wtorek, 30 kwietnia 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 4


„Usłyszałem trzask łamanych gałęzi, a potem stłumiony głos Franka…”

[Gerard] 

   Po kilku sekundach odzyskałem wzrok i teraz tępo gapiłem się na zaistniałą sytuację. Frank leżał bezwładnie na trawie, zmiażdżony grubą gałęzią. Odczekałem aż nogi przestaną mi się trząść i podbiegłem do chłopaka.
-Frank!- krzyknąłem- Frank, słyszysz mnie?- sprawdziłem tętno i odetchnąłem z ulgą. Chłopak tylko stracił przytomność, lecz nadal nie było wiadomo czy czegoś sobie przypadkiem nie uszkodził. Zająłem się podnoszeniem gałęzi, co nie było takie proste. Frank trafił na solidne drzewo, więc potrzeba mi było paru prób, zanim udało mi się go uwolnić. Odrzuciłem kłodę na bok i wziąłem Frania na ręce. Był bardzo lekki i mały, dlatego łatwo się go niosło. Ruszyłem w stronę domu. Niestety, pogoda wcale mi tego nie ułatwiała. Biegłem na oślep z twarzą zakrytą włosami moimi i Franka. Co chwila słyszałem za sobą huki piorunów, tak jakby burza mnie goniła. Nie oddam ci Franka- myślałem. Ha ha, ale ty masz wyobraźnię, Gerard i to w takim momencie. 
Dotarłem do domu rodziny Iero i zapukałem, a raczej przywaliłem parę razy nogą w drzwi. Nikt nie otwierał, więc skierowałem się do mojego domu. Ostatkiem sił otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Mimo że młody Iero jest lekki, to niesienie go przez cały park podczas rozszalałej burzy jest męczące. Ułożyłem czarnowłosego na sofie i przykryłem go kocem. Nie obchodziło mnie to, że ukochany mebel matki się zmoczy. Liczyło się tylko zdrowie Franka. Sam zdjąłem swoje mokre ubrania i przebrałem się w coś suchego. Postanowiłem, że poszukam też czegoś dla Frania. W końcu znalazłem moje najmniejsze spodnie dresowe i czarny podkoszulek, co i tak było za duże na tą kruszynkę. Zdjąłem jego ubrania i przez chwilę dane mi było przyjrzeć się jego śnieżnobiałej klatce piersiowej. Sprawiała ona wrażenie wręcz marmurowej, ale za razem tak delikatnej. Przejechałem dłonią po jego nagim torsie, co wywarło u chłopaka dreszcze. Zaprzestałem więc szybko i założyłem na niego ciepłą bluzkę, po czym ponownie przykryłem go kocem. Nie wiem, co ja sobie wtedy myślałem. Że co? Że niby uratuję wspaniałego sąsiada i on mi się do łóżka w podzięce wpakuje? Tsa, na pewno. Dzielny Gerard Way, drugi Batman... Poza tym, już sam fakt, że Frank mi się podoba w "tym" sensie był nad wyraz dziwny. Nigdy wcześniej jakoś nie czułem popędu do chłopców, no może z wyjątkiem Freddie' go  Mercury' ego, ale to co innego. Ale co ja mogłem poradzić na to, że Frankie jest cudny? Uwielbiam spędzać z nim czas, chociaż poznaliśmy się dopiero niedawno. Czy to normalne, że kiedy go widzę, to serce mi przyśpiesza? Nie wiem tylko, co myśli sobie o mnie sam Frank. A co jeśli jest hetero i mnie wyśmieje? Nie, nie mogę mu o tym powiedzieć, a przynajmniej nie teraz... Wstałem i udałem się do kuchni, gdzie czekała na mnie kolejna niespodzianka. No tak, zapomniałem wyłączyć czajnik i teraz cały blat jest mokry. Niechętnie wziąłem ścierkę i wytarłem blat. Nie byłem przyzwyczajony do własnoręcznego sprzątania, zawsze robiła to Margaret, moja sprzątaczka. Tym razem musiałem się przełamać i wytrzeć tą cholerną wodę. W czasie mojej nieobecności woda w czajniku zdążyła wystygnąć, więc zaparzyłem ją jeszcze raz i wyjąłem z szafki dwie szklanki, herbatę, cukier, cytrynę, miód i łyżeczki. Nie byłem pewny, czy Frank w ogóle lubi herbatę, ale musiał wypić teraz coś ciepłego. Poza tym, dałem mu duży wybór jeśli chodzi o dodatki. Ja na przykład najbardziej lubię herbatę z cytryną, no ale dość już o moich ulubionych napojach. Wlałem gorącą wodę do szklanek i zaniosłem je do salonu. Usiadłem naprzeciwko Franka i podziwiałem jego uroczą minkę. W końcu się obudził. Niepewnie podniósł głowę, pomacał rękoma sofę i koc. Widziałem po jego twarzy wyraźne zakłopotanie, więc postanowiłem się odezwać:
-Nareszcie się obudziłeś.
-Gerard? Gdzie ja jestem? Co się stało?
-Spokojnie, jesteś u mnie w domu, leżysz na sofie w salonie i się suszysz.
-Suszę się?- zdziwił się i złapał za mokre włosy- Gee, co się stało?
-W skrócie, to złapała cię burza w parku, dostałeś gałęzią w głowę i zemdlałeś, a ja cię zaniosłem do domu.
-Żartujesz? Nic nie pamiętam...
-Frankie, gdzie jest twoja mama?
-Dzisiaj cały dzień jej nie będzie, wyjechała do ciotki.
-Aha
-A czemu pytasz?
-Nic, tak sobie, bo nikogo nie było jak pukałem- zrobiło mi się trochę głupio, bo teraz białe drzwi domu Iero są w czarne ślady butów- Dobrze się czujesz?
-Tak, dziękuję- uśmiechnął się spróbował podnieść do siadu, lecz zaniechał pomysłu i złapał się za głowę, czemu towarzyszyło nieprzyjemne syknięcie.
-Na pewno dobrze się czujesz?- zmartwiłem się.
-Tak, na pewno. Tylko mi szumi w łowie, ale to pewnie od tej gałęzi. Nic mi nie będzie.
-Ale na pewno na pewno, Frankie?
-Na pewno, na pewno, na pewno, Gee! Nawet nie wiesz, jaki jestem ci wdzięczny!
-Nie ma za co.
-Ależ jest! Gdyby nie ty, to leżałbym w tym parku do jutra- uśmiechnął się.
-Masz- wziąłem do ręki szklankę- To ciepła herbata, rozgrzeje cię- podałem mu ją najbliżej jak mogłem. Chłopak wyczuł naczynie i je odebrał.
-O! I musiałem cię przebrać w suche rzeczy...- uznałem, że należy o tym wspomnieć- Najmniejszy rozmiar jaki znalazłem...
-Dziękuję, Gee- znów posłał mi ten swój uroczy uśmiech. Wyjrzałem przez okno. Teraz moje oko cieszyła wspaniała gama kolorów tęczy, rozpościerająca się po całym niebie. Znów spochmurniałem. Nie mogłem pojąć, jak Frank funkcjonuje bez wzroku i przy tym jest taki wesoły. 
-Przestało padać- powiedziałem.
-To fajnie- odparł- To może ja już pójdę- zmieszał się.
-Pomogę ci- zaoferowałem i pomogłem mu wstać. Ubrani ciepło wyszliśmy na dwór, a ja mogłem zaobserwować niecodzienne zjawisko: Frank z zacieszem latał po podwórku, wskakiwał w kałuże i wąchał wszystko dookoła.
-Frankie...
-Hm?
-Na pewno wszystko w porządku?- wiecie, ostatnio szumiało mu w głowie, a teraz lata jak szalony. To było nad wyraz dziwne. Nie wiem, może jakieś wstrząśnienie mózgu, albo coś... 
-W jak najlepszym! Czujesz te piękne zapachy? Ten mokry asfalt, trawę, kwiaty?
-Nie tak dokładnie jak ty.
-Racja, zapomniałem- zmarkotniał na chwilę. Doszliśmy do jego domu.
-Jesteśmy na miejscu, Frank- oznajmiłem.
-Wejdziesz może?
-No nie wiem...
-No proszę, bo się obrażę
-No dobrze, ale tylko na chwilkę. 
-Łii!- krzyknął uradowany i w ten oto sposób znaleźliśmy się w domu Franka, chociaż pierwotnie byliśmy w moim. 
  Co prawda, dom był jeszcze w fazie remontu, ale wnętrze wyglądało bardzo ładnie. Ciepłe, stonowane kolory były dobrane idealnie. Zdjęliśmy buty i kurtki. Frank pociągnął mnie do swojego pokoju, który pomalowany była na... Różowo? I to nie wszystko! Była tam mała toaletka z lusterkiem i kosmetyki.
-Yyy... Frank?
-Co?
-Czy to aby na pewno jest twój pokój?
-A nie jest?- zdziwił się.
-No bo nie wygląda... Masz toaletkę i kosmetyki w pokoju?
-Nie. Zaraz, czekaj...- myślał- Niech to! Znowu pomyliłem pokoje!
-Ha ha ha! Nic się nie stało, Frank. Chodź, pójdziemy obok- podałem mu rękę, którą tym razem z chęcią złapał. Trafiliśmy dobrze i usiedliśmy a fioletowej kanapie. 
-Poczekaj chwilkę- rzucił Frank i schylił się gdzieś pod łóżko.
-Czego szukasz?- spytałem z rozbawioną miną na widok jego prób i macania całej podłogi.
-Jeszcze momencik i... O! Mam!- krzyknął z entuzjazmem. No szczerze powiem, że jeszcze tego się po nim nie spodziewałem. Frank wyciągnął spod łóżka... 


  ------------------------------------------------------------------------
Wiem wiem, jestem wredna, przerywając w takich momentach, ale lubię trzymać was w niepewności xD  Mama dla was małe zadanko: spróbujcie zgadnąć, co Frank wyciągnął spod łóżka :3 Tradycyjnie: jeśli są jakieś błędy, to pisać, a jeżeli jako takich nie ma, to.. Też pisać :) Info jest takie, że nowego rozdziału możecie spodziewać się dopiero w piątek. Czemu? Otóż mimo majówki, mam dość sporo rzeczy do ogarnięcia. Ale obiecuję, że przez te dni wolne będę pisać, a zwłaszcza dlatego, że kupiłam sobie mój nowy MAGICZNY ZESZYT! <3
Tak tak, przygotujcie się teraz na "jakże ciekawą" opowieść o moim MAGICZNYM ZESZYCIE :D
Zacznijmy od tego, że ja mam wszystko MAGICZNE (żart xD ) Ale z takich NAJBARDZIEJ MAGICZNYCH i przydatnych rzeczy, to mam: DWA MAGICZNE OŁÓWKI, bez których nie napiszę niczego sensownego (pomijając fakt, że ja rzadko piszę sensownie), MAGICZNE SPODNIE (takie czerwone rurki, takie jak ma Chester Bennington z Linkin Park, tylko że damskie i parę rozmiarów mniejsze =D ), dzięki którym częściej mam wenę na pisanie oraz DWA MAGICZNE ZESZYTY. Pierwszy mi się skończył, ale okoliczności tego są strasznie dziwne. Otóż nikt nie wie, gdzie trzymam swoje MAGICZNE ZESZYTY, więc nikt nie ma prawa mi ich ukraść. Założyłam go sobie, aby tam pisać KILKA OPOWIADAŃ, zrobiłam zakładkę na pierwsze, nie dojechałam nawet do połowy, a tu nagle BUM! MAGICZNY ZESZYT się skończył o.O No to sprawdzam z tyłu, ilu jest kartkowy - 60, liczę kartki - 40. NO HALO?! COŚ TU NIE GRA! Ja na pewno nie wyrywałam nigdy stamtąd kartek, więc musiał zrobić to ktoś z zewnątrz, tylko że na razie nie wiem jeszcze kto... Cóż, dochodzenie nadal trwa :3 Wczoraj kupiłam sobie DRUGI MAGICZNY ZESZYT i go "trochę" podrasowałam, aby odzwierciedlał moją osobowość xD Jest on 80 kartkowy i żadnych ubytków, więc jest dobrze. Mogę pisać i postaram się napisać więcej niż połowę rozdziałów. NOWY MAGICZNY ZESZYT = Nowe pomysły <3
Także trzymajcie za mnie kciuki i za mojego Pana Wena (tak, jest mężczyzną i nie pytajcie, w jaki sposób się tego dowiedziałam) i czekajcie na nowy rozdział w piątek. Uuu... Ale się rozpisałam. Pa pa! <3   

4 komentarze:

  1. To urocze :3 Nie no, czwarty rozdział a ty ZNÓW trzymasz nas w pieprzonej niepewności :c To niesprawiedliwe... Łał, kupić tyle magicznych rzeczy... Ja ostatnio nabyłam DRUGĄ koszulę z ćwikami :3 A co do magicznych zeszytów... Też takowe posiadam, jednak w moich kartki są wyrywana aż w nadmiarze. Ostatnio sprawdzałam ile stron zostało z mojego 90 kartkowego zeszytu. A ty co? Zaledwie 40 stron, i wszystkie zapisane, buuuu. Tyle że ja sama wyrywałam strony bo jak mi się coś nie podobało to stroniczka leciała do kosza XD Zresztą powinnam szukać podręcznika od przyrody. Gdzieś się, cholera podczas tego walonego remontu zgubił. Ale dobra XD Już wiem jakiego koloru będę miała ściany w pokoju. Będzie ZIELONY i FIOLETOWY (Patrząc na pokój moich rodziców, w którym też jest ten odcień fioletu... TO WYGLĄDA JAK RÓŻOWY!!! Ale trudno XDDDDDD. Jutro malują mój XD Okej, rozpisałam się nie na temat rozdziału i jednocześnie miałaś okazję poczytać o moim dniu XD LOL. CZEKAM NA NATĘPNY :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahahah :3 Nie szkodzi, mój pokój jest wytapetowany xD Na samym początku miałam granatowe ściany i jak potem je malowaliśmy na biało, żeby nie prześwitywało do jasnej tapety, to sobie markerem mazałam po ścianach i powypisywałam teksty moich ulubionych piosenek, albo cytaty, które mnie inspirują :* Chciałam też sobie na suficie powypisywać, ale mama powiedziała, że jak wypiszę, to będę musiała od nowa malować :'( A ja jestem leniem i wieeeeelkim pechowcem (takiego przypadku jak mój to na całym świecie nie odnotowano, serio, sprawdzałam w Google) i bym w najlepszym przypadku spadła z drabiny i połamał coś, więc zaniechałam. Ale sobie kiedyś zrobię ^^ No, ja też się rozpisałam nie na temat xD

      Usuń
  2. Aww... To urocze, że Gee tak się opiekuje Franiem :3 Ujął mnie tekst:
    "Że niby uratuję wspaniałego sąsiada i on mi się do łóżka w podzięce wpakuje? Tsa, na pewno. Dzielny Gerard Way, drugi Batman..."
    No i nie mam pojęcia, co Frankie może wyjąć spod łóżka, ale mój spaczony umysł podpowiada mi wiele nieprzyzwoitych rzeczy xD Serio, jestem ciekawa, co tam wymyślisz :P
    Weny życzę i mam nadzieję, że sprawa z tajemniczo znikającymi kartkami z MAGICZNEGO ZESZYTU się szybko wyjaśni <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Umieram. ;-; To słodziutkie. Fronek jest kochany, Gee zresztą też, idę czytać dalej. xD

    OdpowiedzUsuń