II
To był spokojny wtorkowy wieczór. Właśnie –
był. Jak zwykle we wtorki o tej godzinie, kończyłem właśnie nocną zmianę.
Wracałem z ostatniego kursu i spojrzałem na specjalne urządzenie zainstalowane
przy mojej desce rozdzielczej.
-Żadnych
nowych wezwań- powiedziałem do siebie- Mogę jechać do domu- włożyłem do stacji
płytę The
Misfits i
rozkoszowałem się mocnymi brzmieniami Heleny.
Jechałem, nucąc pod nosem, zupełnie
nieoświetloną, zalesioną drogą. Praca taksówkarza jest nawet okay – moje warunki.
Już miałem skręcić, kiedy niespodziewanie na jezdnię wpadło coś rozpędzonego.
Zahamowałem gwałtownie, co niewiele pomogło, gdyż i tak doszło do stłuczki.
Wyszedłem – na szczęście, bez szwanku – z samochodu, by sprawdzić czy owe „coś”
żyje. Wziąłem ze sobą latarkę i zacząłem świecić. W odległości kilku kroków od
auta leżał…
-Człowiek-
szepnąłem i zasłoniłem ręką usta.
Podszedłem
bliżej, a moim oczom ukazał się mały, skulony w kłębek chłopak. Bałem się go
ruszyć, aby nie zrobić mu krzywdy. Wyglądał na tak kruchego. Nagle, chłopak
poruszył się i stęknął. Klęknąłem nad nim i delikatnie ująłem jego twarz w
dłonie, po czym odwróciłem w moją stronę.
-Halo?
Nic ci nie jest?- spytałem i klepnąłem go parę razy po policzkach. Chłopak
jęknął, a jego powieki drgnęły- Hej, mały! Otwórz oczy. Słyszysz mnie? Nie
zasypiaj- otworzył oczy i tępo patrzył na moją osobę.
-Co…-
wybełkotał- Gdzie…
-Słyszysz
mnie?- kiwnął głową- Spokojnie. Jesteśmy niemalże w lesie, doszło do wypadku.
Pamiętasz coś?- kiwnął przecząco głową- Możesz wstać?
-Ała!-
pisknął, kiedy próbowałem opleść rękoma jego talię.
-Zaczekaj
chwilę, nie zasypiaj- pobiegłem do samochodu po komórkę- Nie ma zasięgu,
cholera!- krzyknąłem.
Wróciłem
do poszkodowanego i wziąłem go na ręce najdelikatniej jak tylko potrafiłem, mimo
jego protestów.
-Zostaw,
puść mnie!
-Zabiorę
cię do szpitala- wsadziłem chłopaka na tylne siedzenie taksówki.
Dopiero
w świetle lampki dostrzegłem, że z jego prawego boku sączy się krew. Wyjąłem ze
schowka apteczkę i wykonałem prowizoryczny opatrunek uciskowy, który owinąłem
wokół pasa rannego.
-Trzymaj
tutaj mocno i nie puszczaj- poinstruowałem.
Zaraz potem
siadłem za kierownicę i ruszyłem szybko w stronę miasta. Pomyślałem, że
najlepiej w tym momencie jest mówić do rannego:
-Hej,
mały! Trzymaj się, zaraz będziemy w szpitalu…
-Co?
Nie! Tylko nie do szpitala!- krzyknął przerażony.
-Jesteś
ofiarą wypadku, krwawisz, musi obejrzeć się lekarz. Boli cię coś jeszcze?
-Nie,
naprawdę, wszystko dobrze…
-No nie
wiem i tak jedziemy.
-Ale…
-Bez
dyskusji!- powiedziałem twardo. Resztę podróży odbyliśmy w milczeniu.
Dojechaliśmy do szpitala około godziny
23:00. Sprawnie przeniosłem bruneta z taksówki do budynku, gdyż był niewiarygodnie
lekki.
-Dobry
wieczór! Mamy tu rannego w wypadku samochodowym. Halo?! Pomocy!- krzyknąłem.
Stan
chłopaka gwałtownie się pogorszył. Majaczył coś bez ładu i składu, niemal mdlał
w moich ramionach. Po kilku minutach w hallu pojawił się lekarz i sztab
pielęgniarek, którzy odpowiednio zajęli się chłopakiem.
-Przepraszam
pana- usłyszałem kobiecy głos.
-Tak?
-Musi
pan wypełnić ten formularz- ręczyła mi dwie kartki spięte ze sobą zszywaczem.
Usiadłem w poczekalni z długopisem w ręce i zacząłem czytać.
-„IMIĘ”-
przeczytałem- Rany boskie, przecież ja nie znam jego imienia. Nie wypełnię
tego, przykro mi. Nie znam tego człowieka, po prostu wyskoczył mi znienacka na
drogę- oddałem recepcjonistce arkusz w geście bezradności.
Zobaczyłem
maszynę z kawą w rogu hallu i kupiłem tam jedną. Czekałem ze zniecierpliwieniem
na jakiegoś doktora, który wyjdzie i poinformuje mnie o stanie chłopaka. Mijały
kolejne minuty, które zdawały się być godzinami. W końcu, z sali wyszedł
szerokiej postury lekarz i lekko zachrypniętym głosem powiedział:
-Wszystko
jest w normie. Udało nam się zatamować krwotok i zaszyć ranę. Obyło się bez
poważnych urazów narządów wewnętrznych.
-Och,
jaka ulga- odetchnąłem- Czy ja mogę go odwiedzić?- spytałem niepewnie, chociaż
nie powinienem był tego robić. Najważniejsze, że jego stan był dobry. Mogłem
już jechać do domu. Jednak coś podpowiadało mi, abym tam wszedł.
-Jest
jeszcze osłabiony, doznał poważnego wyziębienia. Może pan jednak go odwiedzić,
ale nie za długo.
-Dziękuję,
panie doktorze- odpowiedziałem i wszedłem do małej, białej sali.
W łóżku leżał chłopak. Jego krucha, niska
sylwetka i delikatne rysy twarzy dodawały mu młodzieńczego uroku. Jak na moje
oko wyglądał na nie więcej niż 20 lat. Miał średniej długości, czarne włosy i
miodowe oczy, które idealnie komponowały się z jego porcelanową cerą. Wyglądał
na sympatycznego chłopca, tylko co też on robił sam na leśnej drodze?
Usiadłem na krześle naprzeciw łóżka i
zmierzyłem chłopaka badawczym spojrzeniem.
-Hej- w
końcu się odważyłem- Pamiętasz mnie? Przywiozłem cię tutaj. Wypadek mieliśmy i
tego… Dobrze się już czujesz?- nieznajomy tylko kiwnął głową- Mam na imię
Gerard. Może to nie najlepsza chwila na nawiązywanie kontaktu…- urwałem-
Chciałbym, abyś wiedział, że jestem gotów ponieść konsekwencje i zapłacić
odszkodowanie, jeśli sobie tego życzysz. Powiesz coś?- patrzyłem na jego
tęczówki błędnie wpatrujące się w białą niczym śnieg kołdrę- Powiesz chociaż
jak masz na imię? Nie? Cóż… Trudno, nie będę cię już dłużej męczył- wstałem i
wyciągnąłem z kieszeni drobną wizytówkę, po czym podałem ją chłopakowi- Jakby
co, to śmiało dzwoń. Ustalimy wszystko. Jeszcze raz bardzo pana przepraszam i
życzę szybkiego powrotu do zdrowia- wyszedłem z sali- Nawet mi nie
odpowiedział! Może to szok? Doprawdy… Zaskakujący dziś dzień- powiedziałem do
siebie cicho, wychodząc z budynku szpitalu z zamiarem szybkiego powrotu do
swojego domu.
† † † †
Obudziłem się w jasnym pomieszczeniu. Moją
uwagę przykuły duże okna, przez które można było podziwiać piękno krajobrazu.
Chciałem wstać i podejść bliżej. Nagle, przeszył mnie ból w prawym boku, tuż
pod żebrami. Postanowiłem nie ruszać się zbytnio. Byłem w szpitalu- rzecz
pewna. Zostałem poszkodowany w wypadku i ktoś mnie tu przywiózł. Tylko kto?
Karetka? Spojrzałem na skrawek papieru leżący na szafie koło mojego łóżka.
Chwyciłem wizytówkę i przeczytałem:
„Gerard Way
– Taxi Driver
Postój: Mansion Street 18
Tel. Kom. 500 – 321 – 152”
-Taksówkarz?-
zdziwiłem się- Hm… Na wszelki wypadek to zachowam…
Minęły dwie niesamowicie nudne doby.
Nadszedł dzień mojego wypisu ze szpitala. Cieszyłem, że nikt nie zadawał mi
zbędnych pytań. Wziąłem tylko swoje rzeczy, znaczy się ubrania, które dostałem
od miłego 18-stolatka, leżącego obok mnie. Nie miałem własnych, a że akurat
pasowały – podziękowałem za szczodrość.
W końcu wyszedłem ze szpitala. Było około
godziny 19:00, a że jesień już powoli daje się we znaki – było ciemno i
chłodno. Nie mając zielonego pojęcia, dokąd się udać, włóczyłem się po zupełnie nieznanym
mi mieście. Ulice oświetlały małe lampki, wokół dużo ławek i drzew. Puste,
ciche spokojne aleje parkowe. No, prawie puste…
-Witaj,
Franku! A cóż cię tu sprowadza samego?- odezwał się ktoś.
-Kto tu
jest?- wystraszyłem się.
-Zgubił
się pewnie, ha ha ha!- przeraźliwy, szyderczy chichot o tonie kobiecym.
-Taki
samotny, nie ma swojego miejsca, narażony na niebezpieczeństwo…- tym razem
jeszcze inny, trzeci nieznany mi dotąd głos.
-Kim
jesteście? Gdzie się ukrywacie? Czego ode mnie chcecie?!- panicznie rozglądałem
się na boki, lecz spostrzegłem tylko strasznie wyglądające gałęzie drzew. Jakby
szpony, zachłanne ręce, które pragną mnie złapać i udusić.
-Boi
się, boi!- znów głośny chichot, reszta zawtórowała.
Nagle,
zakręciło mi się w głowie. Zdawało się, że słyszę milion głosów naraz. Począłem
uciekać co sił.
-Nie
uciekaj! Dopiero przybyliśmy. Nie ładnie to tak, ignorować gości.
-Oj, nie
ładnie!
Skręciłem w lewo, a moim oczom ukazała się
tabliczka oczom ukazała się tabliczka z napisem:
„Mansion Street 18”
-I tak
nie uciekniesz! Mimo iż będziesz się bardzo starał, nas nie oszukasz. Nie pozbędziesz
się!
-I tak
cię znajdziemy, więc po co tak gnasz? Franku, czemu nic nie mówisz?- nie
słuchałem już dalej.
-Ucieka,
patrzcie, ignoruje nas! Bezczelność! Pożałujesz tego! Jesteś żałosny, boisz się…-
wsiadłem do pierwszej lepszej czarnej taksówki, zapiąłem pas i krzyknąłem do
kierowcy:
-Ruszaj!
-Co do…?
-Gazu!-
samochód ruszył z piskiem opon.
-Dokąd
jedziemy?
Bez
znaczenie, byleby do przodu!
-Słucham?-
kierowca odwrócił się twarzą do mnie. Spostrzegłem wtedy, że to nikt inny jak
facet, który mnie kilka dni temu potrącił, a potem przywiózł do szpitala.
Gerard- Ty?- zdziwił się.
Spuściłem
wzrok i się już nie odezwałem. Co chwila tylko odwracałem nerwowo głowę za
siebie. W sumie, to nie mam pojęcia, dlaczego. Może chciałem zobaczyć, czy ktoś
mnie goni? A może wręcz przeciwnie? Wcale tego nie chciałem. Bądź, co bądź,
niczego nie dostrzegłem. Oparłem się łokciem o drzwi samochodu i podziwiałem
mknące w zawrotnym tempie ciemne, miastowe
uliczki. Zaczął padać deszcz. Wsłuchiwałem się w równomierne stukanie kropel o
szybę. Gerard od czasu do czasu spoglądał na mnie, ale mnie to nie obchodziło.
Ma jechać przed siebie i koniec!
Po kilku minutach spędzonych w ciszy,
odetchnąłem normalnie i odprężyłem się. Nic mi już tutaj nie grozi.
-Taki
samotny…- przemknęło mi przez głowę.
************************************************
Przepraszam za błędnie podaną datę, ale blogger mi szwankuje. -.- Ogarnęłam, że mogę zmieniać ustawienia tylko w weekendy! o.O Za wszelkie utrudnienia przepraszam :) Tak mi się wydaje, że rozdziału będą pojawiać się raczej w soboty lub ewentualnie w niedziele.Następny przewiduję na około sobotę za tydzień, ale... Nigdy nic nie wiadomo ;) Mam nadzieję, że rozdział II się Wam podobał <3
PS Mówiłam Wam już, że mam straszną pamięć? Serio. Także jakbyście mogli mi napisać w komentarzu - bo zapomniałam - kogo mam informować na maila o dodaniu nowych rozdziałów.
PS Mówiłam Wam już, że mam straszną pamięć? Serio. Także jakbyście mogli mi napisać w komentarzu - bo zapomniałam - kogo mam informować na maila o dodaniu nowych rozdziałów.
Awwww *____________* Myślałam, że się nie doczekam tego rozdziału c: Kocham to opowiadanie c: Jest strasznie tajemnicze i przyjemnie się je czyta c: Mam nadzieję, że zawsze będziesz miała taką wenę jak przy tym rozdziale *.*
OdpowiedzUsuńxoxo Lack of Sleep
Masz genialny pomysł na fabułę. Rozkminilam, że Frank ma coś z baniaczkiem nie tak, jak powinien mieć, ale odnoszę wrażenie, że to jedynie czubek góry lodowej i to jest bardzo fajne :3 no ale to z taksówką było nieco przewidywalme xD
OdpowiedzUsuńTak, to jest naprawdę, naprawdę dobre *_* Chyba to opowiadanie trafi na listę moich ulubionych. Kocham twój styl i... Wybacz, że tak ogólnikowo pisze, ale czas goni, kurczę :< W każdym bądź razie chcę, żebyś wiedziała, że jesteś cudowna i masz ogromny talent! :D
OdpowiedzUsuńXoXo