wtorek, 23 lipca 2013

Oneshot

                     "Curiosity of a child"

    Wyszedłem z niego powoli i położyłem się tuż obok, nierówno oddychając. Trzymaliśmy się teraz za ręce, patrzeliśmy sobie w oczy i próbowaliśmy ustabilizować nasze oddechy. Parę minut później pocałowałem go w czoło i powiedziałem:
-Zrobisz obiad, a ja pojadę do przedszkola?
-Dobrze, a mamy coś w ogóle w lodówce?
-Coś powinno być. Wymyślisz coś pysznego, kotek- mrugnąłem, a on zamruczał zawadiacko- Idę się ogarnąć- wstałem, założyłem świeże bokserki, zabrałem z szafy czyste ubrania i poszedłem do łazienki wziąć gorący prysznic. Ciepła woda obmywała moje ciało z lepkiego potu i pozwalała mięśniom się odprężyć. Wziąłem do ręki szampon do włosów i nałożyłem go sobie na głowę, powoli wcierając. Nagle owy płyn wpadł mi do oczu, powodując nieprzyjemne pieczenie. Zamknąłem oczy, starałem się jakoś je przepłukać. Zakręciłem wodę i wyszedłem z kabiny, macając szafki łazienkowe w poszukiwaniu ręcznika. Wtem coś, a raczej ktoś złapał mnie od tyłu.
-Aaa!- krzyknąłem w szoku- Frank, nie strasz mnie!- nie odpowiedział, zaśmiał się tylko i wtulił w moje plecy- Jak się tutaj znalazłeś?
-Mama mnie urodziła, głupku- zachichotał- Poważnie, pamiętaj o zamykaniu drzwi, tygrysie- mruknął i jeszcze mocniej oplótł mnie rękoma, masując przy tym moją klatkę piersiową.
-Franiu...Jesteś cichy i zwinny jak prawdziwy ninja, ale nie teraz- jęknąłem, na co on wepchnął mnie do kabiny i włączył wodę- Brr!- wrzasnąłem- Zimna!
-Ups! Nie ten kurek- ustawił letnią wodę i ściągnął swój mokry już podkoszulek. 
-Frankie, będziesz mokry!
-Mi to nie przeszkadza- począł całować zagłębienie mojej szyi, schodząc niżej na klatkę piersiową. Nie ukrywam, że mi się to podobało. Ja, mój ukochany i ciepły prysznic! Wiedziałem jednak, że nie możemy. Nie teraz. Chwyciłem go za nadgarstki i odepchnąłem od siebie na "bezpieczną odległość".
-Frank, przestań! Muszę jechać po Bandit!
-Och! Cały czas tylko Bandit to, Bandit tamto! Ja już się nie liczę?!- oburzył się.
-Jesteś zazdrosny ?- podniosłem komicznie brew.
-Ja? O nią? Hahahahaha, nie.
-Więc o co chodzi?
-Odkąd tu przyjechała, spaliśmy ze sobą może ze trzy razy.
-Frank- zakręciłem wodę, wyszliśmy z kabiny, a potem owinąłem nas ręcznikami- Zrozum, że ona ma tylko 6 lat i nie można spaczać jej umysłu. Jesteś dla niej wujkiem. Wiesz co by było jakby czegoś się dowiedziała i, o zgrozo, powiedziała Lyn- Z? "Mamo, a tata i wujek Frank się całowali!"- powiedziałem dziecięcym tonem- Ona zrobiłaby mi wielką awanturę, że demoralizuję jej dzieciaka i zabroniłaby mi się z nią spotykać. Zrozum, to Frank! Poza tym, gwarantuję ci, że jak Bandit wyjedzie, to spędzimy ze sobą więcej czasu.

-Hm- prychnął obrażony. 
-No już- pocałowałem go w nos- Zmykaj do kuchni i się ubierz w końcu- chłopak posłusznie wyszedł z łazienki, mrucząc coś pod nosem, a ja zabrałem się za suszenie włosów. Gdy byłem już ubrany, czyściutki i pachnący, była godzina 14:50. Szybko zbiegłem po schodach i założyłem buty. Przejrzałem się w lustrze i już miałem wychodzić, kiedy zatrzymał mnie melodyjny głos Franka dochodzący z kuchni:
-Gerard!
-Słucham?
-Kup po drodze pomidory, bo się skończyły. 
-Ok, pa
-I nową patelnię...
-Czemu patelnię? Mamy przecież jedną... Frank? Coś ty znowu zrobił?
-Nic! Czemu zawsze jest na mnie?
-Bo ty pałaszujesz w kuchni!
-No i co z tego? A zresztą, niechcący przypaliłem wczorajszy obiad trochę za bardzo i... Spód się stopił...
-Że co proszę? Przecież obiad był dobry? 
-Kupiłem mrożonkę.
-Matko...- złapałem się za głowę- A gwarancja była na trzy lata...- stęknąłem- Dobra, kupię tą nową patelnię.
-Gee!
-Co?
-Wiedz, że nie jestem już zły.
-Uff... Kamień spadł mi z serca!- przetarłem teatralnie ręką czoło- Idę już, bo się spóźnię- upragnione drzwi, tak blisko...
-Gerard!
-Co?!- wyjąkałem przez zęby
-Kluczyki...- powiedział zirytowany.
-Racja, dziękuję!- pobiegłem do kuchni zabrać klucze do auta- Co ja bym bez ciebie zrobił?- pocałowałem go w policzek na pożegnanie.
-No właśnie nie wiem- rzucił cicho, gdy już wychodziłem.

    Wszedłem do przedszkolnej sali o zielonych ścianach i od razu dobiegły mnie radosne krzyki małych dzieci. Obejrzałem się dookoła, aż spostrzegłem małą, czarnowłosą istotkę bawiącą się lalką w kąciku dla dziewczynek. Od razu mnie rozpoznała i z uśmiechem na twarzy rzuciła mi się w ramiona.
-Tatuś!
-Cześć, Ban!- uścisnąłem ją- Jak tam było w przedszkolu?
-Fajnie, byliśmy na dwoze i hustalismy się na hustawkach!- gestykulowała cała rozentuzjazmowana. Kochałem jej dziecięcy głosik, tak śmiesznie sepleniła.
-A zjadłaś coś?
-Tak, pani dała nam jogurty.
-Cieszę się, ale samym jogurtem się nie najesz. Jedziemy do domu, Frank ugotuje nam coś pysznego. Musimy jeszcze tylko wstąpić do sklepu po pomidory i patelnię.
-Cemu patelnię, tato?- spytała zaciekawiona.
-Cóż, to długa historia... Opowiem ci w samochodzie.
-Dobze
-No to przebierz buty i idziemy.
-Ok- zniknęła za przedszkolnymi półkami. 



                                           ♣ ♣ ♣ ♣ ♣ ♣

   
   Przyznam, Bandit jest urocza. Ma długie, czarne włosy, często upięte w kucyk. Pyzata buzia i malinowe, uśmiechnięte usteczka bez dwóch zębów- co jest powodem jej seplenienia- nadają jej dziecinnego uroku. Ma też przepiękne, zielonkawo- brązowe, duże oczęta, długie rzęsty, smukły nosek i dołeczki w policzkach. Jednym słowem: cudna, po tatusiu. Ale charakterek to ma ewidentnie po mamusi. Potrafi się obrażać przez parę dni, domaga się o swoje, jest strasznie ciekawska, pragnie uwagi- jak to każde dziecko- i jest bardzo żywiołowa. Czasem nie wyrabiam z nią nerwowo, ale kocham. Przecież to moja córka. Frank też się do niej przekonuje. Schlebiła mu podczas obiadku, kiedy to radośnie wychwalała jego kuchnię. Gdyby nie Frank, to dawno byśmy tu umarli z głodu. Mała zawsze ochoczo się z nim bawi. Jest to naprawdę śmieszne zjawisko. Bandit ciągnie biednego Franka za rękę do swojego pokoju, maluje do szminką, ubiera w sukienki, czesze, sadza na malutkim krzesełku obok maleńkiego stoliczka i piją razem niewidzialną herbatkę w towarzystwie lalek i pluszowych jednorożców. Doprawdy, nie potrafię wtedy powstrzymać ataku śmiechu. Ban to kochana córeczka! 


                                          ♣ ♣ ♣ ♣ ♣ ♣  


-Tak, wiem. Nie, nie ma jej jeszcze. W przedszkolu. No i co z tego?! Dobra, skończ już z tym! Wiem, głupi nie jestem! Moja wina? To ty lepiej się dzieckiem zajmuj, a nie sobie wyjeżdżasz z Kitty i resztą popaprańców na jakieś durne imprezy w Tropikach! My się tutaj świetnie bawimy. Oczywiście, zadzwoni jak wróci z przedszkola. Coś jeszcze? To kończę, cześć!- odłożyłem gniewnie słuchawkę. Nasze relacje z Lindsey są nadal burzliwe. Co ona sobie w ogóle wyobraża?! Wyjeżdża co chwila na jakieś wakacje ze znajomymi, albo z tym jej nowym facetem- Simonem. Pff! A jak jej dzieciak przeszkadza, to podrzuca go tacie, który zawsze się nią zaopiekuje. Nawet tego ze mną nie uzgadnia. Przywozi tylko jej rzeczy i znika. Nie liczy się z tym, że ja i Frank też mamy swoje obowiązki. Gardzi nami, jakbyśmy byli niszą społeczną. 
Dziwię się, że sąd przyznał tej kobiecie prawa do opieki nad Ban. Dobrze, że przynajmniej pozwolił mi się z nią widywać. Trudno, dla Bandit zrobię wszystko...


                                         ♣ ♣ ♣ ♣ ♣ ♣  


-Już jestem!- obwieściłem wszystkim swój powrót do domu. Nikogo jednak nie zastałem, a przynajmniej nikt mi nie odpowiedział. Ściągnąłem buty i odłożyłem torbę z zakupami do kuchni. Napiłem się soku pomarańczowego i poszedłem na górę. Zobaczyłem uchylone drzwi do pokoju mojej córki, więc odruchowo zajrzałem, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Wiecie co zobaczyłem? Frank siedział przy jej łóżeczku i opowiadał bajkę.
-I wtedy zły smok pękł, a z jego brzucha wyleciało mnóstwo przepięknych jednorożców!
-Hulaa! Flank?
-Tak?
-Skolo jednolozce się uwolniły, to cemu ich nie ma?- spytała zaciekawiona.
-Hmm... Dlatego, że się boją. Widzisz, nasz świat jest bardzo nowoczesny, a ludzie zapracowani i zmęczeni codzienną gonitwą na szczyt kariery. Nie mają czasu ani wyobraźni, żeby je zauważyć. A jednorożce biegają sobie po łąkach, czasem nawet wśród nas, szukając tu przyjaciół, ale rzadko kto je widuje.
-A ty, wujku, widziałeś kiedyś jednolozca?
-Tak, jeden raz.
-Naprawdę?
-Aham! Bawiłem się wtedy w parku i go zauważyłem. Ukłonił się nisko, a potem zniknął wśród drzew. 
-Jejku, ty to miałeś scęście, Flank!
-A ty widziałaś kiedyś jednorożca, młoda damo?
-Nie...
-Nie martw się, jak się w coś wierzy, to na pewno się spełni!
-Opowiadaj dalej, wujku!- ziewnęła i położyła głowę na poduszce, po czym zamknęła oczy.
-Jednorożce wróciły do królestwa, smok pękł i już nie straszył, a mieszkańcy znów byli radośni. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie! Koniec.- Bandit spała już w najlepsze. Frank pogłaskał ją po policzku i wyszedł.
-Matko!- stęknął- Nie strasz mnie!
-Cii! Nie krzycz tak, bo ją obudzisz! Przepraszam, ale nie chciałem ci przerywać bajki. Urocze to było, wiesz?
-No co? Przynajmniej zasnęła,- zamknął drzwi- a my mamy trochę czasu dla siebie...- uśmiechnął się. Ach ten Frank i jego wieczna chcica! Pociągnął mnie do sypialni i rzucił na łóżko. Doprawdy, nie mam pojęcia skąd w takim małym ciałku tyle siły. Usiadł na mnie okrakiem, niby przypadkowo ocierając nogą o moje krocze. Ściągnął swoją koszulkę, a potem moją. Mogłem teraz podziwiać jego tatuaże w pełnej okazałości. Wpił się w moje usta łapczywie. Postanowiłem, że tym razem on przejmie kontrolę. Zszedł językiem na moje ramię, potem tors, a ja błądziłem rękoma po jego plecach. Zaczął odpinać rozporek i ściągnął spodnie, potem zabrał się za moje. Zostaliśmy w samych bokserkach. Pomimo tego iż kocham Franka i nie mam przed nim żadnych tajemnic, to zawsze towarzyszy mi małe uczucie wstydu, ale potem mija. Zastępuje ją pożądanie. Znów otarł się o mnie. Czułem jak moja męskość twardnieje, a Frank- na złość- teraz zaczął bawić się moimi włosami, okręcał je sobie wokół palca.
-Frank- jęknąłem- Dalej!
-Hehe, nie dasz mi się pobawić- uśmiechnął się i ściągnął moje bokserki. Byłem całkiem nagi. Frank powoli ściągał swoje, niczym tancerka erotyczna, a potem znów wpił się w moje usta. Oddychaliśmy bardzo szybko i płytko, aż Frank spojrzał na mnie znacząco.
-Zrób to, Frank- odwróciłem się. Poślinił palce i rozszerzył mój odbyt, aby mnie przygotować. 
-Teraz?- spytał spokojnie.
-Teraz!- chłopak wszedł we mnie, czemu towarzyszył niezmierny ból i uczucie dyskomfortu, do którego coraz bardziej się przyzwyczajałem i zaczynałem czerpać z niego niewyobrażalną przyjemność. Zaczął poruszać się najpierw powoli, a potem coraz szybciej.
-Tak, Frankie!- jęczeliśmy obydwoje. Nie tłumiliśmy już westchnień. Nie obchodziło już nas nic. Byliśmy tylko my dwoje i było nam dobrze. Wiliśmy się w spazmach rozkoszy. Poczułem, że już dłużej nie wytrzymam. Krzyknąłem głośno, po czym doszedłem. Frank zaraz po mnie, czemu towarzyszyło uczucie ciepła w moim ciele. Biedny, opadł z sił. Wyszedł ze mnie i położył się plackiem. Zacząłem całować go leniwie po wargach. Uśmiechał się, ale nagle zbladł. Odepchnął mnie od siebie i szybko nakrył się kołdrą. Odwróciłem się, by sprawdzić o co chodzi i również zamarłem. Bandit stała jak wryta tuż obok niedomkniętych drzwi, a w ręce trzymała swojego ukochanego pluszowego jednorożca, z którym zawsze śpi. Jej mina wyrażała głębokie zdziwienie, a może nawet i strach. Szybko owinąłem się kołdrą i krzyknąłem:
-Bandit! Co tutaj robisz?!
-Ja... Chciałam tylko się napić i usłyszałam ksyki...
-Długo już tu stoisz?
-Nie, pzysłam całkiem niedawno...
-Nie wiesz, że to nieładnie podglądać ludzi?!
-Ja...
-Marsz do pokoju, Bandit!- wrzasnąłem, mała się rozpłakała i uciekła do siebie, Frank był cały czerwony na twarzy. Co za wtopa! 
-Myślisz, że dużo widziała?- spytał.
-Nie mam pojęcia!
-Jak jej to wytłumaczysz?
-Nie wiem!
-Nie powinieneś tak na nią krzyczeć- stwierdził.
-Cholera!- wstałem i ubrałem się pospiesznie, Frank zrobił to samo. Poszedłem do pokoju córki. Mała siedziała skulona na łóżku, przytulała jednorożca i płakała.
-Ban...Nie płacz! Przepraszam, nie powinienem był na ciebie krzyczeć, po prostu byłem wtedy zdenerwowany. No już, nie płacz- objąłem ją i otarłem zły ściekające po jej gładkich, bladych policzkach. 
-Tatusiu?- przetarła nos- Cemu ty i wujek Flank ksyceliście? Robiliście sobie ksywdę?
-Nie, kochanie, w żadnym wypadku. No... Widzisz, bo...- jąkałem się- Ja i Frank, to znaczy... Eemm... 
-Bawiliśmy się w duchy- na pomoc przybył Frank i mrugnął do mnie.
-Yy... Tak, właśnie. Frank udawał ducha i mnie straszył, a ja krzyczałem z przerażenia.
-Dokładnie!- spointował Frank. 
-Ale cemu na golasa?
-Jak to czemu?- udałem zdziwienie- A widziałaś kiedyś, żeby duchy chodziły w ciasnych rurkach i trampkach?
-No nie...
-No właśnie- uśmiechnąłem się, ale w duchu cały się trząsłem.
-Aha! A czy ja mogę tez się z wami pobawić w duchy?- spytała uradowana.
-Nie!- krzyknęliśmy równo.
-To znaczy- zacząłem- To jest zabawa tylko dla dorosłych.
-Łee! Skoda- spochmurniała.
-Lepiej pobawmy się w dom, co?- zaproponował Frank.
-Taak! Robię podwiecorek, a wy będziecie moimi goscmi. Zaraz was umaluję, poczekajcie- pobiegła do łazienki, a my odetchnęliśmy z ulgą.


                                          ♣ ♣ ♣ ♣ ♣ ♣  


    Został nam ostatni tydzień razem. Potem Lyn- Z wraca po Bandit i jadą do domu. Szkoda, bo bawiliśmy się naprawdę fajnie. Frank nareszcie się do niej przekonał i będzie nam ciężko się rozstać. Zawsze znajdzie się u nas dla niej miejsce. Jest takim... Dobrym duszkiem tego domu. Pocieszam się tylko myślą, że jak znam moją byłą żonę, to Ban dość szybko do nas znów zawita...

   Byliśmy po obiedzie. Ja czytałem gazetę na fotelu, Frank rozłożył się na kanapie i oglądał telewizję, a Bandit rysowała sobie coś, leżąc na miękkim, brązowym dywanie. Dobrze, że nie jest aż tak ciekawska i nie drążyła dalej tematu naszej "zabawy w duchy", bo nie wiem co byśmy dalej wymyślili. Mam też nadzieję, że nie powie o tym incydencie matce.

   Nagle ulubiony serial Franka przerwała reklama jakichś artykułów gospodarstwa domowego:

"Tylko u nas tak niskie ceny: Wielofunkcyjny robot kuchenny za 69,99 $ ! "

Usłyszałem chichot i spojrzałem znad gazety na szczerzącego się do mnie bruneta. 
-Słyszałeś, Gee? 69- podkreślił tę liczbę i puścił mi oczko, zawadiacko się uśmiechając. Popukałem się palcem w czoło w geście bezradności, na co znów się zaśmiał. Zrobiłem to samo, zboczuch jeden! Szybko jednak przestaliśmy, bo koło nas stała zdezorientowana czarnowłosa dziewczynka i z tą swoją dziecięcą ciekawością spytała:
-Tato, a co to znaczy 69? 
-----------------------------------------------------------------------------

I co Wy na to? Podobało się? :3
A teraz odpowiedzi na pytania, których było..... W sumie tylko jedno o.O
Czym się inspirowałam, kiedy pisałam "When life leaves us blind, love keeps us kind"?
Hmm... Od dawna intrygowało mnie życie ludzi niewidomych. Ich "spojrzenie" na świat, przeżycia, sposoby na odnalezienie się bez tak ważnego zmysłu. Zagłębiłam się w tym trochę bardziej. Poza tym, miałam styczność z takimi ludźmi podczas pobytów w specjalnym hotelu dla niewidomych na wakacjach. To co oni robią przechodzi ludzkie pojęcie. Potrafią się tak cieszyć z życia. Niektórzy znaleźli miłości życia. Czyż to nie cudowne, jak dwoje niewidomych ludzi się kocha? Przecież prawdopodobnie siebie nigdy nie widzieli, ale jednak coś ich połączyło. To jest właśnie sens prawdziwej miłości. Nie wygląd, majątek czy popularność, tylko charakter i wnętrze człowieka. Po prostu magiczne! W tym opowiadaniu chciałam przedstawić moje poglądy na świat, parę "złotych myśli" itp. Myślę, że przybliżyłam Wam teraz źródło mojej inspiracji :3
PS Ponawiam prośbę o wykonanie szablonu :D

HAPPY INTERNATIONAL MCR DAY!!! <3 

<chociaż bez Nich to już nie to samo, ale trzeba się cieszyć i obchodzić to święto z należytym szacunkiem dla zespołu>      

    

     

niedziela, 14 lipca 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Epilogue

Oto zakończenie mojego pierwszego opowiadania yaoi, czyli epilog. W sumie, to nie jestem pewna, czy było to bardzo yaoi, chyba raczej shōnen-ai ? No, ale nie wnikajmy. Chciałam przekazać w tym moje przemyślenia, czasem więcej emocji itp. Jestem z tym opowiadaniem związana, chociaż pewnie z biegiem czasu przestanę go lubić, bo będzie wydawało mi się dziecinne i w ogóle, ale obrazuje ono moje początki na blogu. Epilog jest dedykowany dla Wszystkich Czytelników tego bloga (nie będę tutaj wymieniać poszczególnych osób, bo znając życie kogoś zapomnę i będzie wstyd, a jeszcze są przecież anonimy ninja - taką mama nadzieję, że jest chociaż jedna osoba, która czyta i nie komentuje :/ ) DZIĘKUJĘ WAM Z CAŁEGO SERCA ZA TO, ŻE BYLIŚCIE TUTAJ, CZYTALIŚCIE MOJE WYPOCINY I KOMENTOWALIŚCIE, DAJĄC MI PRZY TYM ŚWIETNE RADY I MOTYWACJĘ DO DALSZEGO PISANIA I POPRAWIANIA BŁĘDÓW!!! <3



 
                                    Epilogue

    Od czasu śmierci Franka minęły prawie dwa lata. Wiele się zmieniło. Zraz po ukończeniu pełnoletności wyprowadziłem się od rodziców i zamieszkałem w małym domku jednorodzinnym razem z Mikey’ m. Chciałem pokazać, że nie potrzebuję nie wiadomo jakich luksusów, bo wystarczy mi mały ciepły domek i mój kochany brat.
Nadal śpiewam. Ba! Nawet kupiłem sobie gitarę akustyczną i kształcę się w grze na niej. Mama zrozumiała swój błąd i stopniowo, dzień po dniu, stara się go naprawiać.
Ray i Steacy oficjalnie są razem, Mikey i Lisa też ewidentnie coś do siebie czują. Ja nadal jestem sam. Na razie nie planuję nowych związków. To trochę za szybko jak dla mnie.
   Codziennie przychodzę na grób Franka, zapalam znicz, dbam o kwiatki i w ogóle. Modlę się, lecz przeważnie po prostu przychodzę tam posiedzieć. Kiedy jest mi źle lub kiedy jestem szczęśliwy, idę mu to wszystko opowiedzieć. Wiem, że słucha. Czuję wtedy taką dobrą energię.
Ciągle chodzę do kościoła, planuję nawet przyjąć chrzest. Stopniowo zaczynam układać sobie te wszystkie sytuacje sprzed dwóch lat w jedną spójną całość. Frank był Aniołem. Mówię serio. To był Anioł pod postacią niskiego, biednego, chorego, niepozornego, zawsze pomocnego chłopca. Bóg zesłał mi go, abym się nawrócił i za to Mu dziękuję!
   Pani Linda wróciła z powrotem do Belleville, twierdząc, że nic jej już tu nie trzyma. Dzwonimy czasem do siebie, jakoś się trzymamy, chociaż nikt nie ukrywa, że bez Franka jest nam ciężko. Kazał nam się nie poddawać, nie smucić, żyć normalnie, lecz to nieuniknione. Każdy się smuci, ale również i cieszy. Chociażby z tego, że mały jest już w lepszym świecie i nie cierpi. Tylko z biegiem czasu nasze rany powoli się zagoją.
Poznanie bruneta było dla mnie zaszczytem. Zastanawia mnie tylko: czemu akurat ja? Pewnie już nigdy się tego nie dowiem, ale wiem jedno: nigdy nie zapomnę o dzielnym Franku Iero i nie pozwolę, aby jego śmierć poszła na marne.

                           ******

   Czym jest śmierć? Według Encyklopedii Powszechnej:

„Śmierć- to stan charakteryzujący się ustaniem oznak życia, spowodowany nieodwracalnym zachwianiem równowagi funkcjonalnej i załamaniem wewnętrznej organizacji ustroju.”

     A gdyby tak spojrzeć na to z innego punktu widzenia? Dla jednych śmierć jest ukojeniem, upragnionym celem. Daje im ona możliwość „wiecznego spoczynku” i uwolnienia się od wszelakich problemów, chorób, głodu.
Dla drugich jest to stan, zakończenie ich żywota na świecie. Boją się jej, bo nie wiedzą, co jest potem, mają jeszcze plany lub po prostu dobrze im się tu wiedzie.
Jeszcze inni podchodzą do tego bardzo sceptycznie, wręcz obojętnie. Myślenie typu: „Jak umrę, to umrę, trudno. Pogrzebią mnie i będą czasem wspominać. Nie będę już żyć, zgniję w jakiejś drewnianej trumience zakopany parę metrów pod ziemią i będę użyźniać glebę. Każdego to czeka” – jest powszechne, ale czasem jest mi żal takich ludzi, ponieważ nie mają oni żadnej wiary, są zagubieni i myślenie   o śmierci przychodzi im z łatwością. Cóż za ironia, parę lat temu też taki byłem.

   Czym jest dla mnie śmierć? Hm… Nie mam pojęcia. Dawno pogodziłem się z myślą, że wszyscy kiedyś umrzemy, jedni prędzej, drudzy trochę później. Moim zdaniem, jest to zwieńczenie życia ludzkiego. Nikt tak naprawdę nie wie, co jest po tzw. „drugiej stronie”. Można tylko sobie to wyobrażać, wierzyć lub nie.
    A więc czym jest właściwie śmierć? Śmierć jest po prostu nieuniknionym…  


Czy macie jakieś pytania do mnie odnośnie opowiadania, może coś wytłumaczę itp. Możecie również zadać mi pytania zupełnie odbiegające od tematyki opowiadania, chętnie odpowiem w następnym poście :D 
A teraz tak z innej beczki: jestem niedojdą, znaczy się bardzo lubię różne rzeczy powiązane z grafiką, ale to mój pierwszy blog i tak jakoś... Szukam osoby chętnej do zrobienia mi szablonu (+ kod html). Szczegóły będę uzgadniać z ową chętną osobą.  Odpowiedzi proszę w komentarzach ^^
PS Może napiszę dla Was jakiegoś przyjemnego oneshota na rozweselenie, co?  
 

czwartek, 11 lipca 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 20

Hejołki! :3 Ten ostatni, rozdział 20 jest podzielony na dwie części: z punktu widzenia Franka i Gerarda. Miłego czytania :*
 ---------------------------------------------------------------------

[Frank]

    Z każdym dniem czułem się coraz gorzej. Wiedziałem, że jest ze mną źle. Kiedyś niechcący podsłuchałem rozmowę dwóch pielęgniarek, które pobierały mi krew i dowiedziałem się, że to przerzuty. Zrobiło mi się niezmiernie smutno, bo umrę, zostawię mamę i Gerarda. Ale cóż, jeśli taka jest wola Boga, to będę musiał się z tym pogodzić. Nie wiedziałem tylko, że będzie mi tak ciężko. Mama się ze mną męczy, to ją wykańcza nerwowo. Gerard też się martwi. Nie chcę być dla nich ciężarem, lepiej będzie jak...


                                              ******


      Dzisiaj znów zemdlałem, ale już się przyzwyczaiłem. To tylko ok. 10 minut nieświadomości i leżenia bezwładnie najczęściej na podłodze. Wymiotuję każde posiłki cięższe niż jedna sucha bułka. W sumie po bułkach też wymiotuję, ale nie aż tak. Bardzo chciałbym wstać z łóżka i znowu zagrać na gitarze, lecz jestem zbyt osłabiony. Jak ja dawno nie byłem na dworze, nie wliczając wszystkich wyjazdów do szpitala na badania. Ach, przez te wszystkie przemyślenia zachciało mi się do toalety. Wstałem i... Upadłem na podłogę, to było do przewidzenia. Nie chciałem nikogo wołać do pomocy, sam sobie potrafię poradzić. Przeczołgałem się po bardzo miękkim dywanie i dotarłem do drzwi o niezwykle twardej i szorstkiej powierzchni. Tak, te z pewnością prowadzą do mojej łazienki. Klamka znajdowała się dość nisko, więc złapałem się jej i podciągnąłem do pozycji pionowej, przy tym otwierając drzwi. Wszedłem do środka i znalazłem toaletę. Dalej, to chyba nie muszę streszczać, prawda?


   Gdy wyszedłem z łazienki, czekał na mnie Gerard.
-Hej, Frank!- powiedział i przytulił mnie.
-Cześć- odparłem i wtuliłem się w zagłębienie pomiędzy barkiem a szyją chłopaka. Jego włosy pachniały świeżo, pewnie niedawno myte, jak czekolada, a zapach szyi przyjemnie drażnił moje nozdrza, bliżej nieokreślone męskie perfumy.
-Jak tam się trzymasz?
-Jakoś- westchnąłem obojętnie i odkleiłem się od Gerarda- Gee... Ja wiem, że jestem za słaby i w ogóle, ale zrób coś dla mnie...
-Co?
-Pójdziemy na spacer?
-Heh, nie ma mowy! Twoja mama mnie zabije jak się dowie...
-Proszę!
-Och, no dobrze. Pomogę ci się ubrać.

   Szliśmy tak w ciszy, a ja wsłuchiwałem się w szum liści, śpiew ptaków, radosne krzyki roześmianych dzieci. Usiedliśmy, jak zwykle, na naszej ławce w parku. Przytuliłem się do Gerarda, a ten objął mnie ramieniem. Było ciepło, lecz nie gorąco ani duszno. Chłodny wiaterek ochładzał nas i dawał powiew świeżego powietrza, za każdym razem lekko mierzwiąc resztki już moich włosów. Pomimo choroby, czułem się błogo. Mogłem tak siedzieć na tej naszej ławeczce w parku oparty o ciepłe ciało Gerarda, słuchać śpiewu ptaków, odpoczywać cały czas.
-Ach, jak tu cudownie!- powiedziałem.
-Yhym- potwierdził- Ale musimy się już zbierać. Twoja mama zaraz przyjdzie z pracy.
-No dobra- westchnąłem ciężko i wstałem z ławki. Pomimo tak krótkiego spaceru, cieszyłem się- Co dziś za dzień?
-Poniedziałek, 5 czerwca.
-Aha. Gerard?
-Tak?
-Myślisz, że doczekam zakończenia roku szkolnego?
-Pewnie, że tak! Czemu niby miałbyś nie doczekać?
-No bo wiesz... W końcu to mnie zabija...- ucichłem.
-Skąd wiesz?
-Usłyszałem przypadkiem rozmowę pielęgniarek w szpitalu.
-Cóż...- zawiesił głos, spochmurniał- Frankie, trzeba wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze.
-Wiesz, trochę się boję- wyznałem.
-Ja też, Frank. Nie mówmy już o tym- poradził i skręcił w lewo, do mojego domu.


                                           ******

 Obudziłem się dziś rano z dziwnym uczuciem. Nie jestem nawet w stanie go opisać. Wykonałem wszystkie czynności poranne, włącznie z tymi mniej przyjemnymi związanymi z chorobą, np.: wymioty.
Ten dzień dobrze sobie zagospodarowałem czasowo. Do 16:00 pobędę sobie z mamą, a potem z Gerardem, bo mama jedzie do pracy. Powiedziała, że dzisiaj idzie ostatni raz, a potem bierze wolne, żeby spędzić ze mną jak najwięcej czasu. Zanim umrę... Wiem, że mama nigdy by mi tego nie powiedziała prosto w oczy, ale tak pomyślała.
Świetnie się razem bawiliśmy. Słuchaliśmy muzyki, rozmawialiśmy, żartowaliśmy, było wspaniale, lecz potem pojechała do pracy, a ja zadzwoniłem do Way' a. Niestety, mama również kazała mi to zrobić, bo chciała być pewna, że ktoś ze mną będzie przez cały czas jej nieobecności. Martwiła się, wiem. Tylko czasem czuję się, jakbym musiał być pod czyjąś stałą i ciągłą opieką.
Pomimo tak miło spędzonego popołudnia, nadal czułem się tak jakoś dziwnie. Miałem przeczucie, że dziś coś może się wydarzyć.

    "Może to już czas, aby umrzeć, Frank?"- pomyślałem.  




[Gerard]

    Dzisiejszy dzień był pochmurny i deszczowy, aż nie chciało mi się wychodzić na zewnątrz, ale Frank po mnie zadzwonił, więc nie mogłem odmówić. Jak dobrze, że mieszkamy tak blisko siebie. Ubrałem czarne trampki i skórzaną kurtkę, po czym wyszedłem z domu i pobiegłem szybko do mojego chłopaka, aby schronić się przed ulewą. Wytarłem buty w wycieraczkę i wszedłem do środka, uprzednio zdejmując kurtkę. Zapukałem do pokoju bruneta i wszedłem do środka. Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem Franka leżącego na podłodze. Ciężko oddychał, stękał. Podbiegłem do niego i położyłem jego głowę na swoich kolanach. Dotknąłem dłonią jego czoła, lecz było tak rozpalone, że zaraz ją odsunąłem.
-Frank? Frank! Co ci jest?- krzyczałem.
-Gerard?- wyjąkał.
-Tak, to ja, skarbie. Co ci jest?
-Ja... To już chyba czas, Gee...
-Co?! Na co? Nie, Frankie! Masz wysoką gorączkę, majaczysz!
-To czas...
-Nie, Frank, nie odchodź! Dzwonię po karetkę, tylko nie zasypiaj!
-Nie- chwycił mnie za rękę- Nie dzwoń, chcę umrzeć tutaj, w domu.
-Frankie, proszę, nie odchodź- błagałem- Co mogę dla ciebie zrobić?
-Po prostu bądź przy mnie. Powiedz mojej mamie, że bardzo ją kocham i niech się nie smuci. Obiecasz mi coś, Gee?
-Tak, co tylko chcesz.
-Ułóż sobie życie, baw się, kochaj, idź śmiało przez życie, po prostu bądź szczęśliwy, ale... Nie zapomnij o mnie.
-Nigdy o tobie nie zapomnę, Franiu. Jak mógłbym? Przecież poznanie ciebie jest najwspanialszą rzeczą, która mi się w życiu przydarzyła.- chłopak chwycił mnie drugą ręką, jakby zamarł na chwilę- Co jest?- przestraszyłem się.
-Gerard, ja... Ja widzę...
-Co?!- zachłysnąłem się powietrzem.
-Widzę cię! Masz... Zielone oczy i takie czarne, ładne włosy, pachnące czekoladą- złapał mnie za policzki- Blady jakby wykuty wprost z marmuru. Właśnie tak sobie ciebie wyobrażałem, ideał! Jesteś... Taki piękny- złączył nasze usta w czułym pocałunku pełnym pasji i tragizmu. Ostatni pocałunek...
-Frank...
-Tak?
-Zaczekaj, dosłownie chwilka, wytrzymaj!- pobiegłem do jego łazienki po małe przenośne lusterko, które znalazłem na dnie małej szafeczki pod umywalką. W ekspresowym tempie wróciłem do umierającego Franka, który bacznie rozglądał się po pokoju z uśmiechem na twarzy. Przyłożyłem lusterko do jego szyi w taki sposób, aby mały mógł ją widzieć. 
-Spójrz, Frankie, to twój tatuaż. Podoba ci się?
-Jeju, jest śliczny!- uronił łezkę- Cieszę się, że mogłem być z kimś takim jak ty, a zobaczyć cię i twoje piękno, nawet w takich okolicznościach, to zaszczyt!
-Oj, Frank! To raczej zaszczyt dla mnie- uśmiechnąłem się przez łzy.
-Nie płacz, Gerard, kocham cię!- otarł ściekającą łzę z mojego policzka
-Ja ciebie też!
-Nie odchodź teraz...- kaszlnął krwią, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że mój mały Franio naprawdę już umiera.
-Nigdzie się nie wybieram- wytarłem kropelki krwi z czoła bruneta i złapałem jego dłoń z zamiarem niepuszczania jej już do końca.
-Nie...- mówił ostatkiem sił- Nie zapomnij o mnie, Gerard! Nie zapomnij...- wtedy zamknął swoje szkliste oczy, rozluźnił mięśnie i wyzionął ducha. 
-Frank! Nie zostawiaj mnie, kocham cię...- rozpłakałem się i przytuliłem do siebie jego jeszcze ciepłe, drobne ciałko.

               "Już nie cierpi"   



                                             ******

     Stałem w deszczu na cmentarzu. Wszyscy się już rozchodzili.
-Gerard...- mama złapała mnie za ramię- Chodźmy już...
-Och, mamo. Chciałbym tu jeszcze trochę zostać.
-Dobrze, ale wiedz, że jest mi bardzo przykro i przepraszam za wszystkie moje wybryki, ja...
-Mamo- przerwałem jej- Wybaczam ci- powiedziałem to z trudem. Sztuką jest umieć wybaczyć osobie po raz setny, kiedy ona cały czas popełnia te same błędy i wcale na to nie zasługuje. 
Rodzice jako ostatni opuścili cmentarz. Zbierało się na deszcz. Ja cały czas stałem przed marmurowym grobem Franka, gdzie pełno było kwiatów i zapalonych zniczy. Na złotej tabliczce z wizerunkiem małego widział napis:

"Franklin Anthony Iero (ur. 21.10.1981r.  --- zm. 10.06.1998r.) - Kochany syn, oddany przyjaciel.

Kiedy życie zostawia nas ślepcami, Miłość trzyma nas w dobroci"


-Wiesz co?- zacząłem po cichu- Dziękuję Ci za Franka. Walczył naprawdę dzielnie... Nigdy nie poznałem i zapewne nie poznam już takiej osoby jak on. Teraz wiem, że jesteś dobry. Nie pozwoliłeś mu cierpieć, dziękuję...- otarłem łzę- Frank, jeśli mnie słyszysz, jesteś teraz pewnie w lepszym miejscu- nie wiem, dlaczego, ale nagle poczułem niezwykłą energię, dobrą energię, centralnie obok mnie- Wiedz, że nigdy cię nie zapomnę, bo będziesz zawsze blisko mnie. Wiesz gdzie? W moim sercu...

 ----------------------------------------------------------------------

Cherry, proszę, bądź łaskawa i znajdź sobie mniej agresywne hobby! ;) W ogóle Wszyscy bądźcie łaskawi, ale planowałam to już od prologu. Przepraszam... :(  


        

piątek, 5 lipca 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 19


[Gerard]

  Siedziałem na jednym z wielu krzeseł w chłodnej szpitalnej poczekalni i oddychałem ciężko. Obserwowałem krzątających się lekarzy, pielęgniarki, pacjentów i rodziny chorych. Każda kolejna minuta spędzona w tym śnieżnobiałym pomieszczeniu przyprawiała mnie o zawroty głowy. Strasznie martwiłem się o Franka. Ostatnimi czasy czuł się gorzej, ale na nic się nie skarżył, więc się nie przejmowałem. 
Zza rogu wyłoniła się zdyszana Linda. Była blada jak ściana. Wstałem, ale nie zdążyłem wydać z siebie słowa, ponieważ z gabinetu, przy którym siedziałem wyszedł wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w okularach i z jakąś teczką w ręku. Spojrzał na nas i spytał:
-Pani Iero?
-Tak, to ja- odpowiedziała Linda zdyszanym tonem.
-A pan to...
-Gerard Way, przyjaciel- odparłem.
-Hm... Jestem upoważniony do przekazywania informacji na temat pacjenta tylko osobom z rodziny.
-Ale...- spojrzałem błagalnie na kobietę.
-Niechże pan mówi, proszę- wstawiła się za mną.
-No dobrze, chodźmy do gabinetu- otworzył drzwi i zaprosił nas do środka. Usiedliśmy naprzeciwko wysokiego biurka, przy którym zasiadł doktor.
-Napiją się państwo czegoś?
-Wody poproszę
-Ja dziękuję- zaprzeczyłem, a lekarz nalał powoli przezroczysty płyn do szklanki i podał ją w roztrzęsione ręce pani Iero.
-Nazywam się dr John White i dziś koło godziny 16:30 przyjąłem na dyżur pani syna, Franka. Czy mógłbym prosić panią o wypełnienie tego arkusza?- podał jej kartkę i długopis. W ciszy czekałem, aż kobieta skończy pisać. Oddała lekarzowi wypełnioną ankietę, a ten szybko ją przejrzał. 
-Hmm... Tak też myślałem...- westchnął.
-Panie doktorze, co mu jest?
-Czy Frank na coś choruje lub chorował?
-Frank jest niewidomy od 7 roku życia przez raka soczewek, ale objechaliśmy wiele dobrych klinik i udało się nam powstrzymać nawroty i rozprzestrzenianie się choroby. 
-Czuł się może ostatnimi czasy jakoś gorzej?
-To znaczy?
-Złe samopoczucie, bóle głowy, stawów, brzucha, wymioty, omdlenia?- wymieniał.
-Tak, ostatnio czuł się trochę gorzej. Bolała go głowa, palce, czasem brzuch. Żadnych wymiotów ani omdleń. Myślałam, że to przemęczenia, szkoła, stres itp.
-Panie doktorze, co mu jest?- niecierpliwiłem się.
-Cóż... Zrobimy jeszcze parę dodatkowych badań dla potwierdzenia naszej hipotezy...- urwał- Proszę pani, to przerzuty...
-Co?!- zachłysnęła się wodą, lecz zaraz dodała- To niemożliwe...
-Proszę się uspokoić, to jeszcze niepotwierdzone.
-Da się to jakoś leczyć?- spytałem, nadal będąc w szoku.
-Jak już wspomniałem, robimy badania w celu dobrania odpowiedniej metody leczenia...
-Tak czy nie?
-W tej chwili naprawdę trudno mi powiedzieć, ale trzeba być dobrej myśli.
-Rozumiem- tak naprawdę, to nie rozumiałem, nawet nie próbowałem. Po prostu nie chciałem. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogę go stracić.
-Doktorze, czy... Czy ja mogę się z nim zobaczyć?- spytała ze łzami w oczach.
-Proszę zaczekać- wyszedł z gabinetu, lecz zaraz wrócił i rzucił krótko- Tak, ale nie za długo.
    Powoli weszliśmy do szpitalnego pokoju, gdzie leżał Frank. Mama złapała go za rękę i pogładziła po policzku. 
-Hej, Franiu! Jak się czujesz?
-Lepiej, mamo- wyszeptał.
-Cieszę się- pocałowała go w czoło. Nagle ktoś zapukał w szybę. Odwróciła się. Dr White pomachał ręką, aby do niego wyszła. W drugiej dłoni trzymał kolejny pukiel kartek- Gerard z tobą zostanie, a ja zaraz wrócę- wyszła. Usiadłem na krześle obok frankowego łóżka i chwyciłem go za rękę podpiętą pod kroplówkę.
-Jak się trzymasz, stary?
-Dobrze. Gerard...
-Słucham?
-Przepraszam.
-Za co?
-Dzisiaj mieliśmy przeżyć swój pierwszy raz, a ja wyciąłem ci taki numer...
-Oj, Frankie! Nic się przecież nie stało! Najważniejsze jest teraz to, żebyś wrócił do zdrowia.
-Kochany jesteś, Gee!
-Wiem. Poczekaj, twoja mama mnie woła, zaraz będę.
-Okay- wstałem i poszedłem do roztrzęsionej pani Iero.
-I co?- spytałem wyraźnie zaniepokojony stanem Lindy.
-Rak soczewek zaczyna mieć przerzuty. Choroba zaatakowała już nerwy i kości chłopca. Rozwija się w dość szybkim tempie.
-Nie rozumiem- mama Franka wybuchnęła gorzkim szlochem.
-Proszę pana, Frank... Umiera...
-Co?! Ale jak to?! Przecież można to leczyć, tak?- zacząłem histeryzować- Zróbcie coś, do cholery jasnej!
-Spokojnie, możemy jedynie przepisać leki, które uśmierzą mu ból podczas przechodzenia choroby.
-I nic więcej?
-Przykro mi...
-Cholera!- wrzasnąłem i rozłożyłem ręce w geście rozpaczy- Ile mu zostało?
-Nie wiadomo, jeżeli choroba będzie rozwijać się w tym tempie, to około dwóch miesięcy...
-Tylko dwa miesiące? Przecież w filmach to trwa co najmniej rok, a tu tylko dwa pieprzone miesiące?!
-Niestety, panie Way, to nie film, tylko prawdziwy świat i jego realia. Naprawdę mi przykro...
-Jezu, moje dziecko!- zaszlochała kobieta- Chcę go zabrać do domu.
-Ale- zaczął lekarz.
-Chcę go zabrać do domu!- powtórzyła wyraźniej.
-Dobrze, proszę za mną- poszli.
Usiadłem na krześle i złapałem się za głowę. Z trudem przełykałem ślinę. Pieprzone dwa miesiące! Tyle zostało wakacji, to chore! Nie, to nie może być prawda! To tylko zły sen, koszmar, z którego jakoś nie mogę się obudzić. Linda złapała mnie za ramię, tym samym wyrywając z zamyślenia. 
-Powiemy mu?- spytałem.
-Lepiej nie. Nie dołujmy go. Chcę go zapamiętać jako radosne dziecko.
-Dobrze- przytuliłem ją, a potem zabraliśmy się za szykowanie rzeczy Franka.
-Co się dzieje?- spytał brunet.
-Jedziemy do domu, synku...- wyjąkała.

                                                  
                                              ******

   Od tamtej strasznej diagnozy minęły dwa tygodnie. Przez ten czas Frank przebywał w swoim domu. Parę razy pojechaliśmy na kontrolę u lekarza, chodziliśmy do kościoła. Modliłem się za niego codziennie. Nawet moja mama chodziła przygaszona, kiedy widziała w jakim stanie jest mój chłopak. W końcu jakiś ludzki odruch. Nie ukrywam, wszyscy ubolewaliśmy. Frank domyślał się, że jest z nim o wiele gorzej niż przedtem, lecz na nic się nie skarżył. Aż żal było patrzeć na chłopaka. Mocno schudł, nie wspominając już o tym, że od zawsze był szczupły. Stracił trochę włosów, nie były już tak mocne i lśniące co kiedyś. Był blady, wymęczony, ciężko oddychał, ale mówił i się poruszał. Do tego doszły: senność, bóle głowy, wymioty, kłopoty z pamięcią, drętwienia kończyn czy nawet omdlenia. Po gitarę nie sięgał już tak często, prawie nigdy. 
   Pamiętam moją ostatnią rozmowę z dr White' m podczas badań kontrolnych Franka.
-I jak z nim?- spytałem.
-Choroba zdążyła zaatakować już układ krążenia pacjenta, wątrobę, nerki, nerwy i część mózgu. Czy Frank ma może kłopoty z pamięcią, wymiotuje świeżo zjedzone posiłki, trudno mu jest się skoncentrować lub utrzymać coś w ręku?
-Ostatnio, gdy do niego przyszedłem, to przez pierwsze pięć minut mnie nie poznawał. Wymiotuje dosyć często, boli go głowa, drżą mu ręce, np.: podczas pisania...
-Hmm... To niedobrze- spointował*
-Naprawdę już nic nie da się zrobić?- wciąż miałem nadzieję.
-Próbowaliśmy chemioterapii, lecz jest ona źle znoszona przez pacjenta i nie przynosi zamierzonych efektów.
-A jakaś operacja, albo coś?
-Musielibyśmy wyciąć większość komórek rakotwórczych, tym samym osłabiając organizm Franka do tego stopnia, że zagrażałoby mu nawet zwykłe przeziębienie. 
-Och...
-Pacjent dostaje leki, dzięki którym jego stan się miarowo polepsza, ale to nie pomoże. Naprawdę bardzo nam przykro z tego powodu, można jedynie mieć nadzieję na cud.
-Rozumiem- westchnąłem.
-Aż żal chłopaka, taki młody, a jaki sympatyczny- powiedziała jedna z pielęgniarek.
-No wiem, polubiłam go. Ściska mnie za serce jak widzę takie przypadki, przecież on jest o rok młodszy od mojego syna...- odparła druga. Myślały, że nie słyszę, bo wychodziły właśnie z sali zabiegowej. Najprawdopodobniej pobierały mu krew lub coś w tym stylu. Zrobiło mi się strasznie smutno.

                                  "Taki młody,
                                   a jaki sympatyczny..."


                                               ******

   Siedziałem w szpitalnej kapliczce i modliłem się w ciszy.
-Boże, jeśli istniejesz naprawdę, słyszysz mnie, prawda? Wysłuchaj mnie chociaż... Czemu mi to robisz? Popełniłem jakiś błąd, może Frank popełnił? Nie, on jest na to za doskonały. Dlaczego więc tak go karzesz? Pozwalasz, by przechodził przez takie męki? Czemu nie zabierzesz złoczyńcy, mordercy, pedofila, złodzieja, tylko zawsze uczynnego Franka Iero?  Przecież on ma jeszcze tyle przed sobą, całe życie. Nie dość, że go oślepiłeś, skazałeś na życie bez ważnego zmysłu, to jeszcze chcesz mi go całkiem odebrać? Czy ty nie masz skrupułów? ! Weź mnie, jeżeli przyjdzie taka potrzeba, a chłopaka uzdrów. Wiem, że potrafisz. Proszę...- zapłakałem gorzko i poczułem w sobie niewyobrażalny gniew- Wiesz co? W ogóle Cię nie rozumiem. Twojego toku myślenia, Twoich działań. Odbierasz światu wspaniałych, dobrych ludzi, a tych złych zostawiasz. Jeszcze teraz, gdy moje życie zaczęło się jakoś układać, to Ty... A niech to szlag!- wstałem, bo czułem, że łzy ciekną mi po policzkach strumieniami. Wybiegłem z kapliczki, potem z budynku szpitalnego, przed którym czekała już taksówka z Frankiem i jego mamą. Wsiadłem do samochodu i pojechałem do domu.


                                                ******

    Wracałem właśnie ze szkoły do domu. W szkole również wszyscy wiedzą o chorobie Franka. Wszyscy ci, którzy go wyśmiewali, dręczyli, teraz chodzą zgaszeni, głupio im, albo dręczą ich wyrzuty sumienia. Szkoda tylko, że mały musiał przejść przez takie piekło, aby w końcu zrozumieli. Ray, Steacy, rodzice i Mikey bardzo nas wspierają w tym okresie. Tak, Mikey również. Wie o wszystkim, powiedziałem mu. Nie mógł przyjechać, ale wspierał mnie telefonicznie. Dzwonił co drugi dzień, nawet czasem rozmawiał z Frankiem. Nie miał żadnych zastrzeżeń co do mojego związku z chłopakiem, po prostu o nic nie pytał. To bardzo miło z ich strony. Nawet moja mama się trochę zaangażowała, lecz i tak widzę, że nie przychodzi jej to łatwo. 
Po drodze wstąpiłem do sklepu, żeby kupić Frankowi suchą bułkę. Tak, teraz tylko tym się żywił. Dotarłem do mieszkania Iero i od razu przez otwarte okno w pokoju bruneta usłyszałem znaną mi melodię graną na gitarze. Zaraz... Przecież Linda nie umie grać na gitarze, poza tym nie ma jej teraz w domu, a taki styl ma tylko jedna osoba na świecie...
Po cichu zakradłem się do jego pokoju i oparłem o framugę drzwi. Frank siedział po turecku z gitarą na kolanach oparty o łóżko i grał. Wydawał się być zatracony w tym co aktualnie robi, tak lekko, z łatwością zmieniał akordy, skupił się. Znów dane mi było oglądać jego śmiesznie zmarszczony nos, język lekko wystający z uśmiechniętych ust. Cieszył się. Był po prostu szczęśliwy, promieniał.
-Pięknie- zaklaskałem i otarłem z policzka łzę wzruszenia. 
-Nie płacz, Gerard- nie wiem, skąd wiedział, że płaczę. Brunet jak gdyby nigdy nic wstał i odłożył gitarę na stojak. Podszedł do mnie i przytulił. Pogłaskałem go po plecach, a potem pocałowałem w usta. Byłem z niego przeogromnie dumny- sam wstał i zagrał na gitarze!
Właśnie zostałem świadkiem cudu, bo chłopak przez ostatnie dni w ogóle nie wstawał z łóżka, nie miał siły na nic.
-Połóż się, Franiu. Musisz odpoczywać- wziąłem go na ręce i zaniosłem do łóżka, po czym wyszedłem z jego pokoju i szybko wyjąłem z kieszeni telefon.
-Halo? Pani Lindo, nie uwierzy pani... Frank właśnie sam wstał z łóżka i zagrał na gitarze, to cud!- wybąkałem na jednym oddechu- Niech pani tu natychmiast przyjeżdża!- rozłączyłem się, nie dając kobiecie dojść do słowa i wróciłem do chłopaka, który spokojnie spał w swoim łóżku. Wyglądał tak... Niewinnie.

                      "Panie, proszę, nie pozwól mu już więcej cierpieć"

-----------------------------------------------------------------------------
* czyt. spłentował :D

Wiem, nie jestem lekarzem i nie odpowiadam za poprawność medyczną diagnozy. Jest to po części wymyślone. Utożsamiłam się z tym rozdziałem, bo mój wujek umarł na raka (w sumie babcia i dziadek też, ale ich nie znałam) i... Wzruszyłam się :'(
No ale do rzeczy. Pewnie mnie znienawidzicie po tych ostatnich rozdziałach xD Ten był chyba moim najdłuższym, nie sądzicie? A rozdział 20 nie wiem, kiedy wstawię. Muszę najpierw pozbierać myśli i dopiero potem wstawić notkę o pojawieniu się partu. Mimo tych zdarzeń, mam nadzieję, że jednak rozdział się podobał.  :3