Naprawdę lubię tego shota :3 Może on wydawać się Wam trochę zawiły i niejasny, ale przy głębszym poznaniu, jego przekaz staje się czytelniejszy. A! I jeszcze jedno: radzę uważać na daty ^_^
----------------------------------------------------------------------------------
Would it be the same if I never met you?
Czasami człowiek tak bardzo czegoś żałuje, że
zrobiłby dosłownie wszystko, aby móc coś zmienić. Pragnąc cofnąć czas, coraz
bardziej zadręczamy się naszymi ludzkimi niedoskonałościami. Każdy jest
wadliwy, nie ma ideałów. Wszystkie istoty żywe mają pewne złe nawyki, wady.
Niektórzy więcej, inni mniej, ale każdy. Wszyscy coś ukrywamy – zaczynając od
tych malutkich kłamstewek w okresie dzieciństwa, kończąc na tych
najczarniejszych scenariuszach. Czy zastanawialiście się kiedyś, przechodząc
obok nieznajomego na ulicy, jaką miał przeszłość? Co skrywa po maską skupienia i
pełnego opanowania? Być może jest to seryjny morderca, gwałciciel, zbiegły
kryminalista. Ludzie potrafią bardzo dobrze się kamuflować. Niekiedy są w stanie tak bardzo nas oszukać, że
powierzamy im nasze największe sekrety – stają się dla nas godni zaufania. To
jednak wszystko gra pozorów. Trzeba tylko umieć odczytać każdą emocję
wyłaniającą się spod codziennej maski. Jeżeli ta umiejętność nie jest
odpowiednio doszlifowana, można zastąpić ją inną, przydatniejszą - wtopieniem
się w tłum, przystosowaniem się do otoczenia, to zdolność ukrycia swoich
przeżyć wewnętrznych w sobie, nie okazywanie jej wrogom. Dlaczego wrogom? Cóż…
Nigdy nie wiemy kogo los zechce zesłać nam podczas naszego marnego żywota. Wiem
co mówię, bo 4 lata spędzone na froncie oraz wielomiesięczna tułaczka po
świecie nauczyła mnie więcej, niż niejeden mógłby się spodziewać.
„Kim
jestem?” – spytacie. Hm… Na pozór tak łatwe pytania i odpowiedź jest jasna,
lecz trzeba umieć czytać pomiędzy wierszami.
Nazywam
się Franklin Anthony Iero i moje życie uległo diametralnej zmianie…
♦ ♦
♦ ♦ ♦ ♦
25 września 2008 rok. Jesień w tym roku
zaczęła się dość szybko. Liście prędzej spadły z drzew, ozdabiając szare
okoliczne chodniki w barwy złote, żółte,
rude, czerwone i brązowe. Powietrze było duszne, a niebo zachmurzone. Zbierało
się na burzę. Nici z porannego biegania. Witaj plucho, zimny wietrze, błocie i
mokry chodniku!
Sam nie wiem czy powinienem był tutaj
wracać. Tyle lat nieobecności, a dom stał pusty tak samo jak i teraz stoi.
Wyjechałem, zostawiając tylko stare meble i ubrania. Teraz wróciłem i nikt mnie nie
powita. Cudowne uczucie – mieć kogoś, kto zadbałby o dom podczas twojego pobytu
poza państwem, kto martwiłby się o ciebie, płakał przy wyjeździe i radował przy
powrocie. Wpadlibyśmy sobie wtedy w ramiona i trwali tak bez końca. Szkoda, że
powitały mnie tylko kłęby kurzu i brudu, odkładającego się na meblach przez te
wszystkie lata. Sądziłem, że chociaż coś się zmieni. Nie wiem dokładnie co. Na
przykład moje rodzinne miasto, ulica, sąsiedzi, cokolwiek! Jakże się myliłem,
myśląc w ten sposób. Po powrocie do Belleville zastałem te samą nudną ulicę z zepsutą lampą koło miejsca parkingowego, –
nikt podczas tych 4 lat jej nie zreperował – te same marne domki jednorodzinne
z zadbanymi ogródkami, tylko mój wyglądał jak istny busz. Jedyne co mógłbym
uznać za jakiegoś rodzaju zmianę jest to, że stara pani Smith zna przeciwka
uśpiła swojego psa. W sumie, to dobrze. Mały, nieznośny ratlerek potrafił
popsuć humor każdemu. Szczekał niemiłosiernie, rzucał na wszystko co
ruszało się szybciej od jego kulawej pani, załatwiał na cudzych trawnikach
i jakby tego było mało, moja sąsiadka kategorycznie zaprzeczała wszystkim
oskarżeniom o uporczywym pupilu. Uważała, że w większości przypadków jest to
nasza wina, a poza tym – jej kochany Digby przecież nie byłby zdolny do takich czynów. To anioł,
nie pies. Dobrze, że kochanego Digb’ iego już z nami nie ma. To okrutne, ale
prawdziwe.
Wracając
do tematu… Żadnych innych zmian, kompletnie nic.
W sumie nic mnie tu nie trzyma. Relacje z
sąsiadami ograniczają się do mówienia dzień dobry i ewentualnie rozmowy o
pogodzie. Nie mam żadnej bliskiej mi osoby, przyjaciela, partnerki. Rodziców
straciłem w wypadku samochodowym, kiedy miałem 5 lat. Zaopiekowała się mną
ciotka, która była dla mnie jedyną kochającą personą. Umarła, gdy osiągnąłem
pełnoletniość. Nie znam reszty rodziny i nie jest mi to potrzebne. Belleville i okolice nie są zbyt ciekawe,
mało mieszkańców i atrakcji. Jedną z ciekawszych jest chyba tylko mały pałacyk
w parku. Stoi opuszczony, ale dla miejscowych władz jest on większym źródłem
zarobku. Aby się nie nudzić, turyści zwiedzają owy pałacyk i wyjeżdżają. Niby cisza i spokój, ale
można zwariować. Więc co mnie tutaj jeszcze trzyma? Przecież nie mam żadnych
zobowiązań. Powinienem spakować się i wyjechać gdzieś daleko. Kto wie, może
nawet poza New Jersey? Czas pokaże. Hm, no właśnie! Czas…
♦
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
4 lata na wojnie ostro dały mi w kość.
Tułaczka po Azji i poszukiwanie możliwości powrotu do Ameryki to nic w
porównaniu z tym przez co musiałem wtedy przejść. Wojna afgańsko-pakistańska rozpoczęła
się w marcu w roku 2004. Miałem wtedy 23 lata, byłem pełny werwy i
zdeterminowania. Zwerbowali mnie gdzieś koło kwietnia. Nie zastanawiałem się
długo nad swoją rolą w tej bitwie. Zginąć za dobro i pokój na świecie –
bezcenne. Tak, wtedy jeszcze myślałem, że będę żołnierzem walczącym z wrogami
na froncie. Otóż kolejny błąd. W porównaniu do moich zadań, bycie żołnierzem
było strasznie łatwe i bezpieczne. Kim
więc byłem? Zostałem specjalnie wyszkolonym adeptem do zadań specjalnych. Gdyby
ktoś sporządzał spis moich obowiązków w stanie wojennym, bez wątpienia
znalazłyby się tam m.in.: dostarczanie i transportowanie broni, ładunków,
jedzenia, artykułów medycznych, pieniędzy, wszelkiego rodzaju pism urzędowych z
jednej bazy do drugiej – tej w obozie wroga. Byłem też „wtyką” – przekazywałem
ważne informacje ludziom z rządu i
armii. Musiałem przemieszczać się cicho, niezauważalnie, a w razie potrzeby
byłem zdany na własne umiejętności aktorskie. Gdybym, nie daj Bóg, został
schwytany i rozpracowany, nie mogłem puścić pary z ust. Także moje życie było
jednym wielkim kłębkiem nerwów i skupiskiem niebezpieczeństwa. Odgrywałem ważną
rolę w całej wojnie. Po zakończeniu głównej wojny - nie mówię o zamieszkach w
stolicy czy okolicznych miastach – mogłem w końcu odetchnąć i opuścić zagrożony
teren. Niestety, moja tożsamość nadal musiała być tajna, więc wszystkie
dokumenty zostały sfałszowane, na czas dalszych bitew nie mogłem opuścić Azji.
Zawsze mogłem zostać powtórnie zwerbowany. Myślałem, że chociaż dostanę jakiś
medal, albo coś w tym stylu, ale nic. Ach ten nasz rząd. „Wszystko co dzieje
się na terenach wojennych, zostaje w tymże miejscu” – poinformował mnie gen. Joseph
Bentley.
Błądziłem
więc gdzieś po azjatyckich krajach w poszukiwaniu dostępu do upragnionej
ojczyzny. Znaleźli się ludzie, którzy pomogli mi wrócić do New Jersey. Dlatego
jestem znów tutaj, w Belleville. Nie muszę walczyć, narażać się na śmierć lub trwałe
uszkodzenia ciała. Cisza i spokój. Czegóż chcieć więcej? Ech, to nie dla mnie.
Chciałbym się stąd wyrwać, poznać kogoś, poczuć smak prawdziwego życia. Aktualnie siedzę zamknięty pośród czterech
ścian mojego ciasnego domu i rozmyślam nad sensem mojego marnego życia. Czy po
tak ciężkich zmaganiach naprawdę nie dane mi jest zaznać szczęścia czy miłości?
♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦
30
września 2008 rok. Wyjątkowo ciepły i słoneczny dzień w porównaniu do
pozostałych. Postanowiłem nie siedzieć bezczynnie w domu przed telewizorem i
skorzystać z ładnej pogody. Wyszedłem na spacer po parku. Rozkoszowałem się
nieco wilgotnym, świeżym powietrzem. Minąłem stary pałacyk z białego marmury.
Trzymał się jeszcze dosyć dobrze, chociaż na miejscu tego – hm - masywnego pana
w przyciasnej czerwonej koszulce i śmiesznym kapeluszu, który właśnie robił
zdjęcie tejże budowli, nie wchodził bym do środka. Nigdy nie wiesz dokładnie w
jakim stanie są zabytki. Wejdziesz, a może się przecież zarwać. No ale za
zwiedzenie zamku od środka są większe pieniądze. Pff!
Szedłem tak, zastanawiając się nad stanem ekonomicznym
naszego miasteczka, w zamyśleniu. Nie zauważyłem zbliżającego się w moją stronę
turysty, który oddalał się, zapewne aby objąć obiektywem zamek w pełnej
okazałości. Tak jakoś wyszło, że się zderzyliśmy i on upadł na chodnik.
-Jak chodzisz, baranie!- warknął poszkodowany mężczyzna.
-Przepraszam najmocniej, zamyśliłem się i nie zauważyłem
pana- zacząłem- Pomogę panu wstać- zaproponowałem i podałem rękę nieznajomemu.
-Dziękuję- ten wstał, otrzepał się z piasku i odgarnął
grzywkę z czoła. Wyglądał na około 30 lat. Czarna bujna czupryna i dziewczęce
rysy dodawały mu uroku. Nie był zbyt wysoki, ale na pewno wyższy ode mnie.
Ubrany był w ciemne rurki, wytarte trampki i skórzaną kurtkę. Z pewnością nie
był tutejszy, turysta. Moja uwaga skupiła się na jego przepięknych zielonych oczach,
które teraz wyrażały niepokój i może… Złość? Ocknąłem się i zauważyłem, że
mężczyzna roztrzęsionymi rękoma ogląda zniszczony aparat.
-Coś się stało?- spytałem zaintrygowany nowopoznaną
postacią.
-Mój aparat… Musiałem
na niego upaść. Obiektyw cały zbity. Niech to szlag, a przecież niedawno kupiłem!- mruknął zirytowany.
-Hm, bardzo mi przykro, to moja wina. Gdybym uważał, nie
zderzył bym się z panem. Mogę coś
dla pana zrobić?- ukuło mnie głębokie poczucie winy.
-W sumie, to jest jedna mała rzecz.
-Słucham.
-Niedawno się tutaj przeprowadziłem i jeszcze nie znam
okolicy…
-Aha, z chęcią pana oprowadzę- uśmiechnąłem się.
-Naprawdę? Dziękuję! No i proszę skończyć z tym” panem”-
zachichotał- Gerard Way jestem- podał mi rękę.
-Frank. Frank Iero, miło
poznać- uścisnąłem jego dłoń na powitanie. Coś czuję, że szybko złapiemy ze
sobą dobry kontakt…
♦
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Gerard
okazał się być świetnym przyjacielem. Jedyna osoba, z którą czuję się
komfortowo. Lubimy podobną muzykę, filmy, razem się śmiejemy i wygłupiamy. Również
jest singlem, mieszkał w Newark i przeprowadził się tutaj po śmierci swojej
mamy, którą się opiekował. Taki nowy start. Facet się przede mną otworzył, więc
i ja opowiedziałem mu o tym, że byłem na wojnie. Nasze wzajemne relacje
pogłębiały się z każdym kolejnym dniem. Razem wychodziliśmy biegać, na spacer,
oglądaliśmy mecze w telewizji, wyjeżdżaliśmy na ryby. O tak, obydwoje
kochaliśmy łowić. Siedzieliśmy wtedy na pomoście, rozmawialiśmy o różnych
rzeczach i popijaliśmy piwo. Było świetnie. Jeszcze z nikim tak dobrze mi się nie przebywało.
Gerard stał się moim kompanem, a ja jego. Nic nie było w stanie zburzyć naszej
przyjaźni. No, może poza tą jedną, decydującą chwilą…
31 października
2004 rok, Halloween. Ależ ten czas szybko leci, mam
już 27 lat. Tak, ostatni dzień października oraz Święto Duchów to moje
urodziny. Nie zamierzałem ich jakoś wyprawiać czy coś. Poza tym, kogo miałbym
zaprosić? Przecież nie mam bliższej rodziny ani wielu przyjaciół. Wystarczy mi,
że małe dzieci radośnie biegają od domu do domu w przebraniach potworów,
prosząc o cukierki. Od razu poprawia mi to nastrój. Kupiłem więc sobie dwie duże
paczki słodyczy i udekorowałem dom w specjalnie wycięte dynie, pajęczyny i inne
takie dekoracje, aby zachęcać dzieci do przybycia. Wybiła godzina 17:00.
Właśnie wychodziłem z łazienki, kiedy dobiegło mnie pukanie do drzwi.
„Przebierańcy? Tak wcześnie?”– pomyślałem i poszedłem sprawdzić, kto się tak do
mnie dobija. Otworzyłem drzwi, lecz nie zastałem tam dzieci. Ku mojemu
zaskoczeniu, w drzwiach stał Gerard z wielką paką i na mój widok krzyknął:
-Wesołego Halloween, Frankie!- nigdy
wcześniej nie zdrobnił mojego imienia w
ten sposób. To było… Nawet słodkie.
-Cześć, Gerard! Cóż za miła niespodzianka! Wejdź, proszę-
zaprosiłem go do środka. Chłopak zdjął buty i kurkę. Weszliśmy do salonu, gdzie
wręczył mi tą dużą paczkę, z którą przyszedł i powiedział:
-Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
-O Matko! Pamiętałeś!- odebrałem ciężki pakunek z rąk
bruneta i położyłem go na kanapie. Od razu rzuciłem się do otwierania prezentu.
W paczce znajdowała się nowiusieńka gitara elektryczna marki Epiphone. Była biała z czarnymi i złotymi zakończeniami. Les- Paul,
bo tak nazywał się ten model, to klasyka pięknego brzmienia i wyglądu połączona
z innowacją i nowatorskimi efektami- Gerard, ja… Ja naprawdę nie wiem co
powiedzieć- zatkało mnie. Kochałem grać na gitarze i on dobrze o tym wiedział,
ale nigdy wcześniej nie wspominałem, że popsuła mi się wcześniejsza gitara.
Trafił w dziesiątkę!- Jest świetna, Gee,
dziękuję!- tym razem, to ja uroczo zdrobniłem jego imię i rzuciłem mu się na
szyję w podzięce. Szybko jednak odsunąłem się od niego lekko zawstydzony całą
tą sytuacją.
-Podoba ci się?- spytał, również nieco zażenowany.
-Jeszcze jak! Chodźmy ją przetestować!- zabrałem
instrument w rękę i
pobiegłem do swojego pokoju, gdzie trzymałem czterdziestowatowy wzmacniacz.
Podłączyłem do niego gitarę i zacząłem grać. Zupełnie się w tym zatraciłem.
Idealne brzmienie, delikatne struny, no po prostu cudo! Gerard patrzył na mnie
z zadowoleniem. Niewątpliwie prezent mu się udał. Jednak w jego spojrzeniu wykryłem coś jeszcze,
oprócz zadowolenia i zaciekawienia moją grą. Nie byłem w stanie określić, co to
była dokładnie za emocja, ale na pewno pozytywna. Odłożyłem gitarę i jeszcze
raz szczerze podziękowałem przyjacielowi za prezent.
-Napijesz się czegoś?
-Poproszę o herbatę- posłał mi ten jego czarujący
uśmiech. Nigdy wcześniej tak na niego nie patrzyłem. Teraz dostrzegałem zgrabną
sylwetkę, przepiękne kruczoczarne włosy, które dyskretnie zakładał za ucho
kiedy czuł się niezręcznie. Jego uśmiech był pełen blasku, głos miał lekki,
przyjemny dla ucha. Gdy śpiewał, każda kolejna nutka przepełniona była
emocjami. Jego delikatne, niemalże porcelanowe ręce z gracją gestykulowały razem
z ich posiadaczem. Czarne włosy i blada karnacja idealnie kontrastowały z głęboką
zielenią jego oczu. Były takie tajemnicze, przesłonione falą długich, gęstych,
ciemnych rzęs. Zazwyczaj pachniał jak mieszanka dymu papierosowego z bliżej
nieokreślonymi, ostrymi, męskimi perfumami. Pomijając już nietypowy wygląd
mężczyzny, warto by wspomnieć o jego wspaniałym charakterze. Był po prostu…
Idealny. Nigdy wcześniej tak nie patrzyłem na faceta. Zawsze podobały mi się
kobiety. Miałem kilka dziewczyn. Krótkie związki, ale utrzymywały mnie w
przekonaniu, iż jestem hetero. Co więc się dzieje, kiedy do mojego domu
przychodzi taki Gerard Way? Moje
zmysły wariują, pragnąc jego bliskości. Rany, chyba się zakochałem. I to we
własnym przyjacielu…
Moje urodziny
spędziliśmy wyborowo. Oglądaliśmy telewizję, graliśmy w karty, śmialiśmy się, tworzyliśmy
muzykę, rozmawialiśmy o głupotach, raz po raz przerywając nasze zajęcia, aby
dać garstkę cukierków poprzebieranym dzieciom. Jak ja kocham Halloween!
-Gee, mam
pomysł!- krzyknąłem i wybiegłem z salonu do łazienki, po czym wróciłem do chłopaka
z wiklinowym koszykiem.
-Co to jest?- spytał zaciekawiony.
-Jak to co? Farbki do malowania twarzy. Skoro dziś Święto
Duchów, to przemalujmy się tak jak małe dzieci!
-Ha ha ha, dobra- zgodził się.
-Ok, to przemaluję cię za zombie- wziąłem do ręki
pędzelki i zacząłem malować twarz Gerarda. Byłem wtedy przy nim tak blisko.
Tylko kawałek… „Nie, Frank, nie możesz!”- zganiłem się w myślach. Przecież nie
mogę popsuć naszej przyjaźni jednym głupim pocałunkiem. Dokończyłem szybko
malowanie i zamieniliśmy
się rolami. Cały czas powstrzymywałem się od rzucenia się na Way’ a, który charakteryzował mnie na wampira. Wyglądaliśmy
naprawdę przekomicznie. Dorośli faceci z dziecięcymi farbkami na twarzy.
Postanowiliśmy oblać moje urodziny. Wypiliśmy może około 7 drinków, dalej nie
liczyłem. Były mocne, nie pamiętam już zbyt wiele. Usiadłem koło bruneta na
kanapie i przysunąłem się
do niego. Spojrzałem z pijackim uśmieszkiem w jego zielone oczy i powiedziałem:
-Gee,
wiesz co?
-Hm?
-Jesteś bardzo przystojny, ale to baaardzo- przedłużyłem
ostatni wyraz.
-Tak myślisz?- spytał, wykorzystując sytuację.
Wiedziałem, że ma mocną głowę, nie był aż tak pijany jak ja- Ty też jesteś
przystojny, Frankie.
-Ach ach, dziękuję- udałem zawstydzonego. Gerard
zmniejszył odległość między nami i ujął mój podbródek w ręce. Spojrzeliśmy
sobie prosto w oczy, po czym złączyliśmy nasze usta w namiętnym pocałunku. Nie
chciałem przerywać, było mi tak dobrze. Usadowiłem się na jego kolanach i
ponownie wpiłem w jego usta. Chłopak wstał razem ze mną, nie przerywając
bliskości. Oplotłem go nogami w pasie i ruszyliśmy po schodach do mojej
sypialni. To był impuls. Człowiek po pijaku robi i mówi różne rzeczy,
najczęściej te, które siedzą w nas głęboko i boimy się ich pokazać. Pamiętam
tylko tyle, że rzuciliśmy się razem na łóżko i zaczęliśmy ściągać z siebie
ubrania. Dalej urwał mi się film. Nazajutrz obudziłem się sam. Obok łóżka
znalazłem kartkę z napisem:
„Noc była cudowna, Frankie! Jednak nie powinienem był wykorzystywać tego, że jesteś pijany. Wybacz.
Zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciał mnie już znać.
Całusy, Gerard”
♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Postanowiliśmy
wszystko sobie wyjaśnić. Wyszło na to, że on faktycznie coś do mnie czuje. To
była cudowna wiadomość, bo ja też. No i… Jesteśmy razem. To dziwne, ale kocham
tego faceta. Czy to by znaczyło, że jestem biseksualny?
Wiem jedno: nie wyobrażam sobie życia bez Gerarda.
♦ ♦
♦ ♦ ♦ ♦
5 listopada 2004 rok. Gerard długo nie wracał
z pracy, dlatego postanowiłem po niego pojechać. Kiedy dotarłem do tutejszego
biura podróży, zastałem mojego chłopaka radośnie śmiejącego się i
gestykulującego coś żwawo grupce osób. Wśród nich była wysoka, blada brunetka.
Wszedłem do środka i
przywitałem się z każdym.
-O, Frankie! Co ty tutaj robisz, skarbie?- spytał Gerard.
-Jak to
co? Przyjechałem po ciebie. Już 16:00- oznajmiłem szorstko.
-Naprawdę?
Jak ten czas szybko leci. Przedstawiam wam Franka. To mój chłopak- rozpromienił
się. Bez problemu przyszło mu oznajmić znajomym, że ma chłopaka.
-Hej! Lindsey jestem, ale możesz mi mówić po
prostu Lyn- uśmiechnęła się owa kobieta,
którą opisywałem wcześniej. Miała nietypowe rysy twarzy. Czerwona szminka i
gruba, czarna kreska dookoła oczu odznaczały się na bladej skórze. Szczupła,
wysoka, chociaż nie jestem pewien, bo miała na sobie czarne szpilki. Czarne,
długie włosy opięła w niedbały kok. Biała koszula, granatowe, zamszowe spodnie
i żakiet w tym samym kolorze opinały i eksponowały jej zgrabną sylwetkę. Była
ładna, może niekoniecznie w moim typie, ale z pewnością podoba się
facetom. Wcześniej nie widywałem jej w Belleville.
-Lindsey to moja przyjaciółka z Newark.
Przyjechała do mnie w odwiedziny. Nie wiem czy pamiętasz. Zanim się
zderzyliśmy, robiłem dla niej zdjęcie, a potem już dalej wiesz.
-Być
może…
-Potem
zniknąłeś mi z oczu. Wiesz jak się o ciebie martwiłam, baranie?!- nakrzyczała
na niego.
-Wiem
wiem, przepraszam. Wysłałem ci przecież sms’ a- Gee podniósł ręce do góry w geście
niewinności. Wyglądało to co najmniej komicznie.
-Dobra,
to jest James, to Steve, a to Jennifer- przedstawił mi kolejno resztę osób.
-Cześć-
przywitałem się grzecznie, na co odpowiedzieli mi razem niezrozumiałym
bełkotem. Tak to jest, jak każdy chce mówić jednocześnie.
-Poradzicie
sobie beze mnie?- spytał Gerard.
-Jasne-
odpowiedziała mu niższa, pulchna kobieta, zapewne Jennifer.
-Ok, to
ja lecę. Do zobaczenia- rzucił, wziął kurtkę i wyszliśmy z biura. Zróżnicowanie
temperatur dało się nam we znaki. Szybko wsiedliśmy do samochodu i wróciliśmy
do domu.
-Twoi
znajomi?- spytałem w drodze.
-Hm,
można tak powiedzieć.
-Czyli?
-Lyn to moja przyjaciółka, a reszta
to jej kumple z zespołu.
-O! Mają
zespół?
-Tak.
James na wokalu, Steve gitara, Jennifer perkusja, a Lyn gra na basie.
-Super!
-Takie
garażowe granie, na razie- uśmiechnął się i oparł głowę o siedzenie. Był
zmęczony. Nic już nie mówił.
♦
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Ostatnio rzadko bywał w domu. Częściej
wychodził, późno wracał. Nie mieliśmy tak dużo czasu dla siebie jak kiedyś. Po
powrocie wydawał się być jakiś taki nieobecny, nie chciał ze mną rozmawiać.
Drażniła go nawet moja bliskość, niewinny pocałunek. Częściej „bolała go głowa”
lub „był zmęczony”. Kiedyś przez przypadek wziąłem jego telefon i chciałem zadzwonić
do pracy. Pomyliłem się, bo mamy ten sam model. Na wstępie zobaczyłem szokującą
ilość wiadomości wysłanych do Lindsey i dwa nieodebrane połączenia od niej. Było to dość
dziwne i podejrzane, ale ufałem swojemu chłopakowi. No ale ten oczywiście
musiał zobaczyć, że mam w ręce jego telefon i od razu na mnie nawrzeszczał, że
niby ja przeglądam jego wiadomości i w ogóle, a ja przecież nic nie zrobiłem, nawet
nie przeczytałem tych sms’ ów! Oddalaliśmy się od siebie stopniowo. Powodem
była najprawdopodobniej owa basistka, ale ja chciałem wszystko naprawić,
spędzać więcej czasu z ukochanym. Nie wiedziałem tylko w jaki sposób mam zacząć…
♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Nie wytrzymałem. Chwyciłem jego telefon i
przeczytałem pierwszą z brzegu wiadomość wysłaną do czarnowłosej.
„Nie mogę się już doczekać naszego następnego spotkania,
Misiu ♥ ”
Następna:
„Gerard: Nie mogę, jadę z Frankiem na zakupy.
Lindsey: Olej tego karła i chodź
się zabawić.
Gerard: Dobra, wymyślę coś.
Lindsey: Wiedziałam, że Cię
przekonam. No to w takim razie czekam, kochany ♥
Gerard: Pa, ślicznotko ♥ „
Aż mi się chciało rzygać tym wszystkim.
Zrobiło mi się słabo, usiadłem na krześle i szybko odłożyłem komórkę Way’ a na stół. Zakryłem twarz
dłońmi i zacisnąłem mocno
powieki, aby nie wydobył się z nich potok łez. „To jeszcze nic nie znaczy. Może
to jakieś ich przekomarzania?”- pocieszałem się w myślach.
Nagle
usłyszałem dźwięk przekręcanego klucza i trzask drzwi. No tak, dorobił sobie
klucz do mojego domu. Gerard wszedł do salonu i zobaczył mnie zdołowanego.
-Frank,
co się stało?- to nie był już ten sam opiekuńczy ton. Ten wyrażał raczej trwogę
i obawę, że coś mogę wiedzieć.
-Nic-
przetarłem oczy.
-No
przecież widzę, że coś jest nie tak.
-Chcesz
wiedzieć, tak?- wstałem, wziąłem jego telefon i otworzyłem na wiadomościach od Lyn.
-Pewnie,
że chcę.
- No to
co to, kurwa, ma znaczyć?!- pokazałem mu treść sms’ a.
-Frank…
Ja…- jąkał się- Zaraz. Czy ty czytałeś moje wiadomości? Może w szafach też mi
grzebałeś, co?!- tym razem zaczął groźniej.
-Nie
odbiegaj od tematu, Gerard!- zmrużyłem gniewnie oczy.
-Czy ty
podejrzewasz mnie o zdradę?
-Mam co
do tego pewne powody.
-Nie
bądź śmieszny, Frank! Nie mógłbym przecież…
-No to
co znaczą te wiadomości, co?- nie odpowiedział- Wiedziałem. Wiesz co? Miałbyś
chociaż odwagę mi o tym powiedzieć, jak mężczyzna…
-Jesteś
chory! Nie mam żadnego romansu i tak w ogóle, to wychodzę!- trzasnął drzwiami.
-Super!
Idź sobie do tej twojej lafiryndy! Wychodzenie z domu i zostawianie mnie samego
to genialny sposób na rozwiązanie problemów!- krzyknąłem za nim.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦
15 listopada 2004 rok. Najgorszy dzień w
moim nędznym życiu.
Postanowiłem ratować swój związek z
Gerardem. Zwolniłem się wcześniej z
pracy i pojechałem po niego. Po drodze kupiłem czekoladki i bukiet różyczek na
przeprosiny. Zaparkowałem z tyłu biura podróży i wyszedłem z samochodu. Jeszcze
raz powtórzyłem sobie w myśli formułkę, którą układałem całe popołudnie.
Wszedłem do środka i spytałem w recepcji:
-Przepraszam,
gdzie mogę znaleźć pana Gerarda Way’ a?
-Hm… Tym
korytarzem i pierwsze drzwi na prawo- uśmiechnęła się starsza pracownica.
-Dziękuję
pani bardzo.
-Ależ
proszę- zachichotała, gdy zobaczyła w moich roztrzęsionych rękach czekoladki i
bukiet kwiatów. Nie zważałem na to tylko ruszyłem ciężkim krokiem w kierunku
wskazanym mi przez recepcjonistkę.
Stanąłem cały zdenerwowany przy drzwiach i już miałem pukać, kiedy usłyszałem
przyciszoną rozmowę pomiędzy Gerardem i jakąś kobietą:
-Cholera!
On myśli, że ja mam z tobą romans!- krzyknął pierwszy.
-Kto?
-No
Frank!
-No i co
z tego?
-Jak to
co? Lindsey, nasz związek wisi na włosku.
-Nie
martw się. Nie on pierwszy i nie ostatni. Poza tym… Dziewczęta są o wiele
lepsze…
-Lyn? Co ty robisz?
-Nie
widać? Mmmm….
-Lyn, ja… Ja nie mogę- stęknął.
-Cii… Możesz
możesz, a w dodatku chcesz…
-Nie
mogę, proszę…
-Gee!
-Słucham?
-Chcesz
tego, nie ukrywaj- usłyszałem szyderczy chichot- Chcesz?
-Ja…-
westchnął- Chcę…- kolejny chichot, tym razem osoby, która właśnie osiągnęła
swój niecny cel. Nie wytrzymałem i wszedłem do gabinetu. Z pogardą spojrzałem
na całujących się Gerarda i Lindsey. Kobieta patrzyła mi prosto w oczy i śmiała się szyderczo, a
chłopak z przestraszoną miną odepchnął od siebie brunetkę.
-Frankie, to nie tak jak myślisz…-
zaczął.
-Nic nie
mów. Słyszałem wszystko- wrzuciłem czekoladki oraz kwiaty do kosza usytuowanego
obok mnie i wyszedłem z pomieszczenia, uprzednio zamykając z impetem drzwi. Recepcjonistka spojrzała na
mnie ze zdziwieniem, a ja rzuciłem jej tylko krótkie: „dowiedzenia”. Postanowiłem jeszcze nie wsiadać do
samochodu, tylko przejść przez pasy i usiąść spokojnie na ławce obok fontanny.
Gdy byłem już na drugiej stronie ulicy, chłopak wybiegł z biura i ruszył w moim
kierunku.
-Frank!-
krzyknął najgłośniej jak tylko mógł. Stanąłem i odwróciłem się twarzą do niego.
Jedyne co zdążyłem zobaczyć, to przepraszający wzrok chłopaka wbiegającego
wprost po koło rozpędzonej ciężarówki.
-Gerard!-
stłumiony krzyk i ciemność…
♦ ♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Ciągle
obwiniam się za jego śmierć. Gdyby nie nasze spotkanie, to zapewne jeszcze by
żył. Przecież to ja posądzałem go o zdradę, to ja wybiegłem z biura podróży jak
opętany, a on chciał tylko porozmawiać, wyjaśnić. Gdybym się chociaż zatrzymał
przed tymi cholernymi pasami, może nie doszłoby do tego. To wszystko moja wina!
Czasami zastanawiam się co by było, gdybyśmy się w ogóle nie poznali. Czy byłbym tym samym
człowiekiem? Tak bardzo pragnę cofnąć czas. Wszystko bym wtedy naprawił. Nie
dopuściłbym do tego… Jego przepraszające spojrzenie śni mi się po nocach, a ja
patrzę na tą samą sytuację cały czas i nic nie mogę zrobić.
Tak bardzo pragnę cofnąć czas…
♦ ♦
♦ ♦ ♦ ♦
Obudziłem
się z krzykiem, cały mokry od potu. Za oknem było jeszcze ciemno. Spojrzałem na
zegarek – 2:00. Bardzo wcześnie, albo jak w przypadku innych – późno. Choć nie
miałem pojęcia, co wyprowadziło mnie z błogiego stanu snu, to wiedziałem, że
było to coś potwornego. Przekręciłem się na drugi bok i z powrotem pogrążyłem się w sennej, mrocznej
otchłani.
Znowu pobudka.
Tym razem godzina 8:00. Już lepiej. Ubrałem się powoli, umyłem i zszedłem do
kuchni zrobić sobie śniadanie. Zaparzyłem sobie kawę i wyszedłem na dwór po gazetę, którą
codzienne podrzuca nam osiedlowy goniec. Usiadłem na kanapie, popijając gorący
płyn. Spojrzałem na pierwszą stronę gazety i mnie zamurowało. W obawie, że moje
ręce nie utrzymają dalej kubka, odłożyłem naczynie na ławę i spojrzałem jeszcze
raz. To przechodziło ludzkie pojęcie. To była świeża, dzisiejsza gazeta, a na
stronie tytułowej widniała data: 30 wrzesień 2008 rok. Przetarłem ze zdumienia
oczy. „To niemożliwe!”- myślałem. Szybko sięgnąłem telefon i sprawdziłem
dzisiejszą datę: 30 wrzesień 2008 rok! W kalendarzu to samo. Wybiegłem na ulicę
i zaczepiłem przypadkowego
przechodnia:
-Przepraszam pana, który dziś dzień mamy?
-Dzisiaj? Wtorek, 30 września 2008 rok, proszę pana.
-Ach tak, dziękuję panu bardzo- wróciłem do domu zszokowany.
Czyżby czas się cofnął? Nie, to niemożliwe! A cała ta sytuacja z Gerardem? Była
prawdziwa czy to był tylko zły sen, koszmar? Zerknąłem za kuchenny zegar
naścienny – godzina 9:00.
„O tej godzinie wyszedłem na spacer po parku”- starałem
się przypomnieć sobie zdarzenia z tego dnia. Wybiegłem z domu do parku,
szukając pałacyku. W końcu dotarłem do
miejsca naszego spotkania cały zdyszany. Błądziłem wzrokiem po turystach
zwiedzających zamek. Doszukałem się otyłego pana w czerwonej koszulce i śmiesznym
kapeluszu, na temat którego wtedy tak zawzięcie rozmyślałem. W końcu znalazłem
Gerarda robiącego zdjęcie Lindsey,
cofał się w moim kierunku. Przez moją głowę przelatywały tysiące różnych myśli,
ale nie miałem czasu na poukładanie ich w tym momencie.
„Dobra, Frank. Chcesz, aby był szczęśliwy? To nie spieprz
tego!”- dodałem sobie w duchu odwagi i odsunąłem się od bruneta na bezpieczną
odległość tak, aby mnie w ogóle nie zauważył. Zrobił zdjęcie i pokazał
brunetce, która coś do niego powiedziała uradowana. Potem złapali się za ręce i
ruszyli w głąb parku. Odprowadziłem ich wzrokiem. To bolało. Cholernie bolało.
Patrzenie na ukochaną osobę, o której wiesz już wszystko, a która teoretycznie
cię nie zna. Lepiej dla nas obydwóch, jeżeli do tego spotkania w ogóle nie
doszło.
„Dobra robota, Frank!” - pocieszyłem się i odwróciłem z
zamiarem odejścia do domu, lecz przeszkodził mi w tym jeden mały incydent. Nie
zauważyłem drobnej, czarnowłosej kobiety stojącej za mną i zderzyliśmy się.
-O Boże!- najmocniej panią przepraszam- pomogłem jej
wstać- Nic się pani nie stało?
-Nie, dziękuję za pomoc.
-Ale na pewno?- spytałem z troską- A tak w ogóle, to
Frank jestem.
-Na pewno, wszystko jest w porządku. Nazywam się Jamia, miło poznać…
----------------------------------------------------------------------------
Na razie robię sobie krótką przerwę na pozbieranie myśli. Dużo się ostatnio dzieje w moim życiu i muszę to sobie trochę ogarnąć. Ale nie zawieszam bloga ani nic, nie lubię tego określenia: "zawieszam". To tylko taka mała przerwa. Poza tym, mam już pewien pomysł na nowe opowiadanie, ale potrzebuję czasu. Także do zobaczenia niedługo <3
PS "Czas - bezlitosna potworność. Lecą godziny, dni, tygodnie, bez
znaczenia i wagi, aż raptem sekunda i okazuje się, że nie sposób
jej cofnąć, nie sposób wymazać" ~ Aleksander Minkowski
Wchodzę właśnie sobie na Twojego bloga, a tu niespodzianka. Trzeci już oneshot. Trolololo, jestem pierwsza! :3
OdpowiedzUsuńOgólnie shot bardzo mi się spodobał. Byłam już bliska płaczu, kiedy dowiedziałam się, że Gerard nie żyje :O Przesłanie ogromnie do mnie trafiło. Jest to przestroga dla WSZYSTKICH. Czasu nie da się cofnąć i już. Dlatego trzeba korzystać z każdej chwili życia i podejmować właściwe decyzje. Ja też chciałabym czasem cofnąć czas i naprawić parę błędów, ale lepiej iść do przodu. Każdy popełniony przez nas w życiu błąd uczy nas, lecz nie każdy jest błahostką...
Pięknie napisane, wspaniałe opisy, emocje, dużo dialogów- kwintesencja Twojej twórczości.
Rozumiem Cię, że potrzebujesz czasu i w ogóle. Pociechą dla mnie jest to, że wrócisz do Nas z nowymi ciekawymi pomysłami oraz z nowym opowiadaniem. Już się nie mogę doczekać, jejejejejejeju! :P
PS Świetne nowe tło :D
Kocham, kocham, kocham! <3
xoxo
ZiZi
Podoba mi się Twój tok myślenia. Hm, mniej więcej o to mi tutaj chodziło. Nie o jakieś zdrady, bo równie dobrze Gerard mógłby zdradzić Franka z drzewem - to i tak bez znaczenia, to tylko przykład. Moim celem było przedstawienie niektórych trudnych życiowych sytuacji, czasem również ludzkiej głupoty. Powinniśmy z rozwagą kierować naszym życiem, bo drugiego już nie dostaniemy. W moim życiu często miewałam, ba, miewam nadal takie sytuacje, w których strasznie chciałabym cofnąć czas, lecz uświadamiam sobie, że to tylko pobożne życzenia. Nie można cofnąć czasu, nie wiadomo jak bardzo by się chciało. Trzeba żyć ze wszystkimi wspomnieniami (czasem tymi naprawdę złymi) i tylko rozważnie planować przyszłość. :/
Usuń"Wehikuł czasu - to byłby cud" ~ Dżem, "Wehikuł czasu"
No tfu... Jamia? LynZ? Zdecydowanie za dużo kobiet... *jakbym sama nią nie była xD* Ale serio... Shot mi się podobał. Wykonanie, pomysł i ogólnie, ale jakoś tak... smutno mi :( Ta cała sytuacja z tym, że Gerard umarł, a potem Frank pozwolił mu odejść, żeby był szczęśliwy... Aż mi się płakać zachciało :( I w tym shocie wszystko jest najbardziej zrozumiałe, jeśli się oczywiście patrzy na daty. I wybacz, że tak pieprzę od rzeczy, przeskakuje z tematu na temat, robię powtórzenia, ale jestem po prostu zmęczona xD So... Masz ogromny talent, gurl! <3 Kocham cię :3
OdpowiedzUsuńXoXo
Znowu nie komentowałam, ale to tylko przez wyjazd. Będę nadrabiać. ;)
OdpowiedzUsuńTen shot... Nie zadowolił mnie i jakoś nie przypadł do gustu. Nie chodzi tu o twój styl, kreowane postacie i pomysły, gdyż one są świetne. Po postu mnie to w pewnym sensie zdołowało. Z początku było dobrze, ale jak pojawiła się Lindsey to cały dobry nastrój padł. Normalnie nie mogę zrozumieć, jak można być takim ścierwem. ;x Może pocieszyła by mnie myśl "to tylko opowieść, fikcja", ale niestety tacy ludzie istnieją naprawdę. ;__;Gdy Frank czytał ich sms-y, najnormalniej w świecie chciało mi się wymiotować razem z nim. Jednak muszę przyznać, że w momencie, kiedy Gerarda potrąciło auto było mi trochę smutno... Szkoda, że Lyn-z nie poleciała z nim. :x Załamał się, po tym jak się okazało, że sucza jeszcze żyje... Do końca shota miałam nadzieje, iż może ich coś potrąci i umrą w męczarniach. Wybaczcie, ale nie mam serca dla takich, za przeproszeniem, kurew. Na szczęście Jamia weszła w końcówce i jakoś mnie pocieszyła. c: Nie wiem czemu, ale ją zawsze wyobrażam sobie jako czułą i opiekuńczą, a Lyn-z jako wredną sukę. ;__; Nawet jeśli w opowiadaniach jest miła, to dla mnie i tak zawsze będzie wredna, ech.
Btw. już chyba bardziej bym zniosła zdradę Gerda, gdyby zrobił to z Bertem. Jakoś go bardziej lubię, chociaż w niektórych swoich fryzurach wygląda tak, że o Boże. D:
No i cóż jeszcze mogę powiedzieć? Pięknie wszystko opisane, tyle uczuć, emocji, lecz tak mnie to poirytowało, że nie wyrabiam.
Weny, weny i jeszcze raz weny. Oby twoja przerwa szybko zleciała. :3
xoxo Fun Puppy
Ha ha, dziękuję za Twoją opinię. Każdy komentarz motywuje mnie do pisania :3
UsuńNo i masz rację, ja też wolę Jamię od Lyn- Z. Zawsze wyobrażałam ją sobie jako taką bardzo ciepłą, miłą, opiekuńczą, tolerancyjną, lekko zwariowaną kobietę. Ogólnie Frank i Jamia tworzą prześliczną parę razem (omijając oczywiście Frerarda xD. Lyn- Z jest dla mnie zagadkową postacią, bo raz ją lubię, a raz nie. Jest naprawdę wspaniałą basistką i zapewne dobrą żoną, nie można też zaprzeczyć jej unikalnej urodzie. Ale jakoś tak w opowiadaniach wyrobiła sobie u mnie opinię takiej wrednej suczy z misternymi panami typu: "Co by tu zrobić i rozwalić czyjś udany związek?" i z takim charakterek chamski trochę. Także jest dla mnie postacią zagadkową.
Co mogę powiedzieć? Że kilka razy naprawdę, naprawdę mnie zaskoczyłaś. Już myślałam, że będą razem, szczęśliwi (Frankowi się należało!), a tu nagle domniemana zdrada, potem śmierć Gerarda... No wow, tego się nie spodziewałam. Dobrze, że to wszystko było snem, ale na miejscu Franka chyba "wpadłabym" na Gerarda po raz kolejny. Przecież to mogło się skończyć inaczej! Chociaż jeśli Gee naprawdę kochał Lyn... Ehh, to trudne. Powiem więc tylko, że szocik mi się podobał. :D Dopiero niedawno wpadłam na Twojego bloga, ale chyba zostanę na dłużej! ^^ No i zapraszam do siebie : )
OdpowiedzUsuńwalk-like-a-ghost.blogspot.com
Ach, dziękuję za miły komentarz! :3 Cieszy mnie fakt, że w ogóle ktoś czyta moje wypociny :D
UsuńCo do Twojego bloga - to na pewno zajrzę i poczytam, ale dopiero kiedy znajdę czas, bo ostatnio mam sporo na głowie ;)
Omnomnomnom *____________*
OdpowiedzUsuńCudo, cudo, CUDO <3333Jakoś nie jestem w stanie nic powiedziedzieć, a fakt, że piszę przez telefon mi to jeszcze utrudnia. Okej, tak czy inaczej jesteś zajebista i zdołowałaś mnie :<
xoxo Lack of Sleep