piątek, 10 maja 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 9

No hej! <3 Zgodnie z obietnicą, wstawiam rozdział 9 dzisiaj :D Nie martwcie się, jest dłuższy od poprzedniego xD No i CherryBomb bardzo ucieszyła mnie swoim komentarzem i pewnie mnie ukatrupi za końcówkę partu, ale to co :D Także, kochana Cherry- rozdział special for you, baby! <3 A następny rozdział pojawi się... Uf... Nie mam pojęcia, bo mam go w drugim MAGICZNYM ZESZYCIE i muszę trochę nadrobić, ale spokojnie 10 mogę wstawić koło 13.05. No to już Was nie trzymam w niepewności, tylko miłej lekturki życzę :D
---------------------------------------------------------------------

[Gerard]

  Siedziałem tak na ławce i rozmyślałem już dobre pół godziny. W końcu postanowiłem, że skoro Frankie prawdopodobnie nie chce mnie już znać, to trzeba gdzieś rozładować emocje i zatopić w czymś smutki, a najlepszą propozycją wydawała się być impreza u Steacy. Wyjąłem więc telefon i wybrałem numer Ray' a. Po chwili czekania, odezwał się głos:
-Tak?
-Siema! Tu Gerard
-O, hej!- powiedział z zaskoczeniem, lecz również z nutką ironii. Coś w stylu: "Gerard? Serio? Tak jakbym nie spojrzał na wyświetlacz telefonu, dzięki za przedstawienie!"- Co tam?
-Tak dzwonię się zapytać, czy zaproszenie jest jeszcze aktualne?
-No jasne! Jednak się zdecydowałeś? Coś z tą laską?
-Nie...- mruknąłem- Nie chcę o tym gadać.
-Aha, okay. 
-No to o której mam wbić?
-Impreza zaczyna się o 20:00
-Spoko, to do zobaczenia!
-Narka!- odpowiedział i się rozłączył. Spojrzałem na wyświetlacz komórki- 18:00. Hmm... Zdaje się, że jednak przesiedziałem tu więcej niż pół godziny, ale kiedy jest się w takim stanie jak ja teraz, to czas jakby płynął szybciej, tylko że wydaje nam się, że jest wręcz odwrotnie. Trzeba się szybko przygotować!- pomyślałem i ruszyłem w stronę domu.
   
   Po godzinie byłem już umyty, pachnący i ubrany. Zabrałem czarną torbę, buty, kurtkę i wyszedłem cicho z domu. Szedłem ciemniejącą ulicą, aż dotarłem do dużego domu Steacy- dziewczyny Ray' a i mojej wieloletniej przyjaciółki. Z zewnątrz można było usłyszeć rozpoczynającą się imprezę. Zapukałem, a gdy to nie poskutkowało- dosłownie rzuciłem się do dzwonka, dzwoniąc bez przerwy. W końcu drzwi otworzyła mi mała, blond włosa dziewczyna o błękitnych oczach i śniadej cerze. Swoją drogą, to ja nie rozumiem tych wszystkich ludzi, którzy wyjdą ledwo co na słońce i już są opaleni. Ja praktycznie przez cały rok jestem blady, a jak już się opalę, to tylko na czerwono. Cóż za ironia... No, ale wróćmy do tematu. Na mój widok od razu się ucieszyła i poczęła mnie ściskać. 
-Gerard!- krzyczała uradowana- Jednak przyszedłeś.
-No tak. Ray ci nie mówił?
-Nie ma go, jeszcze nie wrócił ze sklepu.
-Aha. No tak wpadłem się rozerwać.
-Spoko. Fajnie, że jesteś. Chodź,- pociągnęła mnie w strunę kuchni- pomożesz mi- uśmiechnęła się niecnie. 
Steacy była moją najlepszą przyjaciółką już od podstawówki. Zawsze mi pomagała i mnie wspierała. Wiem, że mogę na nią liczyć. Mała istotka, a tyle w niej pozytywnej energii, tyle radości, tyle ciepła. Mimo wielu przeciwności losu, ona jest zawsze pogodna. Jej rodzice zostali zamordowani, a Steacy przeszła przez piekło. Wracali z przyjęcia urodzinowego, gdy natknęli się na parę złodziei, którzy właśnie obrabowywali bank, gdzie jej ojciec był szefem. Chciał ich powstrzymać, czuł się odpowiedzialny za parę ciężkich lat harówy w tym miejscu, lecz oni go zastrzelili, potem jej matkę, a Steacy została przecięta po twarzy. Do dziś ma ona wielką bliznę, ciągnącą się od lewego kącika ust aż po skroń. Blondynka mieszka z ciocią, która jest przemiła i bardzo dobrze się nią opiekuje. 
-Zamówię pizzę, a ty poroznoś te naczynia do salonu- jej cieniutki głos wyrwał mnie z zamyślenia. W odpowiedzi kiwnąłem tylko głową. Zacząłem przenosić jedzenie i picie z kuchni do salonu, tak jak prosiła. Z daleka słyszałem jak zamawia pizzę:
-Dobry wieczór! Chciałabym zamówić dwie duże pizze pepperoni i jedną wegetariańską- tak, ta wegetariańska jest po części dla niej. Steacy nie cierpi mięsa i uważa za barbarzyństwo zabijanie biednych zwierząt. Tłumaczy się zdaniem: "Przecież zawsze można zjeść pyszne warzywa czy owoce, a one są o wiele zdrowsze. Poza tym, nie zatrujesz się od razu kawałkiem sałaty" - Steacy Johnson, Golden Street 69. Dobrze, czekam. Do widzenia!- nagle rozległ się dzwonek do drzwi- Goście przyszli, otworzę!- po chwili usłyszałem donośne głosy ludzi, w tym Ray' a. Ktoś włączył muzykę, ktoś inny usadowił się na kanapie i dobierał się do przyniesionych przeze mnie chipsów. Ray przyniósł alkohol, wznieśliśmy toast, potem znowu i tak wyszło... Że dość dużo tych toastów musiało być... No tak już mam, że lubię zatapiać smutki w alkoholu. Zapomnę o nim chociaż na chwilę, poszaleję, zabawię się w gronie przyjaciół, a jutro będę się martwił i zwalczał kaca. A co mi tam!
  
                                             ******  
   
   Po kilku godzinach upojnej imprezy uznałem, że czas iść do domu. Wstałem z kanapy i chwiejnym krokiem przeszedłem obok całujących się par. Minąłem łazienkę, gdzie przez otwarte drzwi ujrzałem jakąś dziewczynę rzygającą do kibla, druga klepała ją po plecach. Pokręciłem z dezaprobatą głową i poszedłem dalej, do kuchni. Tam zastałem całujących się na blacie Ray' a i Steacy. Doprawdy, urocza z nich parka. Każdy wokół ma kogoś, a ja jestem taki "forever alone".  Oni zajmują się obściskiwaniem, a alkohol sobie stoi, biedny. Cóż... Więcej dla mnie! Chwyciłem jedną butelkę, odkręciłem korek i upiłem łyk.
-Będę już leciał!- rzuciłem parze obok i wstałem.
-Yhm, pa!- powiedziała na jednym wydechu Steacy, po czym wróciła do obdarowywania całusami swojego chłopaka. Chwiejnym krokiem, z butelką w ręku, wyszedłem z domu pani Johnson i ruszyłem do mojego... W sumie, nie mam pojęcia, gdzie szedłem. Kręciło mi się w głowie, ale nadal popijałem whiskey. Zobaczyłem kolejną spacerującą parę. Trzymali się za ręce. Aż się rzygać chciało tą całą miłością! Wtem, zamiast chłopaka i dziewczyny, zobaczyłem dwóch Franków. Byli widomi, śmiali się ze mnie, patrzyli z politowaniem, potem zaczęli się całować i bezczelnie przeszli obok mnie. Przetarłem oczy ze zdumienia i obejrzałem się za siebie. Zaniknęli, znów widziałem tą parę, co wcześniej. Za dużo alkoholu, Gee! Nagle poczułem niewyobrażalną złość na samego siebie. IDIOTA! Czemu to zrobiłeś?! Pójdę go przeprosić. Albo nie, to kiepski pomysł. Jutro. Tak, jutro pójdę go przeprosić...
    Wyciągnąłem klucze i usiłowałem trafić do zamka. Nic, nie pasowały. Co jest? Zmienili zamek, czy co?! W tym momencie drzwi się otworzyły, a w nich stanął nikt inny jak Frank. Chwila... Co on robi w moim domu?
-Frankie?- zacząłem bełkotać- A co ty robisz w moim domu, słońce?- Frank pociągnął mnie wgłąb domu i zaczął całować- Co ty robisz, Frank?
-Nie widać?
-Aj, ty niegrze...- czknąłem- ...czny, Franuś- począłem oddawać pocałunki. Było świetnie! Właśnie tak wyobrażałem sobie nasz pierwszy pocałunek. Pełen pasji, uczuć, no może obeszło by się i bez litrów tego whiskey, co wypiłem na imprezie. Nie zwróciłem nawet uwagi na to, że chłopak tak szybko mnie poznał. Nie powinien był spytać, kto tam? Przecież jest późno i ciemno, a on i tak nie widzi do kogo mówi, więc w jaki sposób tak szybko mnie poznał? Wtem zaczął ściągać ze mnie kurtkę, bluzkę, swoją też zdjął. Wziąłem go na ręce, a on oplótł mnie nogami w pasie. Zaniosłem go do swojego pokoju, rzuciłem na łóżko i...

-Gerard? Gerard! Obudź się, śpiochu!


-----------------------------------------------------------------------
Tamtararam! :3 I co? Podobało się? xD Ahahahahhaha, jestem ZUA! :3  I wiecie co? W ogóle mi to nie przeszkadza, hahaha :D Rozdział wyszedł mi nawet długi, nie? ^_^   

6 komentarzy:

  1. Urocze ;3 Nawalony Gerard zawsze spoko XD Nie wyłapałam jakichś rażących błędów, zauważyłam tylko że w *cytuję*
    "-Spoko. Fajnie, że jesteś. Chodź,- pociągnęła mnie w strunę kuchni- pomożesz mi- uśmiechnęła się niecnie. "
    Jak się domyślałam miało być "w stronę" A;e to taki mały błędzik :D
    Poza tym zastanawiam się czy ten adres domu (a konkretnie, ta magiczna liczba 69) mi cos do kontekstu... XD Okej, nic Ci nie poradze na to, że jestem niespełna trzynastoletnim zboczeńcem. Za dużo Frerardów. Za dużo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. * ma. I jakbyś mogła wyłącz weryfikację obrazkową, chyba że się boisz że jakiś automat skomentuje twój post *_________*

      Usuń
    2. Dziękuję, że sprawdziłaś :D Ahahaha, wiedziałam, że będziecie wspominać tą magiczną ulicę w komentarzach xD Chciałam zrobić 68, ale mówię: "A co mi tam"- czyli podstawowe powiedzonko Gerarda xD i dałam 69 :3 O, i nie martw się, ja też jestem zboczeńcem, ale, w przeciwieństwie do mojej przyjaciółki, tego tak po mnie nie widać :3 No mówię: Ach te Frerard, co one potrafią zdziałać na naszą psychikę, no :P

      Usuń
  2. racja.. ja nigdy nie byłam aż takim zboczeńcem, a teraz.. xD moja przyjaciółka ma ze mną niezły ubaw. ona też jest taka trochę nie tego ale mniej niż ja. ;)
    a co do rozdziału to mi się podoba, pijany Gerard i jego wizje i dziwne sny. bo wnioskuję że to na końcu to był sen. xD
    pozdrawiam i czekam na next. :3

    OdpowiedzUsuń
  3. O nie! Jesteś nawet bardzo ZUA! :'( Czemu robisz przerwy w takich momentach, co? A ja już myślałam, że do czegoś dojdzie, a tu nagle: BUM! Pijany Gerdu miał sen :( No ale rozdział jest oczywiście świetny i przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego partu, ale jakoś nie było okazji :P Ahahaha, no i ta magiczna ulica xD Coraz bardziej dociera do mnie fakt, że jestem zboczona :) Tyle Frerardów, co się naczytałam, to już powinnam być zawodowym ... Czytelnikiem Frerardów, a Wy co sobie myśleliście? ^_^
    Także życzę Ci DUŻO WENY i dodaj szybko nowy rozdział <3
    ZiZi

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak można przerwać w takim momencie? Nie moge sie doczekac kolejnego rozdzialu. |gee17

    OdpowiedzUsuń