piątek, 26 kwietnia 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 3

[Gerard]

   Patrzyłem w osłupieniu na postać chłopaka trzęsącego się i obracającego nerwowo głowę we wszystkie strony. Zrobiło mi się go żal. Objąłem go ramieniem i przysunąłem do siebie.
-Frank...- zacząłem- No już, Frankie, spokojnie...- sam nie wiem, dlaczego zdrobniłem jego imię, tak jakoś wyszło- Powiesz mi, co się stało?- nie chciałem na niego naciskać, więc pozwoliłem mu na podjęcie decyzji. Jak nie chce, to niech nie mówi.
-Ja, ja nie wiem od czego zacząć...- jąkał się.
-Najlepiej od początku- uśmiechnąłem się sam do siebie.
-No to mieszkałem sobie z mamą w Belleville...
-A tata?
-Taty nie znałem. Mama mówi, że zostawił ją, kiedy dowiedział się o jej ciąży. Do około 7 roku życia miałem doskonały wzrok. Kochałem czytać i robić zdjęcia. Niestety, okazało się, że mam raka soczewek... No i straciłem wzrok. Teraz patrzę na świat, he he, patrzeć może nie, ale poznaję świat z innej perspektywy. Słyszę wyraźniej, czuję wiele innych zapachów, smaków, rozpoznaję kształty za pomocą dotyku... Bardzo brakuje mi wzroku, ale da się przeżyć. Belleville znałem jak własną kieszeń i nie potrzebowałem pomocy przy przemieszczaniu się. Czasem prowadziła mnie mama, czasem posługiwałem się specjalną laską dla niewidomych, ale po dłuższym czasie przyzwyczaiłem się do mojego miasta. Teraz mieszkamy tutaj i zupełnie nie mogę się odnaleźć. Tyle tu hałasów, że się skupić nie mogę. A tamtych gości tylko o drogę spytałem. Nie moja wina, że byli pijani i tak zareagowali- wypowiedział prawie na jednym tchu. Ja siedziałem koło niego i tylko słuchałem. No bo co ja mogłem powiedzieć? Niewidomy chłopak właśnie streszcza mi swoją historię i to niezbyt wesołą, a ja miałem powiedzieć: "Nie martw się, Frank. Wszystko będzie dobrze!" ? Pozostało mi więc siedzieć cicho i słuchać. W końcu powiedziałem:
-Frank, masz rację. Nie martw się, ja ci pomogę się odnaleźć. Chociaż ja w sumie też za bardzo nie znam Newark.
-Jak ro nie?- zdziwił się.
-Wstyd się przyznać... No bo mój szofer mnie wszędzie wozi.
-To ty masz szofera?
-Yhm- kiwnąłem głową, ale po chwili dotarło do mnie, że przecież brunet tego nie zobaczy- Szofera, ogrodnika i sprzątaczkę. Ale co mi po tym, skoro rodzicie wiecznie gdzieś wyjeżdżają w interesach, a Mikey jest daleko stąd... 
-Kto to jest Mikey?
-To mój młodszy brat. Rodzicie wysłali go do zakładu psychiatrycznego w Hoboken.
-Ojejku! Aż tak z nim było źle?
-Nie, ale mama przekonała nas, że to najlepszy ośrodek w New Jersey i tam o niego zadbają. Mikey to świetny brat, może trochę zagubiony w dzisiejszym świecie, ale zawsze mogę na nim polegać- Tym razem powstrzymałem się od głośnego westchnienia. Tak, tęskniłem za nim jak cholera. Psychiatryk to nie miejsce dla niego. Matka pewnie myślała, że jak go tam wyśle, to będzie miała spokój. Nie rozumie, że to przez ich chore ambicje Mikey stał się taki. Nie wytrzymał no, ja też ledwo co wytrzymuję. Jego tam w ogóle nie powinno być! Biedny, siedzi tak zamknięty przez 24 godziny na dobę w małym pokoju wśród czubków, non stop pilnowany. Mikey taki nie jest. Nie jest czubkiem, tylko zagubionym dzieciakiem, potrzebującym miłości i opieki. Rodzice nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak wielką krzywdę mu tym wyrządzają. Biedak, będzie miał traumę! Och, braciszku... Obiecuję ci, że jak wrócisz, to się wyprowadzimy i się tobą zaopiekuję. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Franka:
-Fajnie jest mieć takiego brata. Moja mama wprawdzie nie wyjeżdża biznesowo, ale nigdy nie pogodziła się z moim kalectwem.
-A ty, Frank? Pogodziłeś się?
-Tak- odparł po chwili zastanowienia- Widocznie Bóg tak chciał i ani ja ani moja mama nie mamy tu nic do gadania- uśmiechnął się.
-Wierzysz w Boga, Frankie?- znowu to urocze zdrobnienie.
-Oczywiście, ty nie?- zdziwił się.
-Jestem ateistą. Dla mnie Boga nie ma.
-Nie mów tak!
-Frank! Boga nie ma, bo jakby był to nie byłbyś ślepy, nie byłoby wojen, chorób i zła na świecie. Ale to wszystko istnieje, a po śmierci nie idziemy do Nieba, tylko nas zakopują parę metrów pod ziemią!
-Gerard... Proszę, nie mów tak. Bóg nas kocha, nawet największego złoczyńcę na świecie i dał nam wolną wolę, abyśmy sami podejmowali własne decyzje i odróżniali dobro od zła. To ludzie są twórcami wojen i chorób. Ale Bóg jest w stanie nam wszystko wybaczyć, bo On nas bardzo kocha, Gee!- odjęło mi mowę i nie, nie tylko dlatego, że zdrobnił moje imię. Frank powiedział to tak emocjonalnie, że zaparło mi dech w piersiach. Po chwili powiedziałem:
-Nie przekonasz mnie, Frank- niech to szlag! Zupełnie nie to chciałem powiedzieć! Głupek, głupek, GŁUPEK! Czy ja zawsze muszę być taki opryskliwy? Pewnie teraz chłopak myśli sobie o mnie nie wiadomo co. Uznałem, że najlepiej będzie się teraz ulotnić- Muszę już iść, pa!- wstałem i ruszyłem przed siebie. Za sobą usłyszałem tylko cichy głos chłopaka:
-Przemyśl moje słowa, Gee...- nie odpowiedziałem, nawet się nie odwróciłem. Zostawiłem go samego na ławce w parku i to w dodatku przed burzą. Co ze mnie za przyjaciel? Czy w ogóle taki egoista jak ja może być nazywany mianem "przyjaciela"?

   Wszedłem do domu równo z pierwszymi kroplami deszczu. Zdjąłem kurtkę i buty, a potem poszedłem zaparzyć sobie wodę na herbatę. W trakcie czekania wyjrzałem przez okno. Niebo, niemal całkowicie szare, przeszywały jaskrawe błyskawice. Uwielbiałem przyglądać się tym zjawiskom i wcale nie przeszkadzały mi grzmoty, które pojawiały się wraz z uderzeniem pioruna. Złote, białe, seledynowe, a czasem fioletowe, długie wstęgi wiły się na szarym tle nieba. Tak jakby rodziły się ze świadomością, że zaraz zginą, a na ich miejsce wstąpią nowe wstążki. Błyskawice zaczynały swój szalony taniec od samego nieba, zgrabnym zygzakiem omijały budynki, aby na sam koniec uderzyć w ziemię lub samotne drzewo i zgasnąć, czemu towarzyszył donośny huk. Orzeźwiające krople deszczu równo opadały na kuchenny parapet, wystukując przy tym uspokajającą melodię. Kochałem oglądać takie cudowne zjawiska. Ach... Szkoda, że Frankie nie może tego zobaczyć. Zaraz zaraz... Frank! Na śmierć o nim zapomniałem. Przecież zostawiłem go samego w parku, a tam jest teraz najniebezpieczniej! Szybko zeskoczyłem z parapetu i rzuciłem się do wyjścia. W ekspresowym tempie ubrałem się i wybiegłem na dwór. Nawet nie wyłączyłem czajnika. Nie dbałem już o to. Teraz liczył się tylko mój przyjaciel. Pewnie nie wie, co się dzieje i błąka się sam po parku. Biedny... Gdy wybiegłem z domu, od razu zaskoczył mnie silny powiew wiatru, który zmierzwił moje IDEALNIE ułożone włosy. O to też już nie dbałem. Skierowałem się w stronę parku, a potem w kierunku mojej ławki. Ku mojemu zaskoczeniu, Franka tam nie było. Nie powiem, zacząłem lekko panikować. Rozglądałem się na wszystkie strony, aż zobaczyłem postać chłopaka. Niepewnie błądził wśród drzew, więc zacząłem biec w jego stronę. Zatrzymałem się w chwili, kiedy blask pioruna chwilowo mnie oślepił. Usłyszałem tylko trzask łamanych gałęzi, a potem stłumiony głos Franka...


OMG! Ale się namęczyłam. Piszę sobie, piszę... Jestem już przy końcówce partu, aż tu nagle... BUM! WSZYSTKO SIĘ ZMAZAŁO! :'( Dlatego rozdział jest tak późno. Poza tym, jak pisałam na nowo, to poprawiłam błędy, dodałam parę nowych wątków i w ogóle xD Pozytywy? Nie wyrzuciłam komputera przez okno za taki wybryk - możecie być ze mnie dumni :D Teraz tak... Następny part będzie dodany we wtorek (taki prezent przed majówką) i będzie trochę dłuższy, tzn. się postaram, żeby był dłuższy. Tradycyjnie: jak są błędy, to pisać w komentarzach. No i mam nadzieję, że się podobało to COŚ  powyżej =D          

4 komentarze:

  1. Ah te feelsy! Za dużo, stanowczo za dużo feelsów! Na początek chciałabym ci powiedzieć, że rozdział podobał mi się nie tylko pod względem cudownego napisania, opisania i wypisania, ale też pod względem akcji, fabuły... Naprawdę dobrze to rozegrałaś z tym Frankiem, że Gee (roztrzepany nastolatek, który bądź co bądź mógłby czasem racjonalnie pomyśleć) go tam zostawił. Bardzo ciekawe co się z nim (w sensie, że z Frankiem) stanie. Czekam na nexta...
    A i jeszcze... O tym Bogu... Haha! Przepraszam, ale sama nie wierzę i jakoś dziwnie mi się to czytało, jak Frank tam... histeryzował xD
    Ale powodzenia życzę i nie wyrzucania komp przez okno, na co sama często mam ochotę.
    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż... NIE MOŻNA, DO CHOLERY PRZERYWAĆ W TAKICH UJMUJĄCYCH CHWILACH, NOOO. I tak jak Cherry, dziwnie mi się czytało takiego histeryzującego Frania, mimo że ja wierzę -.- Przypomina mi to dzisiejszą akcję na w-fefie gdy moja przyjaciółka się rozwodziła nad tym, że nie potrafię odbić porządnie piłki -.- Ale dobra. A co do samego rozdziału: KOCHAM, KCOHAM.

    OdpowiedzUsuń
  3. Co ja mogę powiedzieć? Otóż właśnie od początku moim zamiarem było "wykreowanie" osoby Franka jako takiego, hmm... Jakby tu go nazwać...? No miałam coś na myśli, ale zapomniałam :P Btw. Chodziło mi właśnie o takiego małego, bezbronnego, bardzo cnotliwego wręcz chłopaka, który jest bardzo wierzący taki jakby to powiedzieć, wręcz "starodawny", dla którego w dużym stopniu liczy się wiara. Przez to potem będzie mały cyrk, ale już nie zdradzam :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Poza tym... Frank będsię się spowiadał z tego, że uprawiał gejowski seks z Gerardem? O.o albo w ogóle mię będzie chciał...

    OdpowiedzUsuń