V
Wpadłem do dużego budynku, niemalże wyrywając drzwi z
zawiasów.
-Dobry
wieczór! Nazywam się Gerard Way i niecały kwadrans temu do mnie dzwoniono.
Przyjechałem najszybciej jak się dało- wydukałem na jednym oddechu.
-Ach
tak, pan Way. Wspominano mi o pańskim przyjeździe. Proszę usiąść
w
poczekalni, a ja zawołam doktora- wysoka, smukła szatynka wstała
i
spokojnym krokiem wyszła zza recepcyjnej lady, by zaraz zniknąć mi z oczu.
Posłusznie wykonałem jej polecenie, korzystając z chwili odpoczynku. Byłem
wielce zaniepokojony. Po kilku męczących minutach zza rogu wyłonili się lekarz
i recepcjonistka, która tylko się do mnie uśmiechnęła i wróciła do swoich
zajęć.
-Dobry
wieczór, doktorze- wstałem i podałem mu rękę.
-Witam!
Pan, Way, prawda?- bardziej stwierdził niż spytał- Proszę za mną.
Skierowaliśmy się do jego gabinetu, gdzie mogliśmy usiąść
i spokojnie porozmawiać.
-Napije
się pan wody?- zapytał.
-Nie,
dziękuję- odparłem zniecierpliwiony- Czy powie mi pan wreszcie w jakim celu
zostałem tutaj ściągnięty?
-Ależ
oczywiście- mężczyzna zmienił ton z wesołego na poważny- Dzisiaj, około godziny
16:30 przywieziono do nas młodego chłopaka. Był nieprzytomny, siny, doznał
poważnego wychłodzenia. Prawdopodobnie od dłuższego czasu nie jadł, jest odwodniony
i wyczerpany. Nie dało się go zidentyfikować.
-Jak się
teraz czuje?
-Jego
stan był dość poważny. Nie dość, że chłopak się nie mył, to prawdopodobnie
zatruł się zjedzonym w lesie zainfekowanym mięsem.
-Boże-
jąknąłem.
-Bez
obaw. Zrobiliśmy mu płukanie żołądka i odtruwanie. Zdołaliśmy unormować jego
stan. Pozostanie pod obserwacją przez dwa dni, a potem go wypiszemy.
-To
dobrze. Nie rozumiem jednak powodu mojego przyjazdu do szpitala…
-Już
tłumaczę- doktor ściągnął brwi- Chłopak zdaje się być mocno przestraszony, nie
reaguje na pytania. Kiedy się ocknął, zaczął rzucać się
i
wykrzykiwać coś bez ładu i składu. W końcu uspokoił się i powiedział: „Gerard
Way”, potem zemdlał na powrót. Nasza recepcjonistka znalazła w sieci pański
numer.
-Nieprawdopodobne…-
zastanawiałem się- Któż to mógł być?
-Czy
pomoże nam pan przy identyfikacji pacjenta? Sam pan rozumie, w takiej sytuacji…
-Pewnie-
wstałem, przerywając jego wywód. Udałem się za lekarzem do sali segregacji.
Chłopak leżał na ostatnim łóżku skulony w pozycji
embrionalnej, twarzą do ściany. Na tym etapie nie byłem w stanie go rozpoznać.
Zawahałem się.
-Śmiał,
jeszcze śpi- zachęcił lekarz.
Przeszedłem
przez całą salę segregacji i stanąłem twarzą do twarzy chłopca. Spostrzegłem
niewinnego, spokojnego bruneta o delikatnych rysach twarzy
i
porcelanowej cerze. Szybko rozpoznałem w nim swojego dawnego pasażera.
W milczeniu wyszedłem z sali do pomieszczenia, gdzie znajdował
się lekarz.
-I co,
zna go pan?- spytał.
-Yyy…
Tak- zawahałem się- To mój daleki kuzyn, Frank. Franklin Collins- dodałem-
Niestety, nie mogę panu nic powiedzieć, gdyż ostatni raz widziałem go, kiedy
kończył liceum. Nie mam kontaktu z nikim z jego bliższej rodziny, przykro mi.
-Hm…
Rozumiem- doktor spojrzał na mnie niepewnie- Czy Franklin ma dokąd pójść po
wyjściu ze szpitala? Kogoś, kto go odbierze?
-Ja
chętnie się nim zaopiekuję. Dawno się nie widzieliśmy- nie wiem, czemu to
zaproponowałem. To był po prostu impuls. Czułem, że miałem dług u Franka. Poza
tym, wyglądał tak bezbronnie, że nie mogłem zostawić go w tym szpitalu samego.
Wymyśliłem więc szybko gadkę o pokrewieństwie i pozostało mi tylko czekać, aż
lekarz na to pójdzie. Oby Frank nie pokrzyżował moich planów, gdy się obudzi…
† † † † † †
Pierwszym co zobaczyłem po przebudzeniu były chorobliwie
białe ściany
i duże okna, przez które wpadało przyjemne, wcale
nie rażące w oczy światło późnego październikowego popołudnia. Zarejestrowałem
bandaż na swojej łopatce. Szpital – znowu.
Lekko ociężale podniosłem się do pozycji siedzącej i
rozejrzałem wokół. Chciałem jak najszybciej stąd uciec. Nie lubię takich
pomieszczeń…
Zauważyłem
przez szybę, jak lekarz rozmawia z jakimś mężczyzną. Spojrzeli
w moją
stronę i wtem do sali wszedł czarnowłosy. Podszedł do mojego łóżka
i usiadł na jego krawędzi.
-Cześć,
Frank- powiedział- Pewnie zastanawiasz się, co tutaj robisz. Co ja tutaj robię…-
chrząknął- Opowiem ci wszystko w domu, ale teraz proszę, nie wydaj mnie.
Nazywasz się Franklin Collins i jesteś moim dalekim kuzynem. Ani słowa
o tym,
że nie jesteśmy spokrewnieni, okay?- popatrzył błagalnym wzrokiem. Byłem tak
oszołomiony, że nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Co Gerard tutaj robi?
Kuzyn Franklin Collins? Opowie mi wszystko w domu? Jakim domu?!
-O,
dzień dobry. Widzę, że się już przebudziłeś- moje przemyślenia zakłócił głos doktora-
Jak się czujesz, Frank?
-Eem…
Dobrze- skłamałem. Tak naprawdę nie czułem się dobrze, a wręcz fatalnie. Nie
wiedziałem, co się wokół mnie działo- Tylko jestem trochę osłabiony i senny.
-To
normalne. Po takiej ilości silnych leków uspokajających możesz czuć się
otępiały
i pozbawiony sił. Zostaniesz pod obserwacją dwa dni i jak wszystko
będzie dobrze, wypiszemy cię ze szpitala.
-Odbiorę
cię, kuzynie- wtrącił się Gerard tonem podnoszącym na duchu.
-Zostawię
panów samych. Wiecie, praca wzywa- oznajmił przepraszającym głosem
i wyszedł z sali
segregacji. Przeczekałem chwilę, aż lekarz zniknął mi
z
zasięgu wzroku i odetchnąłem z ulgą.
-No więc…-
Gerard przeczesał nerwowo swoje kruczoczarne włosy- Trochę głupio wyszło, nie?-
zaśmiał się i spojrzał na mnie bezradnie.
-Odbierzesz
mnie?- spytałem ze zdziwieniem.
-Nie
martw się, nie kłamałem. Naprawdę cię odbiorę. Wytłumaczę ci wszystko później.
-Yhym-
zamilkłem i wbiłem wzrok w pościel.
-Mam
nadzieję, że ty również wyjaśnisz mi parę rzeczy. Przyjadę po ciebie za dwa
dni. Proszę, postaraj się nie wygadać- kiwnąłem potakująco głową- Do
zobaczenia, Frank!- nawet mu nie odpowiedziałem. Wyszedł, a ja pogrążyłem się w
myślach. Przyjedzie za dwa dni…
† † † † † †
Silne uczucie ciepła, a zarazem zdezorientowania
towarzyszyło mi przy powrocie do domu. Nigdy w życiu nie myślałem, że
kiedykolwiek odważę się na takie przedsięwzięcie. Musiałem trochę nazmyślać
lekarzowi, ale w gruncie rzeczy i tak nie powinno go to obchodzić. Zadaniem
lekarzy jest zdiagnozować
i
wyleczyć pacjenta, a nie ingerować w jego życie prywatne!
Skręciłem w boczną alejkę i zaparkowałem przed domem.
Wysiadłem
z
samochodu, wszedłem do mieszkania i spojrzałem na zegarek- 19:00.
Przesiedziałem w szpitalu prawie 2 godziny, a wydawało się, że tylko 15 minut.
Teraz wcale nie chciało mi się spać. Myślałem nad nadchodzącym dniem, kiedy to
pojadę odebrać Franka ze szpitala. Co my będziemy tu robić? Ile czasu będę go
nocował? Czy będzie mu tutaj dobrze?
Chciałbym, aby poczuł się u mnie komfortowo. Co ja gadam?! Na jego
miejscu nawet nie skorzystałbym z oferty nocowania u nieznajomego faceta.
Obydwoje będziemy spięci. Mam jednak nadzieję, że z czasem chłopak się
rozluźni. Będzie miło- tak mi się przynajmniej wydaje…
† † † † † †
-Rany
boskie, to już jutro!- jęknąłem zaraz po przebudzeniu. Miałem przeczucie, że
dzisiejszej nocy nie prześpię spokojnie. Wstałem leniwie z łóżka, a moje stopy
zderzyły się z chłodem paneli podłogowych. Przez moje ciało przeszedł dreszcz.
Postanowiłem szybko się umyć i pojechać na zakupy. Jak można przyjąć gościa z
pustą lodówką?
Pół godziny potem
byłem już w sklepie i kierowałem się do kasy, gdy nagle moją uwagę przykuł
ciekawy nagłówek codziennej lokalnej gazety:
„Znaleziony w lesie!”
Wziąłem jedną pod paczę z zamiarem przeczytania jej w
domu.
-Dzień
dobry- przywitała mnie kasjerka- 30 $ się należy.
-Proszę
bardzo- wręczyłem jej banknoty.
-Dziękuję
i życzę miłego dnia.
-Przyda
się…- burknąłem pod nosem i wyszedłem ze sklepu.
Po rozpakowaniu zakupów usiadłem wygodnie w salonie i
wyciągnąłem gazetę. Od razu rzuciła mi się w oczu pierwsza strona. Widniało na
niej dwóch młodych chłopców na tle lasu. Otworzyłem nas stronie z artykułem o
tym zdarzeniu i zacząłem czytać na głos:
„W dniu 15 października w lesie na obrzeżach Newark
został znaleziony młody mężczyzna.
-Byliśmy
na grzybach, kiedy nagle zauważyłem coś skulonego pod drzewem. Okazało się, że
to mężczyzna. Ja zadzwoniłem po pogotowie, a Jason próbował mówić do niego-
mówi piętnastoletni Chris.
-Facet
bełkotał coś niezrozumiałego, mdlał zaraz po ocknięciu, był ranny. To było straszne
przeżycie. Wie pan, tak być samym w ciemnym lesie, bez pomocy…- wypowiada się
Jason, starszy o rok kolega Chrisa.
Jak mówi lekarz, pacjent trafił do szpitala w stanie
krytycznym. Był wychudzony, ranny, wychudzony, brudny, majaczył, mdlał i zatruł
się zepsutym mięsem.
Na szczęście lekarzom udało się uratować mężczyznę i
teraz powraca do zdrowia. Nie znane nam są przyczyny jego pobytu w lesie.
Lekarze nie zgadzają się na przeprowadzenie wywiadu z pacjentem i udzielenie
więcej informacji.
Trudno sobie wyobrazić taką sytuację. Chłodna kalkulacja,
pełne skupienie
i
opanowanie nerwów – to podstawy obowiązujące w takich momentach. Często bardzo
ciężko jest nam opanować emocje, a to przecież liczy się najbardziej podczas
ratowania ludzi. Na szczęście, ci młodzi chłopcy zachowali się adekwatnie do
sytuacji, dzięki czemu ranny mężczyzna przeżył. Za taką heroiczną postawę i
chęć niesienia pomocy Jasonowi i Chrisowi należy się medal.
-Myślę,
że w obliczu takiego zagrożenia każdy na naszym miejscu postąpiłby tak samo.
Cieszymy się, że mogliśmy pomóc- mówią skromnie mali bohaterowie.
Gdyby nie ci dwaj młodzieńcy, ta przygoda skończyłaby się
tragicznie. Godna podziwu postawa kolegów pokazuje, że wśród młodych ludzi są
osoby, które nie są obojętne na ludzkie cierpienie i znieczulicę.”
Odłożyłem gazetę i przetarłem oczy ze zmęczenia. Biedny
Frank! Co takiego musiało się stać w jego życiu, że był zmuszony nocować w
lesie? Od naszego pierwszego spotkania ten chłopak wydawał mi się jakiś dziwny.
Inny, a zarazem ciekawy i tajemniczy. Mam nadzieję, że podczas naszego
wspólnego mieszkania poznamy się lepiej. Może bardziej się przede mną otworzy
i, kto wie, uchyli rąbka swej tajemnicy…
† † † † † †
W milczeniu przyglądałem się jak czarnowłosy zwinnie
pakuje moje rzeczy do torby. Oczywiście, nie były całkiem moje- kupił mi parę
ubrań i jedzenie, którego prawie nie ruszyłem. Naprawdę nie miałem ochoty na
pogaduszki. Nie bardzo odpowiadała mi też perspektywa wspólnego mieszkania.
-Gotowy?-
kiwnąłem głową w odpowiedzi.
Czarnowłosy zaniósł moją torbę do samochodu. Zszedłem
powoli do niego
i
wsiadłem niepewnie do samochodu. Powoli ruszyliśmy.
-Jak się
dziś czujesz, Franku?- zagadnął Gerard z nerwowym uśmiechem na twarzy.
-Przeżyję-
mruknąłem pod nosem, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Moją taktyką jest próba
odstraszenia bruneta. Najlepiej byłoby, gdyby dał sobie spokój
z moją osobą.
Będę starał się go ignorować, może się odczepi.
-To
dobrze- odpowiedział niewzruszony- Jedziemy teraz do mojego domu. Bardzo
chciałbym, żebyś się tam zaaklimatyzował. Jeśli będziesz czegoś potrzebował,
śmiało mów. Postaram się dogodzić. Mam nadzieję, że lepiej się poznamy i w domu
będzie panować miła, luźna atmosfera- uśmiechnął się szeroko- Czemu milczysz?
Nie krępuj się- zachęcił, a ja tylko wzruszyłem ramionami- Pewnie jesteś
zmęczony, prawda? Odpoczniesz w domu, mam nadzieję. Frank?- zmienił ton na
bardziej poważny i trochę zmartwiony- Zanim dojedziemy chciałbym cię jeszcze o
coś spytać.
-Słucham?-
odparłem zmęczony jego gadaniem.
-Przepraszam,
jeśli w jakiś sposób narusza to twoją prywatność, ale ciekawi mnie jedna rzecz…-
uciął, aby ściszyć grające radio- Czy pamiętasz, czym zatrułeś się lesie? Mięsem?- zdębiałem. Na chwilę przypomniałem
sobie tamtą sytuację. Podniosłem podkrążone oczy i spojrzałem świdrującym
wzrokiem
w
zielonkawe tęczówki Gerarda, który wydawał się być lekko zdezorientowany moim
zachowaniem. Skoro od samego początku moim zamiarem było go zniechęcić
i
odstraszyć, to w sumie czemu nie miałbym mu tego powiedzieć?
-Zabiłem
wiewiórkę- powiedziałem chłodnym tonem i na powrót wbiłem wzrok w swoje kolana.
*********************************************************
Ostatnio mało komentujecie :/ Pamiętajcie, że każdy komentarz, nawet negatywny, daje dobrego kopa i motywuje do działania. Oczywiście informuję Was, że skończyły mi się zapasy i będę teraz pisać na bieżąco rozdziały, ale zanim je wstawię to może dojść do globalnego ocieplenia ;) Przepraszam, że tak długo to trwa, ale naprawdę nie mam teraz głowy do niczego i mam strasznie dużo do ogarnięcia w życiu.
Pomyślałam sobie też, że może przy następnych rozdziałach będę Wam dawała linki do piosenek, które mnie inspirowały przy pisaniu, bądź uważam, że będą dopełnieniem do mojego tekstu. No chyba, że w nie lubicie słuchać muzyki w trakcie czytania, to też Wasza decyzja.
Moje ciało powoli odmawia mi już posłuszeństwa. Błagam, dobijcie mnie... :(