piątek, 5 lipca 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 19


[Gerard]

  Siedziałem na jednym z wielu krzeseł w chłodnej szpitalnej poczekalni i oddychałem ciężko. Obserwowałem krzątających się lekarzy, pielęgniarki, pacjentów i rodziny chorych. Każda kolejna minuta spędzona w tym śnieżnobiałym pomieszczeniu przyprawiała mnie o zawroty głowy. Strasznie martwiłem się o Franka. Ostatnimi czasy czuł się gorzej, ale na nic się nie skarżył, więc się nie przejmowałem. 
Zza rogu wyłoniła się zdyszana Linda. Była blada jak ściana. Wstałem, ale nie zdążyłem wydać z siebie słowa, ponieważ z gabinetu, przy którym siedziałem wyszedł wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w okularach i z jakąś teczką w ręku. Spojrzał na nas i spytał:
-Pani Iero?
-Tak, to ja- odpowiedziała Linda zdyszanym tonem.
-A pan to...
-Gerard Way, przyjaciel- odparłem.
-Hm... Jestem upoważniony do przekazywania informacji na temat pacjenta tylko osobom z rodziny.
-Ale...- spojrzałem błagalnie na kobietę.
-Niechże pan mówi, proszę- wstawiła się za mną.
-No dobrze, chodźmy do gabinetu- otworzył drzwi i zaprosił nas do środka. Usiedliśmy naprzeciwko wysokiego biurka, przy którym zasiadł doktor.
-Napiją się państwo czegoś?
-Wody poproszę
-Ja dziękuję- zaprzeczyłem, a lekarz nalał powoli przezroczysty płyn do szklanki i podał ją w roztrzęsione ręce pani Iero.
-Nazywam się dr John White i dziś koło godziny 16:30 przyjąłem na dyżur pani syna, Franka. Czy mógłbym prosić panią o wypełnienie tego arkusza?- podał jej kartkę i długopis. W ciszy czekałem, aż kobieta skończy pisać. Oddała lekarzowi wypełnioną ankietę, a ten szybko ją przejrzał. 
-Hmm... Tak też myślałem...- westchnął.
-Panie doktorze, co mu jest?
-Czy Frank na coś choruje lub chorował?
-Frank jest niewidomy od 7 roku życia przez raka soczewek, ale objechaliśmy wiele dobrych klinik i udało się nam powstrzymać nawroty i rozprzestrzenianie się choroby. 
-Czuł się może ostatnimi czasy jakoś gorzej?
-To znaczy?
-Złe samopoczucie, bóle głowy, stawów, brzucha, wymioty, omdlenia?- wymieniał.
-Tak, ostatnio czuł się trochę gorzej. Bolała go głowa, palce, czasem brzuch. Żadnych wymiotów ani omdleń. Myślałam, że to przemęczenia, szkoła, stres itp.
-Panie doktorze, co mu jest?- niecierpliwiłem się.
-Cóż... Zrobimy jeszcze parę dodatkowych badań dla potwierdzenia naszej hipotezy...- urwał- Proszę pani, to przerzuty...
-Co?!- zachłysnęła się wodą, lecz zaraz dodała- To niemożliwe...
-Proszę się uspokoić, to jeszcze niepotwierdzone.
-Da się to jakoś leczyć?- spytałem, nadal będąc w szoku.
-Jak już wspomniałem, robimy badania w celu dobrania odpowiedniej metody leczenia...
-Tak czy nie?
-W tej chwili naprawdę trudno mi powiedzieć, ale trzeba być dobrej myśli.
-Rozumiem- tak naprawdę, to nie rozumiałem, nawet nie próbowałem. Po prostu nie chciałem. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogę go stracić.
-Doktorze, czy... Czy ja mogę się z nim zobaczyć?- spytała ze łzami w oczach.
-Proszę zaczekać- wyszedł z gabinetu, lecz zaraz wrócił i rzucił krótko- Tak, ale nie za długo.
    Powoli weszliśmy do szpitalnego pokoju, gdzie leżał Frank. Mama złapała go za rękę i pogładziła po policzku. 
-Hej, Franiu! Jak się czujesz?
-Lepiej, mamo- wyszeptał.
-Cieszę się- pocałowała go w czoło. Nagle ktoś zapukał w szybę. Odwróciła się. Dr White pomachał ręką, aby do niego wyszła. W drugiej dłoni trzymał kolejny pukiel kartek- Gerard z tobą zostanie, a ja zaraz wrócę- wyszła. Usiadłem na krześle obok frankowego łóżka i chwyciłem go za rękę podpiętą pod kroplówkę.
-Jak się trzymasz, stary?
-Dobrze. Gerard...
-Słucham?
-Przepraszam.
-Za co?
-Dzisiaj mieliśmy przeżyć swój pierwszy raz, a ja wyciąłem ci taki numer...
-Oj, Frankie! Nic się przecież nie stało! Najważniejsze jest teraz to, żebyś wrócił do zdrowia.
-Kochany jesteś, Gee!
-Wiem. Poczekaj, twoja mama mnie woła, zaraz będę.
-Okay- wstałem i poszedłem do roztrzęsionej pani Iero.
-I co?- spytałem wyraźnie zaniepokojony stanem Lindy.
-Rak soczewek zaczyna mieć przerzuty. Choroba zaatakowała już nerwy i kości chłopca. Rozwija się w dość szybkim tempie.
-Nie rozumiem- mama Franka wybuchnęła gorzkim szlochem.
-Proszę pana, Frank... Umiera...
-Co?! Ale jak to?! Przecież można to leczyć, tak?- zacząłem histeryzować- Zróbcie coś, do cholery jasnej!
-Spokojnie, możemy jedynie przepisać leki, które uśmierzą mu ból podczas przechodzenia choroby.
-I nic więcej?
-Przykro mi...
-Cholera!- wrzasnąłem i rozłożyłem ręce w geście rozpaczy- Ile mu zostało?
-Nie wiadomo, jeżeli choroba będzie rozwijać się w tym tempie, to około dwóch miesięcy...
-Tylko dwa miesiące? Przecież w filmach to trwa co najmniej rok, a tu tylko dwa pieprzone miesiące?!
-Niestety, panie Way, to nie film, tylko prawdziwy świat i jego realia. Naprawdę mi przykro...
-Jezu, moje dziecko!- zaszlochała kobieta- Chcę go zabrać do domu.
-Ale- zaczął lekarz.
-Chcę go zabrać do domu!- powtórzyła wyraźniej.
-Dobrze, proszę za mną- poszli.
Usiadłem na krześle i złapałem się za głowę. Z trudem przełykałem ślinę. Pieprzone dwa miesiące! Tyle zostało wakacji, to chore! Nie, to nie może być prawda! To tylko zły sen, koszmar, z którego jakoś nie mogę się obudzić. Linda złapała mnie za ramię, tym samym wyrywając z zamyślenia. 
-Powiemy mu?- spytałem.
-Lepiej nie. Nie dołujmy go. Chcę go zapamiętać jako radosne dziecko.
-Dobrze- przytuliłem ją, a potem zabraliśmy się za szykowanie rzeczy Franka.
-Co się dzieje?- spytał brunet.
-Jedziemy do domu, synku...- wyjąkała.

                                                  
                                              ******

   Od tamtej strasznej diagnozy minęły dwa tygodnie. Przez ten czas Frank przebywał w swoim domu. Parę razy pojechaliśmy na kontrolę u lekarza, chodziliśmy do kościoła. Modliłem się za niego codziennie. Nawet moja mama chodziła przygaszona, kiedy widziała w jakim stanie jest mój chłopak. W końcu jakiś ludzki odruch. Nie ukrywam, wszyscy ubolewaliśmy. Frank domyślał się, że jest z nim o wiele gorzej niż przedtem, lecz na nic się nie skarżył. Aż żal było patrzeć na chłopaka. Mocno schudł, nie wspominając już o tym, że od zawsze był szczupły. Stracił trochę włosów, nie były już tak mocne i lśniące co kiedyś. Był blady, wymęczony, ciężko oddychał, ale mówił i się poruszał. Do tego doszły: senność, bóle głowy, wymioty, kłopoty z pamięcią, drętwienia kończyn czy nawet omdlenia. Po gitarę nie sięgał już tak często, prawie nigdy. 
   Pamiętam moją ostatnią rozmowę z dr White' m podczas badań kontrolnych Franka.
-I jak z nim?- spytałem.
-Choroba zdążyła zaatakować już układ krążenia pacjenta, wątrobę, nerki, nerwy i część mózgu. Czy Frank ma może kłopoty z pamięcią, wymiotuje świeżo zjedzone posiłki, trudno mu jest się skoncentrować lub utrzymać coś w ręku?
-Ostatnio, gdy do niego przyszedłem, to przez pierwsze pięć minut mnie nie poznawał. Wymiotuje dosyć często, boli go głowa, drżą mu ręce, np.: podczas pisania...
-Hmm... To niedobrze- spointował*
-Naprawdę już nic nie da się zrobić?- wciąż miałem nadzieję.
-Próbowaliśmy chemioterapii, lecz jest ona źle znoszona przez pacjenta i nie przynosi zamierzonych efektów.
-A jakaś operacja, albo coś?
-Musielibyśmy wyciąć większość komórek rakotwórczych, tym samym osłabiając organizm Franka do tego stopnia, że zagrażałoby mu nawet zwykłe przeziębienie. 
-Och...
-Pacjent dostaje leki, dzięki którym jego stan się miarowo polepsza, ale to nie pomoże. Naprawdę bardzo nam przykro z tego powodu, można jedynie mieć nadzieję na cud.
-Rozumiem- westchnąłem.
-Aż żal chłopaka, taki młody, a jaki sympatyczny- powiedziała jedna z pielęgniarek.
-No wiem, polubiłam go. Ściska mnie za serce jak widzę takie przypadki, przecież on jest o rok młodszy od mojego syna...- odparła druga. Myślały, że nie słyszę, bo wychodziły właśnie z sali zabiegowej. Najprawdopodobniej pobierały mu krew lub coś w tym stylu. Zrobiło mi się strasznie smutno.

                                  "Taki młody,
                                   a jaki sympatyczny..."


                                               ******

   Siedziałem w szpitalnej kapliczce i modliłem się w ciszy.
-Boże, jeśli istniejesz naprawdę, słyszysz mnie, prawda? Wysłuchaj mnie chociaż... Czemu mi to robisz? Popełniłem jakiś błąd, może Frank popełnił? Nie, on jest na to za doskonały. Dlaczego więc tak go karzesz? Pozwalasz, by przechodził przez takie męki? Czemu nie zabierzesz złoczyńcy, mordercy, pedofila, złodzieja, tylko zawsze uczynnego Franka Iero?  Przecież on ma jeszcze tyle przed sobą, całe życie. Nie dość, że go oślepiłeś, skazałeś na życie bez ważnego zmysłu, to jeszcze chcesz mi go całkiem odebrać? Czy ty nie masz skrupułów? ! Weź mnie, jeżeli przyjdzie taka potrzeba, a chłopaka uzdrów. Wiem, że potrafisz. Proszę...- zapłakałem gorzko i poczułem w sobie niewyobrażalny gniew- Wiesz co? W ogóle Cię nie rozumiem. Twojego toku myślenia, Twoich działań. Odbierasz światu wspaniałych, dobrych ludzi, a tych złych zostawiasz. Jeszcze teraz, gdy moje życie zaczęło się jakoś układać, to Ty... A niech to szlag!- wstałem, bo czułem, że łzy ciekną mi po policzkach strumieniami. Wybiegłem z kapliczki, potem z budynku szpitalnego, przed którym czekała już taksówka z Frankiem i jego mamą. Wsiadłem do samochodu i pojechałem do domu.


                                                ******

    Wracałem właśnie ze szkoły do domu. W szkole również wszyscy wiedzą o chorobie Franka. Wszyscy ci, którzy go wyśmiewali, dręczyli, teraz chodzą zgaszeni, głupio im, albo dręczą ich wyrzuty sumienia. Szkoda tylko, że mały musiał przejść przez takie piekło, aby w końcu zrozumieli. Ray, Steacy, rodzice i Mikey bardzo nas wspierają w tym okresie. Tak, Mikey również. Wie o wszystkim, powiedziałem mu. Nie mógł przyjechać, ale wspierał mnie telefonicznie. Dzwonił co drugi dzień, nawet czasem rozmawiał z Frankiem. Nie miał żadnych zastrzeżeń co do mojego związku z chłopakiem, po prostu o nic nie pytał. To bardzo miło z ich strony. Nawet moja mama się trochę zaangażowała, lecz i tak widzę, że nie przychodzi jej to łatwo. 
Po drodze wstąpiłem do sklepu, żeby kupić Frankowi suchą bułkę. Tak, teraz tylko tym się żywił. Dotarłem do mieszkania Iero i od razu przez otwarte okno w pokoju bruneta usłyszałem znaną mi melodię graną na gitarze. Zaraz... Przecież Linda nie umie grać na gitarze, poza tym nie ma jej teraz w domu, a taki styl ma tylko jedna osoba na świecie...
Po cichu zakradłem się do jego pokoju i oparłem o framugę drzwi. Frank siedział po turecku z gitarą na kolanach oparty o łóżko i grał. Wydawał się być zatracony w tym co aktualnie robi, tak lekko, z łatwością zmieniał akordy, skupił się. Znów dane mi było oglądać jego śmiesznie zmarszczony nos, język lekko wystający z uśmiechniętych ust. Cieszył się. Był po prostu szczęśliwy, promieniał.
-Pięknie- zaklaskałem i otarłem z policzka łzę wzruszenia. 
-Nie płacz, Gerard- nie wiem, skąd wiedział, że płaczę. Brunet jak gdyby nigdy nic wstał i odłożył gitarę na stojak. Podszedł do mnie i przytulił. Pogłaskałem go po plecach, a potem pocałowałem w usta. Byłem z niego przeogromnie dumny- sam wstał i zagrał na gitarze!
Właśnie zostałem świadkiem cudu, bo chłopak przez ostatnie dni w ogóle nie wstawał z łóżka, nie miał siły na nic.
-Połóż się, Franiu. Musisz odpoczywać- wziąłem go na ręce i zaniosłem do łóżka, po czym wyszedłem z jego pokoju i szybko wyjąłem z kieszeni telefon.
-Halo? Pani Lindo, nie uwierzy pani... Frank właśnie sam wstał z łóżka i zagrał na gitarze, to cud!- wybąkałem na jednym oddechu- Niech pani tu natychmiast przyjeżdża!- rozłączyłem się, nie dając kobiecie dojść do słowa i wróciłem do chłopaka, który spokojnie spał w swoim łóżku. Wyglądał tak... Niewinnie.

                      "Panie, proszę, nie pozwól mu już więcej cierpieć"

-----------------------------------------------------------------------------
* czyt. spłentował :D

Wiem, nie jestem lekarzem i nie odpowiadam za poprawność medyczną diagnozy. Jest to po części wymyślone. Utożsamiłam się z tym rozdziałem, bo mój wujek umarł na raka (w sumie babcia i dziadek też, ale ich nie znałam) i... Wzruszyłam się :'(
No ale do rzeczy. Pewnie mnie znienawidzicie po tych ostatnich rozdziałach xD Ten był chyba moim najdłuższym, nie sądzicie? A rozdział 20 nie wiem, kiedy wstawię. Muszę najpierw pozbierać myśli i dopiero potem wstawić notkę o pojawieniu się partu. Mimo tych zdarzeń, mam nadzieję, że jednak rozdział się podobał.  :3 

11 komentarzy:

  1. Awwwwww, FRANKIE ŻYJE I W KOŃCU WSTAŁ Z TEGO ŁÓŻKA <33333333333
    No normalnie myślałam na początku, że do Ciebie przyjadę (pomijając fakt, że nie wiem gdzie mieszkasz xddddd) i zmuszę byś uzdrowiła Franiusia. A tu? Niespoooooodziankaaa, Frankie brzdąka sobie na gitarze i tuli się z Gerardem <333333333
    Sam cukier ;3
    Nie mogę się doczekać 20 :D


    Xoxo Lack of Sleep

    OdpowiedzUsuń
  2. MATKO BOSKA, PRZERZUTY! CZYŚ TY POWARIOWAŁA?! JA KATEGORYCZNIE ŻĄDAM, ABY FRANKIE ŻYŁ SOBIE Z GERARDEM DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE! BO JAK NIE... :O
    A tak na serio, to chyba rzeczywiście jest Twój najdłuższy rozdział jak do tej pory (nie wliczając tamtego oneshota), rozwijasz się :3
    Strasznie smutno mi się robiło jak czytałam o chorobie Franka, biedulek, pewnie cierpi, ale cieszy mnie jego optymizm, mimo wszystko :) Nawet sobie nie wyobrażam naszej kochanej Franiuli bez tych jego przecudownych włosów.
    No i zakończenie jak najbardziej super, bo był CUD!
    Oby więcej takich miłych niespodzianek na koniec, wierzę, że przemyślisz moją propozycję (tsa, propozycję, patrz pierwsze parę zdań w komentarzu xD)i nic tylko...
    ZDROWIEJ, FRANKU, ZDROWIEJ!!! <3 <3 <3

    ZiZi

    OdpowiedzUsuń
  3. Oh, jestem na komórce, więc nie będzie to mój najpiękniejszy i najcudowniejszy komentarz, gdyż po prostu dupiato się pisze. ;___;

    Dawno nie komentowałam, to postaram się streścić w tym drobnym wpisie wszytkie przeżycia i emocje targające mną podczas czytania tegi opowiadania. Jest... Jednyn słowem mówiąc: przecudowne. Po raz pierwszy spotkałam się w opowiadaniu z niewidomym Frankiem, jak i pierwszy raz było dane mi poczytać o wierzącym Iero. Nie wiem, czy zachowanie naszej kruszyny mogłabym nazwać słodkim, ale po prostu dla mnie takie jest. Każdy moment, kiedy Franio starał się nawracać Gerarda wywoływał uśmiech na mej twarzy. Powtórzę się, ale to opowiadanie jest wspaniałe. Ukazuje wielką siłę miłości tych dwojga... Pomimo wszystkich przeszkód i różnic między nimi, które z początku były przeogromne udało im się wytrwać. Cudne.
    A odnośnie rozdziału, na początku miałam ochotę cię zatłuc! Może i przyzwyczaiłam się do śmierci bohaterów w opowiadaniach, ale one zwykle szybko nadchodzą, a przykre uczucia prędko przemijają. Jak zrywanie plastra. Tu jednak było odwrotnie. Czytając o długich męczarniach Frania, aż mnie rozbolało serce. Na szczęście końcowa scena wszystko zmieniła. Mam nadzieję, że to prośby Gerarda zostały wysłuchane i kruszynka wróci całkiem do zdrowia.

    Cóż, nie zostaje mi nic innego jak tylko życzyć ci weny i czekać na nowy rozdział. :3

    xoxo Fun Puppy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jacie, Fun! Jak Ciebie tutaj dawno nie było! :3
      Ogólnie, to rzadko dodawałaś posty, no i skomentowałaś tylko mojego oneshota, więc myślałam, że nie czytasz, albo coś, a tu taka miła niespodzianka ;)
      No i oczywiście wielkie dzięki za takie ciepłe słowa <3

      Usuń
  4. Ja cież pierdolę... I przepraszam za wyrażonko, ale jako nieliczna zdołałaś doprowadzić mnie do pieprzonych łez! Jk możesz?1 Jezu... Tyle się wydarzyło, ale mam nadzieję, że nie zrobisz mi tego! Że nie zrobisz nam tego! Że nie zrobisz tego Frankowi! Przecież to taki wesoły, pogodny chłopak, który świetnie sobie radzi ze swoją chorobą, a ty mu takie coś... Powiem jedno... Jestem wcieleniem zła :D Ale miejmy nadzieję, że nawrócisz się tak jak Gee i go nie zabijesz? Prawda? *_* Nienawidzę jak ktoś z głównych bohaterów ginie, szczególnie, że byli tacy szczęśliwi... I na chwilę obecną jedynie tyle jestem w stanie napisać, gdyż... Zabrakło mi słów. Całą notkę czytałam z szeroko otwartymi oczami, z których powoli ciekły słone krople łez i gdybym mogła chętnie bym się w nich utopiła ;_; To smutne... ale prawdziwe. I właśnie fakt, że takie rzeczy mają miejsce w rzeczywistym świecie dobija mnie już na amen.
    Ach i pytanko... Uwielbiam twoje opowiadanie, ale zawsze przegapię jedną notkę... Mogłabyś mnie informować na gadu? Na numer 24890194. A albo jakimś innym sposobem, bo naprawdę nie chciałabym omijać już niczego ^_6
    Więc życzę ci powodzonka w dalszym pisaniu, oczywiście weny i błagam... NAWRÓĆ SIĘ SZATANIE TY JEDEN, BO JAK GO ZABIJESZ, TO CI NIE WYBACZĘ :D
    XoXo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jesteś* wcieleniem zła xD

      Usuń
    2. Hahaha, cóż za wyczerpujący komentarz :D
      Spoko, mogę informować Cię o nowych notkach, tylko że nie mam gg , ale na gmail albo coś (ale raczej na gmail) :D
      I tak, wiem, jestem wcieleniem zła i wredoty, ale każdy ma jakieś hobby, nie? :3

      Usuń
    3. Moim hobby stanie się wyrywanie ci po kolei wszystkich kończyn, jak zabijesz Frania ^_^
      A no to na gmail... Masz na moim profilu chyba xD A jak coś to ci podam xD

      Usuń
  5. KURWA ZAJEBIĘ CIĘ ZA TO DDDD: (omg to jest takie zajebiste, omg fronkhe, jak ja lubię takie unhappyowskie zwroty wydarzeń <3) xoxo Zombies

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie zabijaj Fronka ._. Huh, moi babcia i dziadek, bardzo bliscy mi zresztą, też umarli na raka, więc... no nie wiem. To okropne. Idę czytać dalej. Mam nadzieję, że Frank będzie żył. >:c

    OdpowiedzUsuń
  7. To jest takie wzruszające, daj żyć frankowi. |gee17

    OdpowiedzUsuń