niedziela, 26 października 2014

"All these Voices in my head..." Part V


V




Wpadłem do dużego budynku, niemalże wyrywając drzwi z zawiasów.
-Dobry wieczór! Nazywam się Gerard Way i niecały kwadrans temu do mnie dzwoniono. Przyjechałem najszybciej jak się dało- wydukałem na jednym oddechu.
-Ach tak, pan Way. Wspominano mi o pańskim przyjeździe. Proszę usiąść
w poczekalni, a ja zawołam doktora- wysoka, smukła szatynka wstała
i spokojnym krokiem wyszła zza recepcyjnej lady, by zaraz zniknąć mi z oczu. Posłusznie wykonałem jej polecenie, korzystając z chwili odpoczynku. Byłem wielce zaniepokojony. Po kilku męczących minutach zza rogu wyłonili się lekarz 
i recepcjonistka, która tylko się do mnie uśmiechnęła i wróciła do swoich zajęć.
-Dobry wieczór, doktorze- wstałem i podałem mu rękę.
-Witam! Pan, Way, prawda?- bardziej stwierdził niż spytał- Proszę za mną.

Skierowaliśmy się do jego gabinetu, gdzie mogliśmy usiąść i spokojnie porozmawiać.
-Napije się pan wody?- zapytał.
-Nie, dziękuję- odparłem zniecierpliwiony- Czy powie mi pan wreszcie w jakim celu zostałem tutaj ściągnięty?
-Ależ oczywiście- mężczyzna zmienił ton z wesołego na poważny- Dzisiaj, około godziny 16:30 przywieziono do nas młodego chłopaka. Był nieprzytomny, siny, doznał poważnego wychłodzenia. Prawdopodobnie od dłuższego czasu nie jadł, jest odwodniony i wyczerpany. Nie dało się go zidentyfikować.
-Jak się teraz czuje?
-Jego stan był dość poważny. Nie dość, że chłopak się nie mył, to prawdopodobnie zatruł się zjedzonym w lesie zainfekowanym mięsem.
-Boże- jąknąłem.
-Bez obaw. Zrobiliśmy mu płukanie żołądka i odtruwanie. Zdołaliśmy unormować jego stan. Pozostanie pod obserwacją przez dwa dni, a potem go wypiszemy.
-To dobrze. Nie rozumiem jednak powodu mojego przyjazdu do szpitala…
-Już tłumaczę- doktor ściągnął brwi- Chłopak zdaje się być mocno przestraszony, nie reaguje na pytania. Kiedy się ocknął, zaczął rzucać się
i wykrzykiwać coś bez ładu i składu. W końcu uspokoił się i powiedział: „Gerard Way”, potem zemdlał na powrót. Nasza recepcjonistka znalazła w sieci pański numer.
-Nieprawdopodobne…- zastanawiałem się- Któż to mógł być?
-Czy pomoże nam pan przy identyfikacji pacjenta? Sam pan rozumie, w takiej sytuacji…
-Pewnie- wstałem, przerywając jego wywód. Udałem się za lekarzem do sali segregacji.

Chłopak leżał na ostatnim łóżku skulony w pozycji embrionalnej, twarzą do ściany. Na tym etapie nie byłem w stanie go rozpoznać. Zawahałem się.
-Śmiał, jeszcze śpi- zachęcił lekarz.
Przeszedłem przez całą salę segregacji i stanąłem twarzą do twarzy chłopca. Spostrzegłem niewinnego, spokojnego bruneta o delikatnych rysach twarzy
i porcelanowej cerze. Szybko rozpoznałem w nim swojego dawnego pasażera.
W milczeniu wyszedłem z sali do pomieszczenia, gdzie znajdował się lekarz.
-I co, zna go pan?- spytał.
-Yyy… Tak- zawahałem się- To mój daleki kuzyn, Frank. Franklin Collins- dodałem- Niestety, nie mogę panu nic powiedzieć, gdyż ostatni raz widziałem go, kiedy kończył liceum. Nie mam kontaktu z nikim z jego bliższej rodziny, przykro mi.
-Hm… Rozumiem- doktor spojrzał na mnie niepewnie- Czy Franklin ma dokąd pójść po wyjściu ze szpitala? Kogoś, kto go odbierze?
-Ja chętnie się nim zaopiekuję. Dawno się nie widzieliśmy- nie wiem, czemu to zaproponowałem. To był po prostu impuls. Czułem, że miałem dług u Franka. Poza tym, wyglądał tak bezbronnie, że nie mogłem zostawić go w tym szpitalu samego. Wymyśliłem więc szybko gadkę o pokrewieństwie i pozostało mi tylko czekać, aż lekarz na to pójdzie. Oby Frank nie pokrzyżował moich planów, gdy się obudzi…      



† † † † † †

Pierwszym co zobaczyłem po przebudzeniu były chorobliwie białe ściany
 i duże okna, przez które wpadało przyjemne, wcale nie rażące w oczy światło późnego październikowego popołudnia. Zarejestrowałem bandaż na swojej łopatce. Szpital – znowu.
Lekko ociężale podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem wokół. Chciałem jak najszybciej stąd uciec. Nie lubię takich pomieszczeń…
Zauważyłem przez szybę, jak lekarz rozmawia z jakimś mężczyzną. Spojrzeli
w moją stronę i wtem do sali wszedł czarnowłosy. Podszedł do mojego łóżka
 i usiadł na jego krawędzi.
-Cześć, Frank- powiedział- Pewnie zastanawiasz się, co tutaj robisz. Co ja tutaj robię…- chrząknął- Opowiem ci wszystko w domu, ale teraz proszę, nie wydaj mnie. Nazywasz się Franklin Collins i jesteś moim dalekim kuzynem. Ani słowa
o tym, że nie jesteśmy spokrewnieni, okay?- popatrzył błagalnym wzrokiem. Byłem tak oszołomiony, że nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Co Gerard tutaj robi? Kuzyn Franklin Collins? Opowie mi wszystko w domu? Jakim domu?!
-O, dzień dobry. Widzę, że się już przebudziłeś- moje przemyślenia zakłócił głos doktora- Jak się czujesz, Frank?
-Eem… Dobrze- skłamałem. Tak naprawdę nie czułem się dobrze, a wręcz fatalnie. Nie wiedziałem, co się wokół mnie działo- Tylko jestem trochę osłabiony i senny.
-To normalne. Po takiej ilości silnych leków uspokajających możesz czuć się otępiały 
i pozbawiony sił. Zostaniesz pod obserwacją dwa dni i jak wszystko będzie dobrze, wypiszemy cię ze szpitala.
-Odbiorę cię, kuzynie- wtrącił się Gerard tonem podnoszącym na duchu.
-Zostawię panów samych. Wiecie, praca wzywa- oznajmił przepraszającym głosem 
i wyszedł z sali segregacji. Przeczekałem chwilę, aż lekarz zniknął mi
z zasięgu wzroku i odetchnąłem z ulgą.
-No więc…- Gerard przeczesał nerwowo swoje kruczoczarne włosy- Trochę głupio wyszło, nie?- zaśmiał się i spojrzał na mnie bezradnie.
-Odbierzesz mnie?- spytałem ze zdziwieniem.
-Nie martw się, nie kłamałem. Naprawdę cię odbiorę. Wytłumaczę ci wszystko później.
-Yhym- zamilkłem i wbiłem wzrok w pościel.
-Mam nadzieję, że ty również wyjaśnisz mi parę rzeczy. Przyjadę po ciebie za dwa dni. Proszę, postaraj się nie wygadać- kiwnąłem potakująco głową- Do zobaczenia, Frank!- nawet mu nie odpowiedziałem. Wyszedł, a ja pogrążyłem się w myślach. Przyjedzie za dwa dni…


† † † † † †


Silne uczucie ciepła, a zarazem zdezorientowania towarzyszyło mi przy powrocie do domu. Nigdy w życiu nie myślałem, że kiedykolwiek odważę się na takie przedsięwzięcie. Musiałem trochę nazmyślać lekarzowi, ale w gruncie rzeczy i tak nie powinno go to obchodzić. Zadaniem lekarzy jest zdiagnozować
i wyleczyć pacjenta, a nie ingerować w jego życie prywatne!


Skręciłem w boczną alejkę i zaparkowałem przed domem. Wysiadłem
z samochodu, wszedłem do mieszkania i spojrzałem na zegarek- 19:00. Przesiedziałem w szpitalu prawie 2 godziny, a wydawało się, że tylko 15 minut. Teraz wcale nie chciało mi się spać. Myślałem nad nadchodzącym dniem, kiedy to pojadę odebrać Franka ze szpitala. Co my będziemy tu robić? Ile czasu będę go nocował? Czy będzie mu tutaj dobrze?  Chciałbym, aby poczuł się u mnie komfortowo. Co ja gadam?! Na jego miejscu nawet nie skorzystałbym z oferty nocowania u nieznajomego faceta. Obydwoje będziemy spięci. Mam jednak nadzieję, że z czasem chłopak się rozluźni. Będzie miło- tak mi się przynajmniej wydaje…



† † † † † †

-Rany boskie, to już jutro!- jęknąłem zaraz po przebudzeniu. Miałem przeczucie, że dzisiejszej nocy nie prześpię spokojnie. Wstałem leniwie z łóżka, a moje stopy zderzyły się z chłodem paneli podłogowych. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Postanowiłem szybko się umyć i pojechać na zakupy. Jak można przyjąć gościa z pustą lodówką?

 Pół godziny potem byłem już w sklepie i kierowałem się do kasy, gdy nagle moją uwagę przykuł ciekawy nagłówek codziennej lokalnej gazety:

„Znaleziony w lesie!”

Wziąłem jedną pod paczę z zamiarem przeczytania jej w domu.
-Dzień dobry- przywitała mnie kasjerka- 30 $ się należy.
-Proszę bardzo- wręczyłem jej banknoty.
-Dziękuję i życzę miłego dnia.
-Przyda się…- burknąłem pod nosem i wyszedłem ze sklepu.

Po rozpakowaniu zakupów usiadłem wygodnie w salonie i wyciągnąłem gazetę. Od razu rzuciła mi się w oczu pierwsza strona. Widniało na niej dwóch młodych chłopców na tle lasu. Otworzyłem nas stronie z artykułem o tym zdarzeniu i zacząłem czytać na głos:
„W dniu 15 października w lesie na obrzeżach Newark został znaleziony młody mężczyzna.
-Byliśmy na grzybach, kiedy nagle zauważyłem coś skulonego pod drzewem. Okazało się, że to mężczyzna. Ja zadzwoniłem po pogotowie, a Jason próbował mówić do niego- mówi piętnastoletni Chris.
-Facet bełkotał coś niezrozumiałego, mdlał zaraz po ocknięciu, był ranny. To było straszne przeżycie. Wie pan, tak być samym w ciemnym lesie, bez pomocy…- wypowiada się Jason, starszy o rok kolega Chrisa.
Jak mówi lekarz, pacjent trafił do szpitala w stanie krytycznym. Był wychudzony, ranny, wychudzony, brudny, majaczył, mdlał i zatruł się zepsutym mięsem.
Na szczęście lekarzom udało się uratować mężczyznę i teraz powraca do zdrowia. Nie znane nam są przyczyny jego pobytu w lesie. Lekarze nie zgadzają się na przeprowadzenie wywiadu z pacjentem i udzielenie więcej informacji.
Trudno sobie wyobrazić taką sytuację. Chłodna kalkulacja, pełne skupienie
i opanowanie nerwów – to podstawy obowiązujące w takich momentach. Często bardzo ciężko jest nam opanować emocje, a to przecież liczy się najbardziej podczas ratowania ludzi. Na szczęście, ci młodzi chłopcy zachowali się adekwatnie do sytuacji, dzięki czemu ranny mężczyzna przeżył. Za taką heroiczną postawę i chęć niesienia pomocy Jasonowi i Chrisowi należy się medal.
-Myślę, że w obliczu takiego zagrożenia każdy na naszym miejscu postąpiłby tak samo. Cieszymy się, że mogliśmy pomóc- mówią skromnie mali bohaterowie.

Gdyby nie ci dwaj młodzieńcy, ta przygoda skończyłaby się tragicznie. Godna podziwu postawa kolegów pokazuje, że wśród młodych ludzi są osoby, które nie są obojętne na ludzkie cierpienie i znieczulicę.”

Odłożyłem gazetę i przetarłem oczy ze zmęczenia. Biedny Frank! Co takiego musiało się stać w jego życiu, że był zmuszony nocować w lesie? Od naszego pierwszego spotkania ten chłopak wydawał mi się jakiś dziwny. Inny, a zarazem ciekawy i tajemniczy. Mam nadzieję, że podczas naszego wspólnego mieszkania poznamy się lepiej. Może bardziej się przede mną otworzy i, kto wie, uchyli rąbka swej tajemnicy…


† † † † † †

W milczeniu przyglądałem się jak czarnowłosy zwinnie pakuje moje rzeczy do torby. Oczywiście, nie były całkiem moje- kupił mi parę ubrań i jedzenie, którego prawie nie ruszyłem. Naprawdę nie miałem ochoty na pogaduszki. Nie bardzo odpowiadała mi też perspektywa wspólnego mieszkania.
-Gotowy?- kiwnąłem głową w odpowiedzi.
Czarnowłosy zaniósł moją torbę do samochodu. Zszedłem powoli do niego
i wsiadłem niepewnie do samochodu. Powoli ruszyliśmy.
-Jak się dziś czujesz, Franku?- zagadnął Gerard z nerwowym uśmiechem na twarzy.
-Przeżyję- mruknąłem pod nosem, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Moją taktyką jest próba odstraszenia bruneta. Najlepiej byłoby, gdyby dał sobie spokój 
z moją osobą. Będę starał się go ignorować, może się odczepi.
-To dobrze- odpowiedział niewzruszony- Jedziemy teraz do mojego domu. Bardzo chciałbym, żebyś się tam zaaklimatyzował. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, śmiało mów. Postaram się dogodzić. Mam nadzieję, że lepiej się poznamy i w domu będzie panować miła, luźna atmosfera- uśmiechnął się szeroko- Czemu milczysz? Nie krępuj się- zachęcił, a ja tylko wzruszyłem ramionami- Pewnie jesteś zmęczony, prawda? Odpoczniesz w domu, mam nadzieję. Frank?- zmienił ton na bardziej poważny i trochę zmartwiony- Zanim dojedziemy chciałbym cię jeszcze o coś spytać.
-Słucham?- odparłem zmęczony jego gadaniem.
-Przepraszam, jeśli w jakiś sposób narusza to twoją prywatność, ale ciekawi mnie jedna rzecz…- uciął, aby ściszyć grające radio- Czy pamiętasz, czym zatrułeś się  lesie? Mięsem?- zdębiałem. Na chwilę przypomniałem sobie tamtą sytuację. Podniosłem podkrążone oczy i spojrzałem świdrującym wzrokiem
w zielonkawe tęczówki Gerarda, który wydawał się być lekko zdezorientowany moim zachowaniem. Skoro od samego początku moim zamiarem było go zniechęcić 
i odstraszyć, to w sumie czemu nie miałbym mu tego powiedzieć?
-Zabiłem wiewiórkę- powiedziałem chłodnym tonem i na powrót wbiłem wzrok w swoje kolana.  
*********************************************************
Ostatnio mało komentujecie :/ Pamiętajcie, że każdy komentarz, nawet negatywny, daje dobrego kopa i motywuje do działania. Oczywiście informuję Was, że skończyły mi się zapasy i będę teraz pisać na bieżąco rozdziały, ale zanim je wstawię to może dojść do globalnego ocieplenia ;) Przepraszam, że tak długo to trwa, ale naprawdę nie mam teraz głowy do niczego i mam strasznie dużo do ogarnięcia w życiu.
Pomyślałam sobie też, że może przy następnych rozdziałach będę Wam dawała linki do piosenek, które mnie inspirowały przy pisaniu, bądź uważam, że będą dopełnieniem do mojego tekstu. No chyba, że w nie lubicie słuchać muzyki w trakcie czytania, to też Wasza decyzja. 
Moje ciało powoli odmawia mi już posłuszeństwa. Błagam, dobijcie mnie... :(  

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Notka informacyjna

Witajcie ponownie, moi kochani czytelnicy! Tym razem, nie opowiadanie, a notka informacyjna. Mam nadzieję, że po jej przeczytaniu mnie zrozumiecie chociaż trochę :)
Jest tyle rzeczy, które chciałabym Wam teraz przekazać, że postanowiłam opisać to w punktach, będzie łatwiej i przejrzyściej :D

1. Planuję kolejną renowację na blogu. Próbowałam zamówić szablon na pewnej stronie, ale nie wiem co się dzieje, bo wyskakuje mi się, że mojego komentarza tam nie ma, ale komentowałam dwa razy. Anyway, jestem w potrzebie. Jeśli ktoś ma czas, chęć i umiejętności - byłabym niezmiernie wdzięczna za stworzenie takiego szablonu. Szczegóły oczywiście uzgadniać będziemy prywatnie. A może macie też znajomości, to prosiłabym o zostawienie namiarów na kogoś, kto zechciałby dla mnie taki szablon przygotować. Będę niezmiernie wdzięczna <3

2. Teraz kwestia mojego bytowania na blogu. Niedługo postaram się dodać rozdział V, a potem znowu będzie przerwa. Postaram się pisać w wole chwile, ale mam ich bardzo mało. Posłuchajcie, ja... Ja choruję. Uznałam, że nie będę tego przed  Wami ukrywać. Mam bardzo mało wolnego czasu, dojdzie szkoła i nauka. Znowu będę chodzić ja zombie :/ Ja naprawdę staram się jak mogę, ale wychodzi jak zawsze. Proszę, nie miejcie mi tego za złe, że tak rzadko piszę.

3. Wiem, że nie powinnam ustalać terminu na kwiecień. Wiedziałam, że nie podołam, jednak to napisałam. Nie wiem czemu. Jak na razie nie będę pisać żadnych terminów w zakładce info. Poczekam, aż sytuacja się unormuje. Jestem Wam bardzo wdzięczna, za komentowanie, dopingowanie mnie - to bardzo motywuje i pomaga. Jesteście kochani, naprawdę <3 Zrozumiem jednak, jeśli będziecie na mnie obrażeni za to, że w ogóle nie poinformowałam o dłuższej nieobecności, kiedy wy czekaliście ze zniecierpliwieniem na kolejny rozdział w kwietniu. Jeszcze raz, bardzo Was za to przepraszam.

4. Moim celem nie są tylko i wyłącznie opowiadania yaoi, także nie zdziwcie się, jak raz po raz na blogu będą pojawiać się notki bez tego wątku. Nie będę wstawiała też samych Frerardów, tylko skłaniała się również ku innym paringom jakie mi przyjdą do głowy, także nie bądźcie rozczarowani. Myślę, że wtedy blog nie będzie nudny, tylko każdy będzie mógł porównać teksty i znaleźć coś dla siebie.

5. W trakcie pisania notki informacyjnej naszedł mnie pewien pomysł. Nie jestem pewna, czy wytrwam i czy na dłuższą metę on wypali, ale nie zaszkodzi spróbować. Pomyślałam sobie, że będę przyjmowała tzw. "zamówienia" na oneshoty. Spotkałam się już z takim czymś na paru blogach i wydaje mi się, że może mi to pomóc w zmobilizowaniu się. Takie "zamówienia" będę przyjmować jak na razie (tak na próbę) podczas specjalnych okazji, ale nie martwcie się, kiedy takie będą. O wszystkim będę informować. Jeśli projekt wypali i będę mieć dużo "zamówień", zacznę wybierać najciekawsze z nich i przelewać na papier. Jednakże postaram się, aby każdy był usatysfakcjonowany i nie było mu smutno z powodu odrzuconej propozycji. Co Wy na to? Czy taki pomysł w ogóle Wam się podoba? Może od zawsze chcieliście przeczytać wasz własny pomysł w postaci oneshota, tylko w wyobrażeniu innej osoby? Ja osobiście tak, ale to już od Was zależy :)

6. Jestem również otwarta na wszelkie kolaboracje. Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek zechciałby coś ze mną stworzyć, to zapraszam serdecznie. Chociaż wśród tylu utalentowanych osób, to wątpię w to, co przed chwilą napisałam xD

7. Proszę nie ignorować żadnego z punktów. Może i są one niespójne całościowo, ale dużo czasu i energii zajęło mi przekazanie Wam tej treści. Mam nadzieję, że dzięki tej notce informacyjnej chociaż po części mnie zrozumieliście. Zapomniałam, kogo mam informować o nowych rozdziałach, chociaż i tak niepotrzebnie będę to robić, skoro tak mało postów ostatnio dodaję. Po prostu przeczytajcie rozdziały wtedy, kiedy Wam pasuje i wtedy, kiedy zobaczycie, że coś dodałam. Naprawdę, nie mam siły pisać już dalej tego postu. Ogólnie, nie mam siły na nic... :(

8. Przepraszam, że nie komentuję Waszych opowiadań. Po prostu nie miałam na to zbytnio czasu, nie będę teraz tego nadrabiać i komentować, tylko skomentuję przy najbliższej okazji. Wiedzcie jednak, że wszystko czytam i jestem pod ogromnym wrażeniem Waszej twórczości :*

9. Może macie do mnie jakieś pytania? Postaram się na nie odpowiedzieć :) Jeszcze raz bardzo przepraszam, pozdrawiam i dziękuję za to, że jesteście. Kocham Was! <3

Do następnego razu, moi kochani czytelnicy! :3                  

"All these Voices in my head..." Part IV



                           IV



-Powiesz mi w końcu, o co chodzi?
-Powiedziałam przecież, że dowiesz się w swoim czasie.
-No ale kiedy ten czas nastąpi, hm?
-Myślę, że już niedługo. Ale do tego czasu musisz uzbroić się w cierpliwość.
-Ta, gdyby to było takie łatwe…
-Ty, Robert… Wydaje mi się, czy ten chłopak przy tamtym stoliku gada sam do siebie?- usłyszałem nagle.
-Pewnie pijany. Trochę od niego czuć… Choć, Steacy, przesiadamy się.



† † † † † †

Minęło parę dni od felernego incydentu z Gerardem. Dwa, trzy, pięć, może tydzień… Nie wiem, straciłem, rachubę. Nie jadłem za dużo, nie piłem, nie myłem. Krążę tylko bez celu po okolicznych parkach. Nie sypiam zbyt dobrze. Ogólnie- staczam się coraz bardziej i tak naprawdę nie mam pojęcia, po co! Dla Nadziei? Dla mojego dobra? Spanie pod mostami na pewno nie sprzyja mojemu zdrowiu. Nie wiem już, czy mówię sam do siebie, czy też prowadzę zawziętą konwersację z wyimaginowaną kobietą, przepraszam – NADZIEJĄ- mieszkającą w mojej głowie. Pojawiającą i znikającą w najmniej oczekiwanych momentach, przekazującą bardzo dziwne i niezrozumiałe informacje, nie udzielając zarazem odpowiedzi na moje pytania.
-Słyszałaś, Nadziejo? Myślę o Tobie. Myślę, że jesteś bardzo dziwną istotą. I wiesz co jeszcze sobie myślę? Myślę, że wcale Ciebie nie ma, bo jesteś wyimaginowana przez mój chory umysł! Słyszałaś, Nadziejo? Wracam do domu, nie mam siły ani ochoty na Twoje gierki! Jezu, przecież ja nie mam domu- wybuchnąłem głośnym szlochem- Halo? Nadziejo? Jesteś jeszcze? Obraziłaś się? Przepraszam, nie chciałem Cię urazić. Słyszysz?- objąłem zmarznięte kolana rękoma- Wariujesz, Frank…

† † † † † †

-Mamo, mamo!
-Słucham, kochanie?
-Zobacz co narysowałam- czarnowłosa dziewczynka z uśmiechem wręczyła matce rysunek.
-Jakie piękne, córeczko- cmoknęła ją w czółko- A co to właściwie jest?
-Jak to, co? To nasza rodzinka- niemalże wykrzyknęła rozentuzjazmowana- To ty- zaczęła energicznie wskazywać palcem zdeformowane postacie na kartce- to tatuś, a to ja. Trzymam was za ręce.
-Jak uroczo- odrzekła mama- A tam w oddali pod drzewem, to kto stoi, kochanie?
-Nie wiem, mamusiu- uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Nie wiesz? Przecież go narysowałaś- chuda, wykoślawiona postać spowita w ciemnych barwach silnie kontrastowała z całością wielobarwnego, wesołego rysunku. Nie dawała jej spokoju.
-No nie wiem. Ten pan przyśnił mi się w nocy, więc go narysowałam.
-Przyśnił Ci się?- zdziwiła się- A co mówił?
-Nic. Po prostu stał pod drzewem i patrzył jak spacerujemy po parku. Mamo, mogę iść się pobawić w ogrodzie?
-Tak, oczywiście- pytanie córki wyrwało ją z zamyśleń- Leć się bawić, skarbie- dziewczynka zniknęła za drzwiami prowadzącymi bezpośrednio z kuchni do ogrodu, niemalże zderzając się z ojcem.
-Cześć, kochanie- przywitał się i nachylił, by dać żonie całusa w ramię, lecz ta odsunęła się szybko- Coś się stało?
-Zobacz co nasza córka dziś narysowała- podała mu rysunek.
-No widzę. To my? Jak ładnie- skomplementował talent swojej sześcioletniej córeczki.
-W rzeczy samej, ale spójrz na tamtą ciemną postać pod drzewem- wskazała- Powiedziała, że jej się przyśnił. Nic nie mówił, tylko stał pod drzewem i obserwował jak spacerujemy.
-No i?
-No, nie wydaje ci się to dziwne?
-Niezbyt. Posłuchaj, dzieci rysują różne rzeczy, które im się przyśnią i nie warto się tym aż tak przejmować. Poza tym, mała ma talent. Po tatusiu, oczywiście- dodał z dumą.
-Ty jak zwykle wszystko bagatelizujesz, Gerard!- zarzuciła- Czy to normalne, żeby sześciolatce śnił się jakiś podejrzany, ciemny, upiorny typ obserwujący jej rodzinę zza drzewa?
-Przesadzasz, skarbie. Czy to jej wina? Po prostu jej się przyśniło, narysowała i już. Nasza córka nie jest jakimś autystycznym dzieckiem jak z jakiegoś horroru, które non stop oglądasz- zaśmiał się- Powinnaś trochę odpocząć, jesteś nerwowa- pogłaskał ją po ramieniu.
-Tak, chyba masz rację. Nie ma się czym martwić…


† † † † † †  

-Frank? Frank…- jakby przez mgłę- Frank! Obudź się, słyszysz?!- dochodziło coraz bliżej i głośniej- Frank!
-Co?!- zerwałem się jeszcze na pół przytomny. Usłyszałem odgłosy rozmów zagłuszanych przez buldożer… Chwila, BULDOŻER?!
-Wstawaj, śpiochu!
-Co się dzieje?
-Nie pytaj, tylko uciekaj stąd czym prędzej!
Ruszyłem pędem i wybiegłem przed dziurę w murze. Pamiętam, że znalazłem wczoraj tą opuszczoną ruinę i usnąłem. Nigdzie nie widziałem tabliczki informującej o dzisiejszym wyburzaniu. Nareszcie przespałem całą noc.
-Dokąd teraz, Nadziejo?- spytałem zdyszany.
-Tam ,gdzie nogi poniosą!- zaśmiała się.
-To nie jest śmieszne! Krążymy bez celu po Newark, nic nie jadłem, bolą mnie nogi i…
-Ale przynajmniej żyjesz, a mogłeś zginąć zasypany gruzem, więc nie narzekaj.
-No w sumie tak. Uratowałaś mnie, znowu…- chrząknąłem- Dziękuję
-Ależ proszę bardzo.
-No to gdzie teraz idziemy?
-Już ci mówię. Zmierzamy do…- urwała nagle. Mimo iż zwykła tak robić, to tym razem coś było nie tak.
-Nadziejo?- spytałem niepewnie.
-Słucham, Franku?- usłyszałem głos zupełnie nie pasujący do niej. Był on zachrypnięty, szyderczy i chorobliwie piskliwy. Ktoś ewidentnie chciał ją sparodiować, lecz na marne.
-Nie jesteś, Nadzieją- stwierdziłem- Kim więc jesteś?
-Brawo! Bystry chłopiec- chichot.
-Kim jesteś?- ponowiłem pytanie.
-Przecież mnie znasz. Jestem twoim koszmarem, nie pamiętasz?
-Znowu ty?! Czego ode mnie chcesz?!- krzyknąłem- Czy wy nie możecie mnie zostawić w spokoju?
-Ale przecież nic takiego nie robię. Po prostu poczułem się samotny i chciałem z kimś porozmawiać. Czy to coś złego?- spytał z wyrzutem.
-To idź porozmawiać ze swoimi kolegami, a mnie zostaw w spokoju- rzuciłem się do instynktownej ucieczki.
-No i przed kim ty chcesz uciec?- śmiał się. Czułem, że cały drżę z przerażenia, choć biegłem co sił, aby odpędzić się niechcianego towarzysza. Na marne…


† † † † † †
  
Noc powinna dać poczucie wytchnienia, odpoczynku, spokoju. Ludzie zmęczeni ciężkim, pracowitym dniem. Pełnym problemów, cierpienia i okrucieństwa. Tak, każdy ma problemy. Jedni radzą sobie z nimi lepiej, drudzy trochę gorzej. Myślę, że ja należę do grona tych osób, które ze swoimi problemami nie radzą sobie w ogóle. Przynajmniej staram się je skutecznie maskować- niektórzy, niestety, nie potrafią.
Z drugiej strony, życie bez problemów byłoby nudne. Bez takich drobnych, jak zapomnienie kluczy z domu czy brak papieru w toalecie. Z kolei życie samymi zmartwieniami i przejmowanie się wszystkim prowadzi do obłędu. Nie mówię, że ja nie jestem jego bliski. Po prostu staram się o tym nie myśleć.
-I tak nie uda ci się od nas uciec, Frank!- słyszałem za sobą. Cóż… Trudno jest nie myśleć o problemach, kiedy biegniesz dobre parę godzin przez rozświetlone od neonowych lamp ulice, starając się przy tym zgubić goniących cię trzech napakowanych mężczyzn w ciemnych garniturach, a przy tym nie spowodować wypadku. Że też ludziom chce się teraz chodzić po sklepach! Czy nie powinni już leżeć w swoich łóżkach i smacznie spać? „O tej porze zamykają już sklepy, więc będzie mało ludzi”- pomyślało pół miasta. Która jest w ogóle godzina?
-Pomocy!- krzyczałem, ale ludzie zdawali nie przejmować się moim wołaniem i zajmować własnymi sprawami. Spotykałem się tylko ze zdziwionymi spojrzeniami mijanych przechodniów. Coraz gęstszy tłum, coraz mniej powietrza- Ratunku!- przeciskałem się przez zdenerwowane osoby, wytrącałem im zakupy z rąk, potykałem o własne sine od zimna i zbolałe ze zmęczenia bose stopy.
-Hej! Uważaj, jak biegniesz! Wariat…- usłyszałem, kiedy nieoczekiwanie wpadłem na wystawę wazonów, tłukąc kilka z nich.
-Pomocy, ratunku!- miało być przepraszam, jednak w tej chwili nie byłem w stanie wydusić z siebie nic innego. Muszę ich jakoś zgubić!- Błagam, Nadziejo!- krztusiłem się łapczywie łapanym przez siebie powietrzem. Nie jestem biegaczem, nie jestem wytrzymały.

Po kilku minutach, które zdawały się być godzinami, wbiegłem z neonowych targowych ulic miasta i trafiłem do małego lasku. Obejrzałem się nerwowo za siebie, nikogo jednak nie dostrzegłem. Znalazłem duży głaz, na którym postanowiłem odpocząć. Stanąłem i nachyliłem się głęboko, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i unormować tętno. Nic nie jadłem ani nie piłem od wielu godzin. Byłem strasznie wyczerpany po morderczej gonitwie. Oddychałem szybko i płytko. Rozejrzałem się w około. Od razu można było dostrzec różnicę pomiędzy lasem a miastem. Tam noc jasna, głośna, tłoczna, rozświetlona neonami. Tu- cicha, spokojna, ciemna, spowita jedynie blaskiem księżyca i gwiazd. Dzika i piękna. Noc prawdziwa.
-Nadziejo…- zakręciło mi się w głowie. Upadłem i zemdlałem.



† † † † † †

Obudził mnie śpiew ptaków. W lesie każdy odgłos natury jest miodem dla uszu. Rozciągnąłem się na głazie, odetchnąłem głęboko i otworzyłem oczy. Spojrzałem na krople rosy na moich palcach. Skąpane we wschodzącym słońcu mieniły się kolorami tęczy, niczym rozszczepione światło przepuszczone przez pryzmat. Wstałem, rozprostowałem kości i ruszyłem przed siebie. Dopiero kiedy przedzierałem się przez leśne gęstwiny doszło do mnie, że się zgubiłem. Nie wiedziałem, gdzie jestem, dokąd zmierzam. Głodny, zmęczony, zziębnięty, zrozpaczony. Samotny…

Histeria dopadła mnie dopiero kilka minut później. Zataczałem się na boki niczym pijany, jęczałem coś niezrozumiałego, błędnym spojrzeniem szukałem wokół siebie czegoś co mogłoby mi w jakimś stopniu pomóc. Każdy, nawet najcichszy szmer powodował moje zdenerwowanie.
-Halo? Jest tu ktoś? Ktokolwiek? Pomocy!- wybąkałem- Jestem taki głodny-upadłem na kolana z bezradności. Bez jedzenia ani ciepłego ubrania długo nie pożyję. Nie chciałem zdechnąć w środku lasu. Nagle ze spowitej mrokiem gęstwiny wyłoniło się małe, rude zawiniątko z długą sterczącą kitą, uszami i czarnymi jak węgiel oczkami. Wiewiórka zachowywała się jakby było bardzo zmęczona, przycupnęła   na kępce trawy koło mnie. Wtem poczułem w sobie niewyobrażalną energię. Instynktowny, pierwotny zmysł.
-Taki głodny…- wziąłem do ręki ostry kamień.



† † † † † †

-Chris, co to?
-Gdzie?
-Tam, pod drzewem, widzisz?
-Faktycznie. Co to tam leży skulone?
-Podejdźmy bliżej. Wydaje mi się, że to…
-O Boże, człowiek! Czy to krew?
-Masz zasięg? Dzwoń na pogotowie, szybko!
-Chryste Panie! Halo, pogotowie? Przyślijcie karetkę do… Jason, gdzie my, cholera, jesteśmy?!
-Nie wiem, las na obrzeżach Newark. Niedaleko motelu „Paradise”. Niech się pospieszą!
-Okay, dziękuję. Proszę się pospieszyć, ja będę czekał na drodze. Do widzenia. Jason, ja lecę.
-Dobra, spróbuję do niego mówić. Halo? Proszę pana, słyszy mnie pan?- poklepał mnie po policzkach- Halo? Czy pan mnie słyszy? Ile widzi pan palców?- znów klepanie.
Otworzyłem powoli oczy. Oślepił mnie niewiarygodny blask. Był taki… Czysty, dobry, szlachetny. Pomrugałem parę razy. Musiałem znaleźć źródło tego światła. Próbowałem rozglądać się na boki. Niestety, wszystko raziło mnie w oczy i widziałem same białe plamki. Dźwięk odbijał mi się głucho o uszy, sprawiając, że zupełnie nie kontaktowałem z rzeczywistością. Nagle, blask  zaniknął i moim oczom ukazały się dwie postaci- chłopiec i kobieta. Mimo białych plamek zasłaniających pół twarzy, zarejestrowałem wreszcie źródło cudownego lśnienia. Czysta, jasna poświata biła od kobiety niczym płomień ogniska.
-Frank, obudź się- słyszałem jak przez mgłę. Głos kobiety był zmysłowy, czarujący, sprawiający nieziemskie uczucie - Frank…
-Słyszy mnie pan?- cały czar prysnął w chwili, kiedy chłopak powtórzył pytanie. Wtem przybiegł do niego drugi, a potem usłyszałem dźwięk ambulansu. Silne światło zamroczyło mnie na chwilę. Zdążyłem jeszcze tylko dostrzec biegnących w moim kierunku ratowników z osprzętem medycznym. Zemdlałem ponownie.



† † † † † †

Po dniu ciężkiej pracy nadszedł czas na chwilę odpoczynku. Wszedłem do domu i zapaliłem światło. Było dopiero około godziny 17:00, lecz październikowe dni zwykły być już coraz krótsze, zimniejsze i ciemniejsze. Nie miałem nawet siły przygotować sobie czegoś do zjedzenia. Lodówka wyposażona w sam raz dla jednego faceta. Myślę, że nawet nie czułem głodu. Byłem po prostu wycieńczony i jedyne o czym w tamtej chwili myślałem, było ciepłe, wygodne łóżko. Wchodziłem już po schodach, gdy zadzwonił telefon. Ze znużoną miną zszedłem i podniosłem słuchawkę.
-Słucham?- spytałem poirytowanym głosem. Naprawdę chciało mi się spać- Tak, to ja. Że co proszę?! Gdzie, kiedy? Oczywiście, już jadę- odłożyłem czym prędzej słuchawkę. Nagle, uczucie zmęczenia wyparowało. Rzuciłem się do drzwi i wybiegłem. Wpadłem do samochodu, następnie nerwowo odpaliłem silnik. Kierunek- szpital.


********************************************************* 
Mam Wam dużo do powiedzenia, moi czytelnicy. Wiem, że kwiecień dawno minął i jestem mega w tyle z materiałem. Na razie zostawiam Was z tym tworem. Niedługo na blogu pojawi się notka, w której chciałabym przekazać Wam pewne informacje. Dziękuję i przepraszam.