wtorek, 3 grudnia 2013

"All these Voices in my head..." Part III


III

Wszechobecna cisza była niemalże nie do zniesienia. Raz po raz krople deszczu opadały wolno na samochodowe szyby, a ich głuche odbicia zapadały w niepamięć. Żadna melodia nie równa się z dźwiękiem takiej ciszy, Ciszy krępującej, niepewnej, niepokojącej.
W milczeniu przemierzaliśmy gasnące ulice Newark. Było już późno, miasteczko powoli pogrążało się we śnie. Słońce dawno zaszło za horyzont, ustępując miejsce na sklepieniu niebieskim migoczącym gwiazdom oraz księżycowi. Podziwiałem to naturalne zjawisko, a dzięki temu mogłem się trochę odprężyć. Spojrzałem za siebie. Na siedzeniu pasażerskim leżał ów pasażer. Skulony był w pozycji embrionalnej, spał. Na samym początku chciałem obudzić nieznajomego w celu dowiedzenia się od niego paru kluczowych informacji. Przede wszystkim potrzebne mi było jego imię i nazwisko, adres, pod który powinienem jechać. Nie będziemy przecież krążyć w kółko w nieskończoność! Mimo iż byłem przekonany o słuszności moich zamiarów, zaniechałem ich. Brunet miał w sobie taki spokój i niewinność, że szkoda mi go było wyrywać z krainy snów. Musiałem się mu jakoś zrekompensować po tym niefortunnym wypadku, więc podarowałem już koszt przewozu i zmęczony udałem się do swojego domu.
Zostawiłem pasażera w taksówce i poszedłem przygotować dla niego łóżko. Z racji, że jestem perfekcjonistą, zadbałem o każdy szczegół, żeby tylko mój gość wyspał się wygodnie. Szybko wróciłem do auta i wyjąłem chłopaka z tylnego siedzenia. Był leciutki i drobniutki, a ponadto musiałem zachować jeszcze większą ostrożność, by go przypadkiem nie zbudzić. Machinalnie objął mnie ramieniem wokół szyi, mamrocząc coś bez ładu i składu. Wniosłem go na piętro do sypialni, zdjąłem buty i kurtkę, położyłem delikatnie w łóżku i przykryłem ciepłą kołdrą. Jego ubrania odłożyłem na krzesło obok. Wykorzystałem moment, gdy tajemniczy nieznajomy spał, aby mu się dokładniej przyjrzeć.
Długie, kruczoczarne włosy opadały kaskadami na jego porcelanową twarz, zakrywając delikatne, niemalże dziewczęce rysy twarzy. Niekontrolowanym ruchem odgarnąłem zabłąkane kosmyki za ucho chłopca. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała miarowo, a lekko spierzchnięte usta zwęziły w malinowy pasek. Często marszczył nos i ściągał brwi. Pewnie coś mu się śniło. Raz po raz coś pomruczał, pookręcał się na boki. Wyglądał przy tym tak uroczo.
Ziewnąłem i zgasiłem światło w sypialni. Byłem strasznie zmęczony dzisiejszym dziwacznym dniem. Nie mam pojęcia, skąd ten zbieg okoliczności, że kolejny raz na siebie wpadamy.
-Ach! Kim ty jesteś, tajemniczy nieznajomy?- rzuciłem w momencie zamykania drzwi.
Poszedłem do salonu, by rozłożyć sobie kanapę do spania. Przecież brunet był moim gościem, należało mu się wygodne łóżko.


† † † † † †



Ciemność. Chłodne powietrze owiewało moją twarz, sprawiając, że łzy zaczynały krzepnąć. Co chwila mogłem usłyszeć przeraźliwe jęki dochodzące zza mnie. Biegłem co sił w nogach poprzez wielkie, niezbadane otchłanie. Im głębiej się w nie zapuszczałem, tym bardziej przeistaczały się one w bór. Zahaczałem rękoma o gałęzie, a nogami o kamienie i konary. Iglaste drzewa przypominały potwory, które na każdym moim kroku próbowały mnie złapać lub zrobić krzywdę. Nagle, las się skończył, a moim oczom ukazała się tajemnicza polana spowita blaskiem księżyca. Powoli, ostrożnie wtargnąłem na nieznany mi teren. Przeraźliwe jęki ucichły, słyszałem tylko przyspieszone bicie mojego serca i nierównomierny oddech. Obejrzałem się wokoło, ale niczego nie dostrzegłem. Ciszę przeszyło głośne wycie. Spostrzegłem parę lazurowych niczym laguna oczu, wlepiających swój wzrok wprost we mnie. Po chwili z cienia wynurzył się biały jak śnieg wilk. Stanął w pełnej okazałości przede mną, a jego futro mieniło się w blasku księżyca. Wyglądał dumnie i szlachetnie, budził jednak postrach. Ogarnął mnie paraliż, kiedy zwierzę powolnym krokiem ruszyło w moją stronę. Szło prosto na mnie i już myślałem, że gotowe skoczyć i rozszarpać gardło. Nie stało się tak, gdyż wilk niespodziewanie skręcił w prawo i obrócił łeb w moją stronę. Coś mi podpowiadało, że mam za nim iść. Wilk ruszył w głąb lasu, a ja za nim. Czułem, że to nie skończy się dobrze.
Trafiłem na kolejną tajemniczą polanę z mnóstwem błękitnych kwiatów. Wilk położył się na jej środku. Podszedłem bliżej. Okazało się, że to wilczyca. Pełna powabu i wdzięku wilczyca. Usiadłem tuż obok niej i popatrzyłem w jej cudowne oczy – zobaczyłem w nich smutek i zmęczenie. Poczułem, że jej spojrzenie przeszywa mą duszę na wskroś. Wyciągnąłem ręce i począłem głaskać zwierzę po głowie, ku aprobacie. Potem zszedłem na brzuch, a moje ciało rozluźniło się. Nagle zaprzestałem czynności. Spojrzałem na moje dłonie i wystraszyłem się. Splamione były krwią. Skupiłem wzrok ponownie na wilczycy. Leżała nieruchomo w wielkiej kałuży karminowej posoki. Mógłbym przysiąc, że jej tam wcześniej nie było. Cały byłem nią umazany. Wraz z tym przerażającym odkryciem wróciły wszystkie straszne odgłosy dochodzące z lasu.
-Co zrobiłeś?- odezwał się ktoś- Widzisz?!
-Spójrz, co uczyniłeś! Nie wstyd ci?!- kolejny głos.
-T… To nie ja…- załkałem.
-Nie kłam! Jak nie ty, to kto?
-Nie wiem, naprawdę nie wiem. Dajcie mi spokój!- zatkałem uszy rękoma
-Na twoich rękach widnieje jej krew, świadectwo zbrodni.
-Zabiłeś ją, Frank… Zabiłeś!- krzyknęli chórem.


† † † † † †


Obudziłem się mokry i przestraszony, a w dodatku nie w swoim łóżku. Rozejrzałem się wokoło. Leżałem w bardzo stylowo urządzonej sypialni, najprawdopodobniej na poddaszu o czym świadczył spadzisty sufit i trzy okna za łóżkiem. Kremowe ściany idealnie kontrastowały z drewnianą, czekoladową podłogą. W centrum pokoju znajdowało się duże, drewniane łoże z waniliową pościelą oraz poduszkami. Elementami awangardowymi, dodającymi pomieszczeniu oryginalnego stylu były dwie czerwone etażerki po obydwóch stronach jakże wygodnego mebla. Na każdej z nich stała lampka z czarnym abażurem oraz elementy życia codziennego, na przykład budzik. Naprzeciwko łóżka stał drewniany stoliczek, a przy równoległej ścianie- duża ciemnobrązowa szafa i fotelik. Końcowy wygląd zwieńczały klasyczne obrazy na ścianach, rośliny, śmietankowy, puchaty dywan oraz czarny żyrandol. Muszę przyznać, że nieźle mi się trafiło. Ciekawe jak wygląda reszta domu.
Podziwiając urok sypialni, zupełnie zapomniałem, że nie mam pojęcia do kogo należy. Wstałem z łóżka i zobaczyłem swoje ubrania na krześle. Założyłem je szybko i wyszedłem z ciepłego pomieszczenia. Trafiłem na równie stylowy korytarz, zszedłem po schodach. Z każdym stopniem wyobrażałem sobie straszne rzeczy.
„W filmach o psychopatach najczęściej mieszkają oni w idealnych domach, niemalże pedantyczni. Stwarzają pozory życzliwego sąsiada. Nikt tak naprawdę nie wie, jakie mroczne tajemnice skrywają te mury…”- pomyślałem.
Kiedy zszedłem na dół w nozdrza uderzył mnie zapach świeżo zaparzonej kawy. Można było również usłyszeć odgłosy krzątania się po kuchni. Wszedłem nieśmiało i oparłem się o framugę drzwi. Moim oczom ukazała się sylwetka dość wysokiego mężczyzny o czarnych włosach. Stał odwrócony do mnie tyłem i chyba coś przygotowywał. Przypatrywałem się zwinnym ruchom mężczyzny przez dłuższy czas. Nagle, brunet odwrócił się z tacką na rękach i lekko drgnął na mój widok.
-O! Już wstałeś?- spytał retorycznie, na co pokiwałem głową. Poczułem się wielce speszony, bo okazało się, że przebywam w domu u Gerarda- taksówkarza, który potrącił mnie parę dni temu.
-Em… Zrobiłem śniadanie- wyjąkał i położył tackę na stole- Usiądź, śmiało!- zachęcił. Niepewnie podszedłem do stołu i usiadłem, Gerard poszedł jeszcze po kawę, lecz zaraz wrócił, by usiąść koło mnie.
-Pewnie zastanawiasz się, skąd się tutaj wziąłeś- zaczął- Otóż wsiadłeś do mojej taksówki i kazałeś jechać. Nie powiedziałeś gdzie dokładnie mam cię zawieść, po czym zasnąłeś, więc uznałem, że odwiozę cię do mojego domu. Bez obaw, nie jestem żadnym zboczeńcem- uśmiechnął się- A! I nie musisz płacić za wczorajszy kurs. Przepraszam za tą sytuację. Nie obrażę się, gdy teraz na mnie nakrzyczysz i wyjdziesz z mego domu…- przerwał- Tak w ogóle, to Gerard jestem. Gerard Way. A ty?
-F… Frank- odpowiedziałem nieśmiało- Przepraszam za zwłokę, nie musiałeś…
-Nic się przecież nie stało. Uznaj to za rekompensatę tamtego niefortunnego wypadku. Przepraszam, że tak pytam, ale… Co robiłeś wczoraj? Ktoś cię gonił czy jak?
-Nie wiem- odpowiedziałem głupio.
-A wtedy w lesie? Co taki młody chłopak robił sam w lesie o tej porze? Ile ty masz w ogóle lat?
-Nie wiem… Koło 18…
-Słucham? Jak to? Nie wiesz kiedy masz urodziny?- zdziwił się. Już nic nie powiedziałem.
-Wiesz, że nie możesz tutaj zostać, Frank? Masz gdzie pójść?
-Yhym- pokręciłem głową- Zaraz pójdę, nie chcę robić kłopotu…
-Zostań jeszcze, jeśli chcesz- wstał, zabrał nasze talerze i włożył je do zmywarki. Odszedłem od stołu i usiadłem na miękkiej, ciemnej kanapie naprzeciwko dużego regału z książkami.
-Morderca- odezwał się ktoś nagle.
-Słucham? Mówiłeś coś do mnie, Gerardzie?
-Nie, zdawało ci się- odrzekł i wszedł do łazienki.
-Morderca- znów ten sam głos.
-Kto tu jest?- skuliłem się w kłębek- Zostaw mnie w spokoju!- ściszyłem głos.
-Zabiłeś ją, Frank. Jesteś niebezpieczny, nie możesz tu zostać.
-Nie zabiłem jej i nikogo nie planuję!
-Zabijesz go, zabijesz! Zamordujesz Gerarda z zimną krwią- szydercze prześmiewki.
-Skąd to wiesz?
-Zostań dłużej, a się przekonasz. Ha ha ha!- przeraźliwy śmiech. Zobaczyłem na swoich rękach czerwone plamy. Wstałem i szybkim krokiem udałem się w stronę drzwi, na marne próbując zetrzeć krew z dłoni. Gerard akurat wyszedł z łazienki i spytał ze zdziwioną miną:
-Coś się stało?
-Yyy… Nie, naprawdę, wszystko w porządku. Dziękuję za gościnę, ale muszę już iść…
-Już?
-Tak, naprawdę. Żegnaj!- wybiegłem z domu i o mały włos nie zabiłem się o własne nogi. Czułem na sobie zdziwione spojrzenia mijających mnie przechodniów.
Wbiegłem zmęczony do parku i usiadłem na pierwszej lepszej ławce. Wyciągnąłem ręce z kieszeni i dokładnie obejrzałem. Nie było na nich ani śladu czerwonej posoki.
-Co do…?- zamrugałem.
-Żarcik taki. Nieźle, co?- usłyszałem charakterystyczny dziewczęcy chichot.
-Nadzieja? To twoja sprawka?
-Nie do końca moja, ale musiałam cię jakoś stamtąd wywabić.
-Czemu?
-To nie było towarzystwo dla ciebie, Frank.
-A skąd…?
-Nie zadawaj głupich pytań!- zbulwersowała się.
-Okay, ale chciałbym wyjaśnić jeszcze jedną sprawę…
-Chodzi ci o ten sen?
-Skąd wiedziałaś?
-Wiem dużo rzeczy- zaśmiała się.
-A więc?
-Dowiesz się w swoim czasie, Frank…- znowu urwała, zwykła tak robić i pozostawiać mnie z masą niewyjaśnionych spraw. Zostałem sam wśród milczących drzew.
   *************************************************
      BARDZO, BAAARDZO WAS PRZEPRASZAM, KOCHANI! Miałam już napisany rozdział III, ale nieoczekiwanie komputer mi nawalił do tego stopnia, że musiałam go dać do naprawy. Teraz jest już dobrze, więc dodaję. Naprawdę, bardzo mi przykro. Mam jednak nadzieję, że się podobało. No i wiem, że tak na razie jest wszystko bez     ładu i składu, dziwnie i w sumie nie wiadomo o co dokładnie chodzi. Rozkręcę się, a wszystko zacznie się stopniowo wyjaśniać. 
      Niestety, grudzień mam cały zawalony, ale to cały :'( Szkoła, występy, próby, sprawdziany i moje własne obowiązki. Myślę, że nie będę w stanie niczego napisać    (a przynajmniej nie dodać na bloga) do końca roku. Także tego, życzę Wam 
      WESOŁYCH ŚWIĄT I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!! ♥