poniedziałek, 17 czerwca 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 16

Siemka! Dość długo mnie nie było, ale wybaczcie mi to. Końcówka roku, same sprawdziany, poprawianie ocen (Ha ha! :D Żart, średnia mi wychodzi - jakimś cudem - 5,1),  próby przed końcem roku (tak, będę występować), no i wycieczka klasowa :D  Rozdział 17 jest w trakcie pisania, ale i tak notka będzie później. Wydaje mi się, że jak się sprężę, to skończę to opowiadanie jeszcze przed końcem czerwca, no ale nigdy nic nie wiadomo (czyt. Fun Ghoul jest śmierdzącym leniem). Także już nie przynudzam i życzę miłego czytania :)
Aha! Part 16 wędruje do Paper Rose <3
-----------------------------------------------------------------------------

[Gerard]

   Patrzyłem ze zdziwieniem na siedzącego obok mnie Franka. On sam był chyba w większym szoku niż ja.
-Yyy... Ha ha! Dobre, Frankie- uznałem, że to tylko głupi żart.
-Ale Gee, ja nie żartuję... Jaki tatuaż?- odpowiedział.
-Serio? O kurde...- jęknąłem- No ten duży, czarny tatuaż skorpiona po prawej stronie twojej szyi. Frank, proszę cię, tylko mi nie mów, że nic o tym nie wiesz?
-Na szyi?- pomacał dłonią centralnie po skorpionie- Faktycznie, czuję małe zgrubienie... Matko!- złapał się za głowę- Skąd ja to mam?!
-Frankie, no weź, nie pierdol! Naprawdę nie wiesz, skąd ten tatuaż?
-No... Naprawdę- jęknął. 
-Ej...- podniosłem brew do góry w geście niedowierzania- To coś kręcisz...
-Ja?- podniósł niewinnie ręce ku górze- Ja wcale nie...- zaczął chichotać, co jeszcze bardziej umocniło moje podejrzenia.
-Osz ty mały!- złapałem go w ramiona i zacząłem łaskotać, a chichot bruneta momentalnie zmienił się w głośny śmiech.
-Gerard! Prze... Przestań, ha ha!- błagał.
-Nie przestanę, dopóki mi się powiesz prawdy- rzuciłem buntowniczo.
-No dobra, dobra. Powiem, ale skończ już, ha ha!- zgodnie z życzeniem, przestałem.
-Więc?
-No więc kiedy miałem 6 lat zaczęły interesować mnie owady i pajęczaki, a najbardziej skorpiony. 
-A pająki?- przerwałem.
-O fuj!- wzdrygnął się- Nie i nie przerywaj mi!
-No dobrze, przepraszam.
-Dowiedziałem się też, że jestem spod znaku skorpiona w horoskopie. Bardzo imponowały mi te zwierzęta, mam pełno filmów przyrodniczych i zdjęć tych stworzeń. Niestety, kiedy straciłem wzrok- przerwał i posmutniał.
-Rozumiem, Frank- poklepałem go po plecach.
-Od kiedy pamiętam, zawsze chciałem mieć tatuaż. Wybrałem szyję, ponieważ ładnie by to ją wyeksponowało.
-Dobrze, ale nadal nie rozumiem, po co? Przecież ty nie...- ugryzłem się w język. Frank znów spochmurniał. Wiedziałem, jak bardzo doskwiera mu brak wzroku, a mój niewyparzony język wcale mu nie pomagał.
-Wiesz... Postanowiłem sobie, że kiedy odzyskam wzrok, to chcę mieć miłą niespodziankę przypominającą mi o wszystkich trudnościach.
-Ooo, Frankie... To bardzo szlachetny cel, ale czy nie mówiłeś, że...
-Tak, rak siatkówek jest praktycznie nieuleczalny, a jeżeli już, to nieodwracalny w skutkach... Ale pomimo to, nadal mam nadzieję.
-Na co?
-Na to, że Bóg jest listościwy i ześle do mnie specjalistów, którzy powiedzą mi w końcu: "Panie Iero, przywrócimy panu wzrok i będzie jak dawniej!"- wzruszył się. Wiedziałem, że to drażliwy temat. Zrobiło mi się go strasznie żal, nie mogłem patrzeć na jego łzy i cierpienie. Czułem, że jak on cierpi, to mnie coś wewnętrznie po prostu rozrywa i mógłbym nawet za niego znosić te wszystkie trudności, byleby tylko mój mały, kochany Franio był szczęśliwy. Objąłem go ramieniem, otarłem łzy z policzków i powiedziałem:
-Nie martw się, Frank. Ja cię podziwiam, że mimo utraty wzroku tak dobrze sobie radzisz. Bardzo bym chciał, abyś odzyskał wzrok i był szczęśliwy, ale nie możesz się tym tak zadręczać. Kocham cię takim, jakim jesteś i nic tego nie zmieni!- pocałowałem go w czoło.
-Naprawdę? Dziękuję, Gee! Też cię kocham!- wtulił się w moją klatkę piersiową, lecz zaraz się wyprostował - Gerard?
-Słucham?
-A czy to znaczy, że jesteśmy parą?
-A chcesz tego?
-No... Pewnie, że chcę, tylko...
-Tylko co?
-A rodzice?
-Nimi się nie przejmuj
-No to w takim razie bardzo tego chcę!- odpowiedział i zachichotał radośnie. Uwielbiałem, kiedy był taki rozpromieniony. 
-Skoro tak, to chyba jesteś...
-Jesteśmy...- wtrącił się brunet- Przepraszam, przerwałem ci. Zacznij od początku.
-Ale od samego?
-Jak chcesz
-No dobrze. To Gerard jestem- przybliżyłem się.
-Frank, miło mi- tym razem to brunet wpił się w moje usta. Trwaliśmy tak parę minut, kiedy nagle usłyszałem przed sobą, lekko rozczulony i zakłopotany zarazem, głos:
-Frankie... Przepraszam, ale... Ech... Kolację zrobiłam i... To ja, będę w kuchni jakby co...- mama Franka wyglądała wprost przekomicznie. Zasłoniła oczy ręką, chociaż i tak na nic nie można było popatrzeć, bo od razu po usłyszeniu pani Iero oderwaliśmy się od siebie lekko zawstydzeni. Potem kobieta wyszła, a mu wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
-No i z czego się tak śmiejecie, zakochańce jedne?!- rzuciła zza rogu.

                                               ******

  Dzisiejsze popołudnie było szczególnie dziwne, przynajmniej dla mnie. Otóż wyobraźcie sobie, że Frank zaciągnął mnie do... Kościoła. W normalnych warunkach odmówiłbym brunetowi, a nawet, gdyby zaszła taka konieczność, rozważałbym próbę ewakuacji z jego domu. Lecz on tak nalegał, a w dodatku jego matka spieszyła się do pracy na popołudniową zmianę i nie miałby go kto zaprowadzić do tego budynku. Poza tym obiecał, że po kościele pójdziemy na spacer do parku. No co miałem w tym wypadku zrobić? Setny raz powiedzieć, że jestem ateistą i nie wierzę w Boga, albo zakazać mu tam pójść? Poza tym nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś mu się wtedy stało. Dlatego też wybrałem się tam z nim.
  Stanęliśmy przed dość sporym budynkiem zbudowanym z brązowej cegły. Od razu mój wzrok przykuły duże kamienne schody do głównego wejścia do kościoła. Obok wielkich schodów stała smukła wieżyczka, w której najprawdopodobniej znajdował się dzwon, który codziennie obwieszczał mieszkańcom Newark godzinę, zakłócając przy tym moje skupienie. Całość otaczało brązowe ogrodzenie, a wewnątrz niego można było dostrzec mały, kolorowy ogródek.
"Frankowi by się tutaj spodobało"- pomyślałem na widok dwuosobowej ławeczki stojącej pod rozłożystym drzewem. Frank kocha ławeczki! Nagle usłyszałem nieprzyjemnie głośne bicie dzwonu.
-Gee! Chodź, bo się spóźnimy!- powiedział Frank, który cały czas stał przy mnie, obejmując przy tym kurczowo moje ramię. 
-Frank, ja... Nie jestem pewien, czy chcę tam wejść- odpowiedziałem z nutką wahania w głosie.
-Jak to? Przecież obiecałeś? Gerard, proszę... Chociaż ten jeden raz. Nie martw się, jeśli nie umiesz formułek. Staniemy sobie gdzieś z tyłu, dobrze?- rzekł przekonująco.
-No dobrze.
-Świetnie! No ale chodźmy już, bo się naprawdę spóźnimy.
-Racja, chodź- poprowadziłem bruneta po schodach i weszliśmy do środka. Wnętrze było przestronne, łagodne dla oka, po prostu ładne. Spodziewałem się czegoś w stylu baroku, ale tutaj było naprawdę gustownie, no i tak przyjemnie chłodno.
-Chcesz usiąść?- spytałem szeptem.
-Możemy- usiedliśmy więc w ostatniej ławce i ze spokojem czekaliśmy, aż zacznie się msza. Patrzyłem jak budynek powoli zapełnia się ludźmi. Frankie uklęknął i wykonał znak krzyża. Rozejrzałem się dookoła i, tak na wszelki wypadek, poszedłem w ślady za chłopakiem. Zrobiłem to, oczywiście, ciapowato, no ale w końcu to mój pierwszy raz. Nie jestem doświadczony w tych sprawach...
W końcu msza się zaczęła. Wyszedł ksiądz, za nim szafarze i ministranci. Wszyscy ludzie wstali i zaczęli śpiewać jakąś nieznaną mi piosenkę. Zerknąłem ukradkiem na Franka, też śpiewał. Doprawdy, miał uroczy głosik. Z racji, że nie umiałem pieśni ani formułek kościelnych, toteż milczałem. Zdziwił mnie również gest podania sobie ręki przez nieznajomych. Uścisnąłem dłoń Frania, żeby chociaż w czymś nie odbiegać od pozostałych. Potem jeden ze starszych ministrantów przechadzał się po całym kościele ze śmieszną tacką, na którą ludzie kładli pieniądze. Frank nachylił się do mnie i spytał:
-Gee, masz jakieś drobne?
-Chyba tak, a co?
-To wrzuć ministrantowi na tackę, moje też wrzuć- sięgnął do kieszeni spodni i padł mi banknot dwu-dolarowy. 
-Ale po co tak właściwie?- spytałem, nie odbierając banknotu.
-Pieniądze zebrane na mszy pójdą pewnie na jakieś cele związane z parafią. No daj!- uśmiechnął się- Nie bądź skąpy.
-Dobrze- wrzuciłem posłusznie wszystkie pieniądze na tackę i usłyszałem tylko krótkie:
"Bóg zapłać!"
Nadszedł czas na komunię. Frankie poprosił mnie, abym doprowadził go do ołtarza. Tam ksiądz włożył śnieżnobiały opłatek do ust bruneta, na co ten odpowiedział:
"Amen"
Wróciliśmy na swoje miejsca, a chłopak uklęknął, aby się pomodlić. Po rozdaniu komunii ksiądz wygłosił krótkie ogłoszenia, a potem msza się skończyła i ludzie wyszli. W sumie, to zostaliśmy tylko ja i Frank, no i parę obcych mi ludzi.
-Ymm... Frank?- wyszeptałem.
-Hm?
-Wszyscy już poszli. Chodźmy
-Cii... Modlę się, tobie też radzę.
-Mi? A niby co mam robić?
-Uklęknij, przeżegnaj się i módl.
-No ale co mam mówić?
-Nie wiem. To co chcesz. Bóg cię zawsze wysłucha. Możesz powierzyć Mu każdą tajemnicę, poprosić o coś, na pewno jest coś, co zawsze chciałeś Mu powiedzieć...
-No... No dobrze, spróbuję...- wykonałem wszystkie wstępne czynności zgodnie z instrukcją chłopaka. Na początku nie wiedziałem, co powiedzieć, lecz w końcu zdobyłem się na odwagę i... Po prostu mówiłem to, co mi w duszy siedziało, modliłem się. Ja, ateista! Niestety, nie zdradzę wam mojej konwersacji. Niech to zostanie tylko pomiędzy mną a Bogiem. Jeśli oczywiście istnieje... 
-----------------------------------------------------------------------------
Podobało się? Mam nadzieję, że tak xD No i jeszcze jedna sprawa: nie wiem (i nie chciało mi się sprawdzać) jak przebiega msza św. w obrządku katolickim w Stanach Zjednoczonych, dlatego opisałam tak mniej więcej jak to wygląda w Polsce. No to do zobaczenia! <3 <3 <3  
      

6 komentarzy:

  1. Awwwwww *________* Franki- zagorzały wierzący jest taaaaaaki uroczy ;3 Może kiedyś Frank sobie zrobi więcej tatuaży? To takie rozczulające...


    Xoxo Lack of Sleep

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. * Poza tym (wybacz, że dopiero teraz o tym piszę) part Ci taki długi wyszedł <3

      Usuń
  2. Podejrzewam, że w Stanach jest podobnie, jak u nas. Na szybko próbowałam coś o tym znaleźć, ale mi nie wyszło;). Może Gee się jeszcze nawróci?
    Fajnie, że mama Franka nie ma nic przeciwko związkowi chłopaków :)
    Esk

    OdpowiedzUsuń
  3. No mi się też wydaje, że w Stanach jest podobnie (przynajmniej w obrządku katolickim). Oczywiście part jest jak zwykle świetny. Rozczulił mnie fragment u Franka w domu z jego mamą :D

    "-No i z czego się tak śmiejecie, zakochańce jedne?!- rzuciła zza rogu."

    Weny <3 <3

    ZiZi

    OdpowiedzUsuń
  4. Kościół... Zuo! xD No ale nasz Gerard się nawraca... xD Lool! Nie wierzę, że to mówię. Ale czy ten bóg jest, czy go nie ma... whatever... Zrób wszystko, aby Franio odzyskał wzrok, bo mi się robi niesamowicie smutno, kiedy tak to czytam :( Ale i tak... Oboje radzą sobie niesamowicie! xD Mam wrażenie, że są dla siebie stworzeni *_____* O tak... To musi być przeznaczenie. No cóż... Czekam na następne rozdziały :D
    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  5. Może tak na wstępie to dziękuje za dedyk :D Cały rozdział mi nastrój polepszył i jakoś tak fajnie się zrobiło. Niech Franio wraca do zdrowia, bo rzeczywiście trochę tak smutno..., a Gee się nawraca XD Takie to dziwne i rozwalili mnie ci "zakochańcy". Doprawdy boskie. Czekam na następny rozdział i życzę weny :)

    XOXO Rose

    OdpowiedzUsuń