mu nie pomagał.
-Wiesz... Postanowiłem sobie, że kiedy odzyskam wzrok, to chcę mieć miłą niespodziankę przypominającą mi o wszystkich trudnościach.
-Ooo, Frankie... To bardzo szlachetny cel, ale czy nie mówiłeś, że...
-Tak, rak siatkówek jest praktycznie nieuleczalny, a jeżeli już, to nieodwracalny w skutkach... Ale pomimo to, nadal mam nadzieję.
-Na co?
-Na to, że Bóg jest listościwy i ześle do mnie specjalistów, którzy powiedzą mi w końcu: "Panie Iero, przywrócimy panu wzrok i będzie jak dawniej!"- wzruszył się. Wiedziałem, że to drażliwy temat. Zrobiło mi się go strasznie żal, nie mogłem patrzeć na jego łzy i cierpienie. Czułem, że jak on cierpi, to mnie coś wewnętrznie po prostu rozrywa i mógłbym nawet za niego znosić te wszystkie trudności, byleby tylko mój mały, kochany Franio był szczęśliwy. Objąłem go ramieniem, otarłem łzy z policzków i powiedziałem:
-Nie martw się, Frank. Ja cię podziwiam, że mimo utraty wzroku tak dobrze sobie radzisz. Bardzo bym chciał, abyś odzyskał wzrok i był szczęśliwy, ale nie możesz się tym tak zadręczać. Kocham cię takim, jakim jesteś i nic tego nie zmieni!- pocałowałem go w czoło.
-Naprawdę? Dziękuję, Gee! Też cię kocham!- wtulił się w moją klatkę piersiową, lecz zaraz się wyprostował - Gerard?
-Słucham?
-A czy to znaczy, że jesteśmy parą?
-A chcesz tego?
-No... Pewnie, że chcę, tylko...
-Tylko co?
-A rodzice?
-Nimi się nie przejmuj
-No to w takim razie bardzo tego chcę!- odpowiedział i zachichotał radośnie. Uwielbiałem, kiedy był taki rozpromieniony. 
-Skoro tak, to chyba jesteś...
-Jesteśmy...- wtrącił się brunet- Przepraszam, przerwałem ci. Zacznij od początku.
-Ale od samego?
-Jak chcesz
-No dobrze. To Gerard jestem- przybliżyłem się.
-Frank, miło mi- tym razem to brunet wpił się w moje usta. Trwaliśmy tak parę minut, kiedy nagle usłyszałem przed sobą, lekko rozczulony i zakłopotany zarazem, głos:
-Frankie... Przepraszam, ale... Ech... Kolację zrobiłam i... To ja, będę w kuchni jakby co...- mama Franka wyglądała wprost przekomicznie. Zasłoniła oczy ręką, chociaż i tak na nic nie można było popatrzeć, bo od razu po usłyszeniu pani Iero oderwaliśmy się od siebie lekko zawstydzeni. Potem kobieta wyszła, a mu wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
-No i z czego się tak śmiejecie, zakochańce jedne?!- rzuciła zza rogu.

                                               ******

  Dzisiejsze popołudnie było szczególnie dziwne, przynajmniej dla mnie. Otóż wyobraźcie sobie, że Frank zaciągnął mnie do... Kościoła. W normalnych warunkach odmówiłbym brunetowi, a nawet, gdyby zaszła taka konieczność, rozważałbym próbę ewakuacji z jego domu. Lecz on tak nalegał, a w dodatku jego matka spieszyła się do pracy na popołudniową zmianę i nie miałby go kto zaprowadzić do tego budynku. Poza tym obiecał, że po kościele pójdziemy na spacer do parku. No co miałem w tym wypadku zrobić? Setny raz powiedzieć, że jestem ateistą i nie wierzę w Boga, albo zakazać mu tam pójść? Poza tym nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś mu się wtedy stało. Dlatego też wybrałem się tam z nim.
  Stanęliśmy przed dość sporym budynkiem zbudowanym z brązowej cegły. Od razu mój wzrok przykuły duże kamienne schody do głównego wejścia do kościoła. Obok wielkich schodów stała smukła wieżyczka, w której najprawdopodobniej znajdował się dzwon, który codziennie obwieszczał mieszkańcom Newark godzinę, zakłócając przy tym moje skupienie. Całość otaczało brązowe ogrodzenie, a wewnątrz niego można było dostrzec mały, kolorowy ogródek.
"Frankowi by się tutaj spodobało"- pomyślałem na widok dwuosobowej ławeczki stojącej pod rozłożystym drzewem. Frank kocha ławeczki! Nagle usłyszałem nieprzyjemnie głośne bicie dzwonu.
-Gee! Chodź, bo się spóźnimy!- powiedział Frank, który cały czas stał przy mnie, obejmując przy tym kurczowo moje ramię. 
-Frank, ja... Nie jestem pewien, czy chcę tam wejść- odpowiedziałem z nutką wahania w głosie.
-Jak to? Przecież obiecałeś? Gerard, proszę... Chociaż ten jeden raz. Nie martw się, jeśli nie umiesz formułek. Staniemy sobie gdzieś z tyłu, dobrze?- rzekł przekonująco.
-No dobrze.
-Świetnie! No ale chodźmy już, bo się naprawdę spóźnimy.
-Racja, chodź- poprowadziłem bruneta po schodach i weszliśmy do środka. Wnętrze było przestronne, łagodne dla oka, po prostu ładne. Spodziewałem się czegoś w stylu baroku, ale tutaj było naprawdę gustownie, no i tak przyjemnie chłodno.
-Chcesz usiąść?- spytałem szeptem.
-Możemy- usiedliśmy więc w ostatniej ławce i ze spokojem czekaliśmy, aż zacznie się msza. Patrzyłem jak budynek powoli zapełnia się ludźmi. Frankie uklęknął i wykonał znak krzyża. Rozejrzałem się dookoła i, tak na wszelki wypadek, poszedłem w ślady za chłopakiem. Zrobiłem to, oczywiście, ciapowato, no ale w końcu to mój pierwszy raz. Nie jestem doświadczony w tych sprawach...
W końcu msza się zaczęła. Wyszedł ksiądz, za nim szafarze i ministranci. Wszyscy ludzie wstali i zaczęli śpiewać jakąś nieznaną mi piosenkę. Zerknąłem ukradkiem na Franka, też śpiewał. Doprawdy, miał uroczy głosik. Z racji, że nie umiałem pieśni ani formułek kościelnych, toteż milczałem. Zdziwił mnie również gest podania sobie ręki przez nieznajomych. Uścisnąłem dłoń Frania, żeby chociaż w czymś nie odbiegać od pozostałych. Potem jeden ze starszych ministrantów przechadzał się po całym kościele ze śmieszną tacką, na którą ludzie kładli pieniądze. Frank nachylił się do mnie i spytał:
-Gee, masz jakieś drobne?
-Chyba tak, a co?
-To wrzuć ministrantowi na tackę, moje też wrzuć- sięgnął do kieszeni spodni i padł mi banknot dwu-dolarowy. 
-Ale po co tak właściwie?- spytałem, nie odbierając banknotu.
-Pieniądze zebrane na mszy pójdą pewnie na jakieś cele związane z parafią. No daj!- uśmiechnął się- Nie bądź skąpy.
-Dobrze- wrzuciłem posłusznie wszystkie pieniądze na tackę i usłyszałem tylko krótkie:
"Bóg zapłać!"
Nadszedł czas na komunię. Frankie poprosił mnie, abym doprowadził go do ołtarza. Tam ksiądz włożył śnieżnobiały opłatek do ust bruneta, na co ten odpowiedział:
"Amen"
Wróciliśmy na swoje miejsca, a chłopak uklęknął, aby się pomodlić. Po rozdaniu komunii ksiądz wygłosił krótkie ogłoszenia, a potem msza się skończyła i ludzie wyszli. W sumie, to zostaliśmy tylko ja i Frank, no i parę obcych mi ludzi.
-Ymm... Frank?- wyszeptałem.
-Hm?
-Wszyscy już poszli. Chodźmy
-Cii... Modlę się, tobie też radzę.
-Mi? A niby co mam robić?
-Uklęknij, przeżegnaj się i módl.
-No ale co mam mówić?
-Nie wiem. To co chcesz. Bóg cię zawsze wysłucha. Możesz powierzyć Mu każdą tajemnicę, poprosić o coś, na pewno jest coś, co zawsze chciałeś Mu powiedzieć...
-No... No dobrze, spróbuję...- wykonałem wszystkie wstępne czynności zgodnie z instrukcją chłopaka. Na początku nie wiedziałem, co powiedzieć, lecz w końcu zdobyłem się na odwagę i... Po prostu mówiłem to, co mi w duszy siedziało, modliłem się. Ja, ateista! Niestety, nie zdradzę wam mojej konwersacji. Niech to zostanie tylko pomiędzy mną a Bogiem. Jeśli oczywiście istnieje... 
-----------------------------------------------------------------------------
Podobało się? Mam nadzieję, że tak xD No i jeszcze jedna sprawa: nie wiem (i nie chciało mi się sprawdzać) jak przebiega msza św. w obrządku katolickim w Stanach Zjednoczonych, dlatego opisałam tak mniej więcej jak to wygląda w Polsce. No to do zobaczenia! <3 <3 <3  
      

sobota, 8 czerwca 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 15

Hejoł! :* Jestem jestem, tęskniliście? (pewnie nie, ale co tam) Miałam dzisiaj ciężki dzień, ale wstawiam Wam part 15. 16 jest w trakcie pisania, ale notka o tym powinna się pojawić niedługo w zakładce info. Teraz tak:
Rozdział dedykuję Esk. No i enjoy! :D
-----------------------------------------------------------------------------

[Gerard]

-Czego chcesz?- spytał mylnym tonem.
-Frank, ja...- zacząłem.
-Wyjdź, nie chcę z tobą rozmawiać.
-Ale Frankie... Porozmawiajmy, chociaż pozwól mi wyjaśnić...- przerwałem, nie słysząc reakcji- Mogę wejść?- nie odpowiedział, westchnął tylko, spuścił ze zrezygnowaniem głowę i otworzył szerzej drzwi, abym mógł wejść do środka. Weszliśmy do salonu, Lindy nie było w domu. Patrzyłem jak Frank dzielnie pokonuje dystans pomiędzy korytarzem a kanapą. Pozostawał spokojny i obojętny, lecz w głębi duszy wiedziałem, że cały aż się trzęsie. Mimowolnie uśmiechnąłem się na widok Franka siadającego na swoim upragnionym celu- kanapie. Usiadłem obok niego i chwilę przyglądałem mu się w ciszy. Zastanawiałem się jak zacząć rozmowę, której i tak nie uniknę, ale postanowiłem pójść na żywioł. 
-Frank, ja...- odezwałem się cicho- Zachowałem się jak dupek, wiem. Nie powinienem był cię całować. Pewnie czułeś się strasznie niezręcznie, a ja mogłem po prostu powiedzieć ci o moich uczuciach, zamiast rzucać się na ciebie. Wiem, że w tym wypadku nasza przyjaźń wisi na włosku. ale mimo to, pragnę spróbować to jakoś naprawić. Spieprzyłem wszystko, no i jeszcze ta cała sytuacja z moją matką- wzdrygnął się- Wygarnąłem jej dzisiaj wszystko, nie musicie się już z Lindą martwić. Byłem zbyt przejęty moimi gorącymi uczuciami i zapomniałem o naszej przyjaźni. Dopiero po tym męczącym tygodniu, który spędziłem bez ciebie zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi cię brakuję. Jako przyjaciela. Nie ważne teraz jest to, że odrzucisz moją miłość, przyjmę to z pokorą. Chcę, abyśmy nie zaprzepaścili chociaż tak cudownej przyjaźni przez jeden głupi pocałunek. Frank, ja cię...- uciąłem- Przepraszam. Wybaczysz mi?- wybąkałem wreszcie. Poczułem niewyobrażalną ulgę, że w końcu to z siebie wyrzuciłem. Przez całe moje dotychczasowe życie nie musiałem, ba, nie umiałem o coś poprosić, za coś podziękować lub kogoś przeprosić. Niepokój powracał jednak z każdą minutą milczenia bruneta. Patrzyłem jak machinalnym ruchem odgarnia przydługi kosmyk czarnych włosów z czoła. Cierpliwie czekałem na odpowiedź. 
-Gerard- zaczął, co mnie ucieszyło- Wybaczam. Cieszy mnie to, że zrozumiałeś swój błąd i miałeś odwagę się do niego przyznać, a nie każdy to potrafi. Dobrze, że wyjaśniłeś też sprawę z matką, ale...- przerwał, co mnie wielce zaniepokoiło. 
-Ale co?- spytałem drżącym głosem.
-Ja też przez ten czas sobie wszystko na spokojnie przemyślałem- błądził głową po pomieszczeniu, jakby szukał mojego oddechu. Nie był pewny, w którą stronę ma mówić. Było mi go w tym momencie trochę żal- Doszedłem do wniosku, że nie możemy być dalej przyjaciółmi...
-Co?!- niemalże krzyknąłem. Mówi, że wybacza, a potem, że jednak nie możemy się przyjaźnić. Tymi słowami wbił mi nóż w plecy. Chciało mi się płakać.
-Ale Gerard!- chłopak wyczuł moje zdenerwowanie i próbował mnie jakoś uspokoić- Ja jeszcze nie skończyłem!- krzyknął władczym tonem, przez co kazał mi się zamknąć i dalej go wysłuchać- Powiedziałem, że nie możemy być przyjaciółmi, bo... Bo ja...- jąkał się- Ja też cię kocham, Gee- wypowiedział te słowa najciszej jak się dało, lecz ja je doskonale słyszałem. Radośnie dźwięczały w mojej głowie.
-Słucham?- niemalże zachłysnąłem się powietrzem.
-Mówię, że też cię kocham- spuścił głowę w zawstydzeniu. Objąłem go mocno. Frank wtulił się w moją klatkę piersiową- Nawet nie masz pojęcia, jak ciężko mi było bez ciebie. Jeszcze jak twoja matka powiedziała, że mam się z tobą nie spotykać... Nie wiem, czy bym to zniósł. Nigdy więcej tak nie rób, nie opuszczaj mnie- ująłem w dłonie jego delikatny podbródek i powiedziałem:
-Już nigdy więcej, Frankie- złożyłem czuły pocałunek na jego wargach. Mały tym razem oddał go z zaangażowaniem. Nasze języki plątały się w wolnym tańcu, który z każdą kolejną chwilą stawał się szybszy i bardziej namiętny. Nie odrywając ust od chłopaka, wziąłem jego drobne ciałko i posadziłem na swoich kolanach, zmniejszając tym samym dystans między nami. Było cudownie! Nigdy nie przypuszczałem, że przy Franku będzie mi tak dobrze. Myślałem, że to kolejny głupi sen i obudzę się z pieprzonym poczuciem winy, ale nic nie wskazywało na to, że to tylko moja wyobraźnia płata mi figle. To wszystko było prawdziwe. Tak więc, cieszyłem się chwilą, gdy nagle Frank przerwał pocałunki i spytał:
-Gerard, a tata?
-Co tata, Franiu?
-No co twój tata o tym wszystkim sądzi?
-Tata poparł mnie i powiedział, że akceptuje, choć wiem, że niełatwo mu to przyszło.
-A mama?
-Donna? Ciężko. Jeśli tego nie zaakceptuje, to trudno. Właściwie, to w dupie mam jej zdanie. Liczymy się teraz tylko my. 
-Och, jak to egoistycznie zabrzmiało- zaśmiał się. Ach, ten jego uroczy śmiech.
-Kochany, przypominam, że aktualnie rozmawiasz i siedzisz na kolanach prawdopodobnie największego egoisty na świecie- pocałowałem go w nos- A twoja mama, Frank?
-Moja powoli się oswaja z tą wiadomością, ale wiem, że jest jej trudno. Ale Gerard...
-Co?
-Wiesz, że to, co robimy jest złe i zakazane?
-Tak, bardzo złe, Frankie- mruknąłem zawadiacko i zacząłem obcałowywać jego szyję, na co jęknął cicho. Znalazłem czuł punkt Franka Iero. TAK!
-Gee, ale ja mówię poważnie!- oburzył się- Jestem katolikiem i wiem, że związki homoseksualne nie są popierane ani akceptowane przez Kościół, a...
-Frankie! Do cholery jasnej! Skończ już tą paplaninę o Bogu i Kościele, bo nawet jeśli wierzysz, to nie sądzisz, że Bóg jest dobry, sprawiedliwy i kocha cię bez względu na orientację?
-No tak, ale...
-Żadne "ale"- wtrąciłem i zamknąłem mu usta pocałunkiem.
-Ej! To było nie fair- udał obruszonego, co mnie strasznie rozbawiło. Ten chłopak chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać- Ja ci jeszcze pokażę... Udowodnię, że Bóg jest także w twoim sercu- sam nie wiem dlaczego, ale to zabrzmiało trochę jak groźba. 
-Ta ta, jasne, Skarbie, już się boję- zająłem się składaniem pocałunków na prawej stronie szyi bruneta, stanąłem na czarnym tatuażu przedstawiającym skorpiona. Właśnie, to mnie najbardziej ciekawiło. Po co mu ten tatuaż, skoro go nie widzi? Jakoś wcześniej nie było okazji, żeby o to spytać.
-Frank?
-Hm?
-A tak w ogóle, to po co ci ten tatuaż?
-Jaki tatuaż?!- spytał zdziwiony.