wtorek, 30 kwietnia 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 4


„Usłyszałem trzask łamanych gałęzi, a potem stłumiony głos Franka…”

[Gerard] 

   Po kilku sekundach odzyskałem wzrok i teraz tępo gapiłem się na zaistniałą sytuację. Frank leżał bezwładnie na trawie, zmiażdżony grubą gałęzią. Odczekałem aż nogi przestaną mi się trząść i podbiegłem do chłopaka.
-Frank!- krzyknąłem- Frank, słyszysz mnie?- sprawdziłem tętno i odetchnąłem z ulgą. Chłopak tylko stracił przytomność, lecz nadal nie było wiadomo czy czegoś sobie przypadkiem nie uszkodził. Zająłem się podnoszeniem gałęzi, co nie było takie proste. Frank trafił na solidne drzewo, więc potrzeba mi było paru prób, zanim udało mi się go uwolnić. Odrzuciłem kłodę na bok i wziąłem Frania na ręce. Był bardzo lekki i mały, dlatego łatwo się go niosło. Ruszyłem w stronę domu. Niestety, pogoda wcale mi tego nie ułatwiała. Biegłem na oślep z twarzą zakrytą włosami moimi i Franka. Co chwila słyszałem za sobą huki piorunów, tak jakby burza mnie goniła. Nie oddam ci Franka- myślałem. Ha ha, ale ty masz wyobraźnię, Gerard i to w takim momencie. 
Dotarłem do domu rodziny Iero i zapukałem, a raczej przywaliłem parę razy nogą w drzwi. Nikt nie otwierał, więc skierowałem się do mojego domu. Ostatkiem sił otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Mimo że młody Iero jest lekki, to niesienie go przez cały park podczas rozszalałej burzy jest męczące. Ułożyłem czarnowłosego na sofie i przykryłem go kocem. Nie obchodziło mnie to, że ukochany mebel matki się zmoczy. Liczyło się tylko zdrowie Franka. Sam zdjąłem swoje mokre ubrania i przebrałem się w coś suchego. Postanowiłem, że poszukam też czegoś dla Frania. W końcu znalazłem moje najmniejsze spodnie dresowe i czarny podkoszulek, co i tak było za duże na tą kruszynkę. Zdjąłem jego ubrania i przez chwilę dane mi było przyjrzeć się jego śnieżnobiałej klatce piersiowej. Sprawiała ona wrażenie wręcz marmurowej, ale za razem tak delikatnej. Przejechałem dłonią po jego nagim torsie, co wywarło u chłopaka dreszcze. Zaprzestałem więc szybko i założyłem na niego ciepłą bluzkę, po czym ponownie przykryłem go kocem. Nie wiem, co ja sobie wtedy myślałem. Że co? Że niby uratuję wspaniałego sąsiada i on mi się do łóżka w podzięce wpakuje? Tsa, na pewno. Dzielny Gerard Way, drugi Batman... Poza tym, już sam fakt, że Frank mi się podoba w "tym" sensie był nad wyraz dziwny. Nigdy wcześniej jakoś nie czułem popędu do chłopców, no może z wyjątkiem Freddie' go  Mercury' ego, ale to co innego. Ale co ja mogłem poradzić na to, że Frankie jest cudny? Uwielbiam spędzać z nim czas, chociaż poznaliśmy się dopiero niedawno. Czy to normalne, że kiedy go widzę, to serce mi przyśpiesza? Nie wiem tylko, co myśli sobie o mnie sam Frank. A co jeśli jest hetero i mnie wyśmieje? Nie, nie mogę mu o tym powiedzieć, a przynajmniej nie teraz... Wstałem i udałem się do kuchni, gdzie czekała na mnie kolejna niespodzianka. No tak, zapomniałem wyłączyć czajnik i teraz cały blat jest mokry. Niechętnie wziąłem ścierkę i wytarłem blat. Nie byłem przyzwyczajony do własnoręcznego sprzątania, zawsze robiła to Margaret, moja sprzątaczka. Tym razem musiałem się przełamać i wytrzeć tą cholerną wodę. W czasie mojej nieobecności woda w czajniku zdążyła wystygnąć, więc zaparzyłem ją jeszcze raz i wyjąłem z szafki dwie szklanki, herbatę, cukier, cytrynę, miód i łyżeczki. Nie byłem pewny, czy Frank w ogóle lubi herbatę, ale musiał wypić teraz coś ciepłego. Poza tym, dałem mu duży wybór jeśli chodzi o dodatki. Ja na przykład najbardziej lubię herbatę z cytryną, no ale dość już o moich ulubionych napojach. Wlałem gorącą wodę do szklanek i zaniosłem je do salonu. Usiadłem naprzeciwko Franka i podziwiałem jego uroczą minkę. W końcu się obudził. Niepewnie podniósł głowę, pomacał rękoma sofę i koc. Widziałem po jego twarzy wyraźne zakłopotanie, więc postanowiłem się odezwać:
-Nareszcie się obudziłeś.
-Gerard? Gdzie ja jestem? Co się stało?
-Spokojnie, jesteś u mnie w domu, leżysz na sofie w salonie i się suszysz.
-Suszę się?- zdziwił się i złapał za mokre włosy- Gee, co się stało?
-W skrócie, to złapała cię burza w parku, dostałeś gałęzią w głowę i zemdlałeś, a ja cię zaniosłem do domu.
-Żartujesz? Nic nie pamiętam...
-Frankie, gdzie jest twoja mama?
-Dzisiaj cały dzień jej nie będzie, wyjechała do ciotki.
-Aha
-A czemu pytasz?
-Nic, tak sobie, bo nikogo nie było jak pukałem- zrobiło mi się trochę głupio, bo teraz białe drzwi domu Iero są w czarne ślady butów- Dobrze się czujesz?
-Tak, dziękuję- uśmiechnął się spróbował podnieść do siadu, lecz zaniechał pomysłu i złapał się za głowę, czemu towarzyszyło nieprzyjemne syknięcie.
-Na pewno dobrze się czujesz?- zmartwiłem się.
-Tak, na pewno. Tylko mi szumi w łowie, ale to pewnie od tej gałęzi. Nic mi nie będzie.
-Ale na pewno na pewno, Frankie?
-Na pewno, na pewno, na pewno, Gee! Nawet nie wiesz, jaki jestem ci wdzięczny!
-Nie ma za co.
-Ależ jest! Gdyby nie ty, to leżałbym w tym parku do jutra- uśmiechnął się.
-Masz- wziąłem do ręki szklankę- To ciepła herbata, rozgrzeje cię- podałem mu ją najbliżej jak mogłem. Chłopak wyczuł naczynie i je odebrał.
-O! I musiałem cię przebrać w suche rzeczy...- uznałem, że należy o tym wspomnieć- Najmniejszy rozmiar jaki znalazłem...
-Dziękuję, Gee- znów posłał mi ten swój uroczy uśmiech. Wyjrzałem przez okno. Teraz moje oko cieszyła wspaniała gama kolorów tęczy, rozpościerająca się po całym niebie. Znów spochmurniałem. Nie mogłem pojąć, jak Frank funkcjonuje bez wzroku i przy tym jest taki wesoły. 
-Przestało padać- powiedziałem.
-To fajnie- odparł- To może ja już pójdę- zmieszał się.
-Pomogę ci- zaoferowałem i pomogłem mu wstać. Ubrani ciepło wyszliśmy na dwór, a ja mogłem zaobserwować niecodzienne zjawisko: Frank z zacieszem latał po podwórku, wskakiwał w kałuże i wąchał wszystko dookoła.
-Frankie...
-Hm?
-Na pewno wszystko w porządku?- wiecie, ostatnio szumiało mu w głowie, a teraz lata jak szalony. To było nad wyraz dziwne. Nie wiem, może jakieś wstrząśnienie mózgu, albo coś... 
-W jak najlepszym! Czujesz te piękne zapachy? Ten mokry asfalt, trawę, kwiaty?
-Nie tak dokładnie jak ty.
-Racja, zapomniałem- zmarkotniał na chwilę. Doszliśmy do jego domu.
-Jesteśmy na miejscu, Frank- oznajmiłem.
-Wejdziesz może?
-No nie wiem...
-No proszę, bo się obrażę
-No dobrze, ale tylko na chwilkę. 
-Łii!- krzyknął uradowany i w ten oto sposób znaleźliśmy się w domu Franka, chociaż pierwotnie byliśmy w moim. 
  Co prawda, dom był jeszcze w fazie remontu, ale wnętrze wyglądało bardzo ładnie. Ciepłe, stonowane kolory były dobrane idealnie. Zdjęliśmy buty i kurtki. Frank pociągnął mnie do swojego pokoju, który pomalowany była na... Różowo? I to nie wszystko! Była tam mała toaletka z lusterkiem i kosmetyki.
-Yyy... Frank?
-Co?
-Czy to aby na pewno jest twój pokój?
-A nie jest?- zdziwił się.
-No bo nie wygląda... Masz toaletkę i kosmetyki w pokoju?
-Nie. Zaraz, czekaj...- myślał- Niech to! Znowu pomyliłem pokoje!
-Ha ha ha! Nic się nie stało, Frank. Chodź, pójdziemy obok- podałem mu rękę, którą tym razem z chęcią złapał. Trafiliśmy dobrze i usiedliśmy a fioletowej kanapie. 
-Poczekaj chwilkę- rzucił Frank i schylił się gdzieś pod łóżko.
-Czego szukasz?- spytałem z rozbawioną miną na widok jego prób i macania całej podłogi.
-Jeszcze momencik i... O! Mam!- krzyknął z entuzjazmem. No szczerze powiem, że jeszcze tego się po nim nie spodziewałem. Frank wyciągnął spod łóżka... 


piątek, 26 kwietnia 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 3

[Gerard]

   Patrzyłem w osłupieniu na postać chłopaka trzęsącego się i obracającego nerwowo głowę we wszystkie strony. Zrobiło mi się go żal. Objąłem go ramieniem i przysunąłem do siebie.
-Frank...- zacząłem- No już, Frankie, spokojnie...- sam nie wiem, dlaczego zdrobniłem jego imię, tak jakoś wyszło- Powiesz mi, co się stało?- nie chciałem na niego naciskać, więc pozwoliłem mu na podjęcie decyzji. Jak nie chce, to niech nie mówi.
-Ja, ja nie wiem od czego zacząć...- jąkał się.
-Najlepiej od początku- uśmiechnąłem się sam do siebie.
-No to mieszkałem sobie z mamą w Belleville...
-A tata?
-Taty nie znałem. Mama mówi, że zostawił ją, kiedy dowiedział się o jej ciąży. Do około 7 roku życia miałem doskonały wzrok. Kochałem czytać i robić zdjęcia. Niestety, okazało się, że mam raka soczewek... No i straciłem wzrok. Teraz patrzę na świat, he he, patrzeć może nie, ale poznaję świat z innej perspektywy. Słyszę wyraźniej, czuję wiele innych zapachów, smaków, rozpoznaję kształty za pomocą dotyku... Bardzo brakuje mi wzroku, ale da się przeżyć. Belleville znałem jak własną kieszeń i nie potrzebowałem pomocy przy przemieszczaniu się. Czasem prowadziła mnie mama, czasem posługiwałem się specjalną laską dla niewidomych, ale po dłuższym czasie przyzwyczaiłem się do mojego miasta. Teraz mieszkamy tutaj i zupełnie nie mogę się odnaleźć. Tyle tu hałasów, że się skupić nie mogę. A tamtych gości tylko o drogę spytałem. Nie moja wina, że byli pijani i tak zareagowali- wypowiedział prawie na jednym tchu. Ja siedziałem koło niego i tylko słuchałem. No bo co ja mogłem powiedzieć? Niewidomy chłopak właśnie streszcza mi swoją historię i to niezbyt wesołą, a ja miałem powiedzieć: "Nie martw się, Frank. Wszystko będzie dobrze!" ? Pozostało mi więc siedzieć cicho i słuchać. W końcu powiedziałem:
-Frank, masz rację. Nie martw się, ja ci pomogę się odnaleźć. Chociaż ja w sumie też za bardzo nie znam Newark.
-Jak ro nie?- zdziwił się.
-Wstyd się przyznać... No bo mój szofer mnie wszędzie wozi.
-To ty masz szofera?
-Yhm- kiwnąłem głową, ale po chwili dotarło do mnie, że przecież brunet tego nie zobaczy- Szofera, ogrodnika i sprzątaczkę. Ale co mi po tym, skoro rodzicie wiecznie gdzieś wyjeżdżają w interesach, a Mikey jest daleko stąd... 
-Kto to jest Mikey?
-To mój młodszy brat. Rodzicie wysłali go do zakładu psychiatrycznego w Hoboken.
-Ojejku! Aż tak z nim było źle?
-Nie, ale mama przekonała nas, że to najlepszy ośrodek w New Jersey i tam o niego zadbają. Mikey to świetny brat, może trochę zagubiony w dzisiejszym świecie, ale zawsze mogę na nim polegać- Tym razem powstrzymałem się od głośnego westchnienia. Tak, tęskniłem za nim jak cholera. Psychiatryk to nie miejsce dla niego. Matka pewnie myślała, że jak go tam wyśle, to będzie miała spokój. Nie rozumie, że to przez ich chore ambicje Mikey stał się taki. Nie wytrzymał no, ja też ledwo co wytrzymuję. Jego tam w ogóle nie powinno być! Biedny, siedzi tak zamknięty przez 24 godziny na dobę w małym pokoju wśród czubków, non stop pilnowany. Mikey taki nie jest. Nie jest czubkiem, tylko zagubionym dzieciakiem, potrzebującym miłości i opieki. Rodzice nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak wielką krzywdę mu tym wyrządzają. Biedak, będzie miał traumę! Och, braciszku... Obiecuję ci, że jak wrócisz, to się wyprowadzimy i się tobą zaopiekuję. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Franka:
-Fajnie jest mieć takiego brata. Moja mama wprawdzie nie wyjeżdża biznesowo, ale nigdy nie pogodziła się z moim kalectwem.
-A ty, Frank? Pogodziłeś się?
-Tak- odparł po chwili zastanowienia- Widocznie Bóg tak chciał i ani ja ani moja mama nie mamy tu nic do gadania- uśmiechnął się.
-Wierzysz w Boga, Frankie?- znowu to urocze zdrobnienie.
-Oczywiście, ty nie?- zdziwił się.
-Jestem ateistą. Dla mnie Boga nie ma.
-Nie mów tak!
-Frank! Boga nie ma, bo jakby był to nie byłbyś ślepy, nie byłoby wojen, chorób i zła na świecie. Ale to wszystko istnieje, a po śmierci nie idziemy do Nieba, tylko nas zakopują parę metrów pod ziemią!
-Gerard... Proszę, nie mów tak. Bóg nas kocha, nawet największego złoczyńcę na świecie i dał nam wolną wolę, abyśmy sami podejmowali własne decyzje i odróżniali dobro od zła. To ludzie są twórcami wojen i chorób. Ale Bóg jest w stanie nam wszystko wybaczyć, bo On nas bardzo kocha, Gee!- odjęło mi mowę i nie, nie tylko dlatego, że zdrobnił moje imię. Frank powiedział to tak emocjonalnie, że zaparło mi dech w piersiach. Po chwili powiedziałem:
-Nie przekonasz mnie, Frank- niech to szlag! Zupełnie nie to chciałem powiedzieć! Głupek, głupek, GŁUPEK! Czy ja zawsze muszę być taki opryskliwy? Pewnie teraz chłopak myśli sobie o mnie nie wiadomo co. Uznałem, że najlepiej będzie się teraz ulotnić- Muszę już iść, pa!- wstałem i ruszyłem przed siebie. Za sobą usłyszałem tylko cichy głos chłopaka:
-Przemyśl moje słowa, Gee...- nie odpowiedziałem, nawet się nie odwróciłem. Zostawiłem go samego na ławce w parku i to w dodatku przed burzą. Co ze mnie za przyjaciel? Czy w ogóle taki egoista jak ja może być nazywany mianem "przyjaciela"?

   Wszedłem do domu równo z pierwszymi kroplami deszczu. Zdjąłem kurtkę i buty, a potem poszedłem zaparzyć sobie wodę na herbatę. W trakcie czekania wyjrzałem przez okno. Niebo, niemal całkowicie szare, przeszywały jaskrawe błyskawice. Uwielbiałem przyglądać się tym zjawiskom i wcale nie przeszkadzały mi grzmoty, które pojawiały się wraz z uderzeniem pioruna. Złote, białe, seledynowe, a czasem fioletowe, długie wstęgi wiły się na szarym tle nieba. Tak jakby rodziły się ze świadomością, że zaraz zginą, a na ich miejsce wstąpią nowe wstążki. Błyskawice zaczynały swój szalony taniec od samego nieba, zgrabnym zygzakiem omijały budynki, aby na sam koniec uderzyć w ziemię lub samotne drzewo i zgasnąć, czemu towarzyszył donośny huk. Orzeźwiające krople deszczu równo opadały na kuchenny parapet, wystukując przy tym uspokajającą melodię. Kochałem oglądać takie cudowne zjawiska. Ach... Szkoda, że Frankie nie może tego zobaczyć. Zaraz zaraz... Frank! Na śmierć o nim zapomniałem. Przecież zostawiłem go samego w parku, a tam jest teraz najniebezpieczniej! Szybko zeskoczyłem z parapetu i rzuciłem się do wyjścia. W ekspresowym tempie ubrałem się i wybiegłem na dwór. Nawet nie wyłączyłem czajnika. Nie dbałem już o to. Teraz liczył się tylko mój przyjaciel. Pewnie nie wie, co się dzieje i błąka się sam po parku. Biedny... Gdy wybiegłem z domu, od razu zaskoczył mnie silny powiew wiatru, który zmierzwił moje IDEALNIE ułożone włosy. O to też już nie dbałem. Skierowałem się w stronę parku, a potem w kierunku mojej ławki. Ku mojemu zaskoczeniu, Franka tam nie było. Nie powiem, zacząłem lekko panikować. Rozglądałem się na wszystkie strony, aż zobaczyłem postać chłopaka. Niepewnie błądził wśród drzew, więc zacząłem biec w jego stronę. Zatrzymałem się w chwili, kiedy blask pioruna chwilowo mnie oślepił. Usłyszałem tylko trzask łamanych gałęzi, a potem stłumiony głos Franka...


poniedziałek, 22 kwietnia 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 2

[Gerard]

   Przez kilka dobrych minut patrzyłem w osłupieniu na postać naprzeciwko mnie. Chłopak siedział lekko pochylony przy biurku i zdawał się być bardzo zajęty. Kątem oka ujrzałem grubą książkę w niebieskiej okładce. Czytał. Nagle oderwał wzrok od lektury i spojrzał przez okno wprost na mnie. Speszyłem się i szybko odszedłem od szyby. Nie chciałem, aby wziął mnie za jakiegoś podglądacza, czy coś w tym stylu. Postanowiłem, że odrobię lekcje, a potem coś zjem. Na szczęście, nauczyciele byli dzisiaj łaskawi i zadanie domowe mam tylko z matematyki i z angielskiego. Super! Akurat mieliśmy takie "zajmujące" lekcje, że aż nic nie kumam. No ale od czego jest Internet? 
   Szczerze mówiąc, to bardzo się zmęczyłem, przepisując te wszystkie bzdury z Internetu. Przez ten czas zgłodniałem, więc zszedłem do kuchni. Otworzyłem lodówkę i doznałem kolejnego rozczarowania. W środku nie było nic poza mlekiem i jakąś sałatką. Z racji, że jestem wybredny, ubrałem kurtkę i wyszedłem do sklepu. Gdy mijałem ogrodzenie, zza rogu wyłoniła się postać, na którą w sumie nie zwróciłem uwagi i zderzyliśmy się za sobą.
-No i jak chodzisz, baranie?!- fuknąłem.
-Prze... Przepraszam- zająknął się chłopak, w którym dopiero teraz poznałem mojego nowego sąsiada.
-Nie, to ja przepraszam. Powinienem bardziej uważać na drogę- wstałem i przyglądnąłem się mu dokładniej. Był młody, nie dawałem mu więcej niż 16 lat. Niski brunet miał delikatne rysy twarzy. Długie, kruczoczarne włosy kaskadami opadały mu na czoło, zasłaniając oczy. Chłopak sprawiał wrażenie kruchego, miłego dzieciaka. Muszę przyznać, bardzo ładnego dzieciaka. Pewnie wszystkie dziewczyny się za nim uganiają w szkole... Stop! Gerard, ty za dużo chciałbyś wiedzieć o wszystkich. Wróćmy do wyglądu chłopaka. Blada cera idealnie komponowała się z ciemnymi włosami i ubraniem w stonowanych kolorach. Miał na sobie brązową kurtkę, czarne rurki i stare, zniszczone trampki. Kolejny szczegół, który przykuł moją uwagę to tatuaż skorpiona na szyi. Ja nigdy, przenigdy nie zrobię sobie takiego czegoś, chociaż czasem mi się to podoba, ale strasznie boję się igieł. Przy pobieraniu krwi mdleję, a co dopiero cały tatuaż. Brr... Nie, stanowcze nie!
  W końcu doszło do mnie, że od dłuższej chwili gapię się na chłopaka. Zrobiło mi się głupio, więc postanowiłem się odezwać:
-A tak w ogóle, to Gerard jestem i wszystko wskazuje na to, że będziemy sąsiadami- uśmiechnąłem się i podałem mu rękę, której znowu nie uścisnął.
-Miło mi, Frank- odpowiedział wesoło- Niedawno się przeprowadziliśmy z mamą i nie znam zbyt dobrze okolicy...
-To ja cię chętnie odprowadzę- zaoferowałem.
-Nie. Nie, dzięki...- powiedział szybko.
-Czemu?
-Widzisz, nie mam czasu na razie. Remont, sam rozumiesz.
-Ach, no tak. Ale jakbyś czegoś potrzebował, to śmiało pukaj do mnie. Mieszkam w tym dużym białym domu obok twojego.
-Dzięki, trafię na pewno.
-Frank! Wracaj do domu, bo zimno!- usłyszałem głośny, kobiecy głos.
-Już idę, mamo!- krzyknął- Muszę już iść, cześć!- pożegnał się i zniknął za rogiem. Frank, Frank Iero... Ładnie brzmi. Ciekawi mnie tylko jedna rzecz: czemu był taki speszony, bo nie uścisnął mi dłoni, odmówił pokazania okolicy? Coś w tym chłopaku tak mnie zaintrygowało, że poczułem chęć dokładnego poznania tej osoby...

                                             ******   

   Od naszego spotkania minął tydzień. Przez ten czas tylko kilka razy widziałem go w szkole. Codziennie po lekcjach wyglądałem przez okno w nadziei, że go zobaczę. Wpadam w obsesję chyba! Nie wiem, skąd u mnie takie zachowanie. Zawsze zimny, niedostępny, nieczuły Gerard, teraz potrzebuje bliskości drugiego człowieka. Czemu? Może to przez rodziców, których wiecznie nie ma w domu, albo tęsknię za Mikey' m? Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia. Spojrzałem na szare niebo. Zanosiło się na burzę. Nagle poczułem wielką chęć na wyjście na dwór. Ubrałem się i poszedłem do pobliskiego parku. Przechadzałem się ścieżkami, wdychając specyficzne, jak to przed burzą, powietrze. Skręciłem w lewo w celu odpoczęcia na mojej ulubionej ławce. Tak, ona była zupełnie inna niż wszystkie. Miała wyskrobany napis:
"If you don't fight, you will have nothing" - sam to wyciąłem, zaraz po śmierci Eleny. Wróćmy jednak do tematu. Zauważyłem, że ktoś siedzi na mojej ulubionej ławce. No krew mnie zalała. Tyle tu innych ławek, a ten ktoś musiał usiąść akurat na mojej, MOJEJ! Podszedłem bliżej, aby grzecznie przekazać nieznajomemu, żeby spieprzał na drugą, ale im bliżej podchodziłem, tym bardziej nieznajomy stawał się znajomym. Cóż za zbieg okoliczności...
-Przepraszam, mogę się dosiąść?- spytałem głosem staruszka.
-Ależ oczywiście, niech pan siada- odpowiedział, nie odwracając głowy, więc usiadłem koło niego.
-Eghem- chrząknąłem- Cześć!
-Gerard? To ty? A ja cię nie poznałem, po tym głosie!- odwrócił się twarzą do mnie.
-Co ty tu robisz, Frank?
-A tak sobie siedzę. Lubię czasem pobyć sam... A ty?
-Ja tak samo. To moja ulubiona ławka, wiesz?
-Tak? To w takim razie przepraszam najmocniej, Milordzie, za posadzenie mojego zacnego dupska na twoim terenie- odpowiedział poważnie.
-Ha ha ha! Jaką by tu karę wymyślić za tak nieczcigodny czyn? Kamieniowanie? Nie, to by było za nudne... Już wiem! Będziesz pracował u starej wiedźmy ze spożywczaka. Buahahahahahaha!       - zaśmiałem się niczym szaleniec.
-O nie! Tylko nie to! Oszczędź mnie, zacny panie!- zrobił przerażoną minę i obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem. Frank również chyba zauważył, że z tą sprzedawczynią ze spożywczego jest coś nie tak. Stara, zgarbiona, samotna pani z siwymi lokami na głowie i wielkim pieprzykiem pod nosem. Ona jest czasem nawet przerażająca, a zwłaszcza kiedy jest awaria prądu i musi zapalić nagle latarkę, no horror istny! Mówi do siebie i podobno ma pięć kotów, z którymi dzieli wszystko. To już jest nad wyraz dziwne... No ale odbiegłem od tematu. O czym to ja...? Ach tak! Po niekontrolowanym ataku śmiechu powiedziałem:
-Ale tak na serio, to możesz tutaj siedzieć.
-Uff... Co za ulga- powiedział, obdarowując mnie cudnym uśmiechem.
-Frank- zmieniłem ton- Mogę cię o coś zapytać?
-Jasne.
-Kim byli ci goście wtedy w parku?
-E tam, tacy jedni, co lubią się znęcać na słabszymi i myślą, że są lepsi...
-Ale  czemu się nie broniłeś?
-A niby jak? Cała zgraja się na mnie rzuciła, a ja biedny co miałem zrobić? Nie jestem przecież taki silny jak oni!
-Frank, jaka zgraja? Przecież ich było dwóch, trzeba było kogoś zawołać...
-Dwóch?- zmieszał się- A tak, racja. Dwóch było...
-Frank?
-Co?
-Ładną mam dzisiaj czapkę?- spytałem podejrzliwie. Coś było nie tak, może dalekowidz?
-Tak, piękną! Do twarzy ci w niej!
-Serio? Dzięki, tylko że ja nie mam czapki, Frankie- patrzyłem jak chłopak blednie, a jego ręce się trzęsą.
-Gerard, ja...- jąkał się- Ja jestem niewidomy...- takiej reakcji się nie spodziewałem... 




sobota, 20 kwietnia 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Part 1

[Gerard]

  Marzec. Jak ja nie cierpię tego miesiąca. Niby to wiosna się zaczyna, ale jakoś tego jeszcze nie widać. Roztopy, błoto, wahania temperatury, deszcze, a czasem nawet i śnieg sypie lub jest wichura. Idźcie mi z taką pogodą! Ja wolę lato, wtedy jest przynajmniej jasno i ciepło, no i nie trzeba nosić tych wszystkich kurtek, czapek, szalików czy rękawiczek. No ale cóż... Do lata jeszcze trochę zostało.
  Właśnie wracałem ze szkoły pieszo. PIESZO, rozumiecie?! Rodzice wyjechali na dwa tygodnie w interesach, a Bill- mój szofer, rozchorował się i nie mógł po mnie dziś przyjechać. Musiałem więc się pofatygować i wrócić sam do domu. Mieszkam daleko od szkoły, bo aż na końcu miasta. Rodzicom wymarzyło się wybudować willę na odludziu. No, może nie aż takim odludziu, ale obok mojego domu znajdują się tylko trzy inne, w tym jeden niezamieszkały. Nie powiem, że mi to jakoś bardzo przeszkadzało, bo lubię mój dom, ale dzisiaj poważnie zacząłem myśleć o przeprowadzce. Strasznie bolały mnie nogi, a moje czarne jeansy i kurtka skupiały na sobie promienie słoneczne. Nie wspominając już o moim ciężkim plecaku. No po prostu tortury jakieś! Chciałem jak najszybciej znaleźć się w moim pokoju ze szklanką zimnej lemoniady.
  Minąłem kościół, sklepy i mniejsze budynki. Skręciłem w lewo i wszedłem do parku. Była to ostatnia część mojej drogi do domu. Wtem zobaczyłem coś dziwnego. Pod koroną drzewa szybko poruszały się jakieś cienie. Podszedłem trochę bliżej i zobaczyłem jak dwóch osiłków znęca się nad chłopakiem. W normalnych okolicznościach zlekceważyłbym to i poszedł dalej. Jeszcze tego by brakowało, jakby i mnie się dostało. Lecz w tym momencie coś kazało mi się zatrzymać. Patrzyłem szeroko otwartymi oczyma na całe zajście. Nikt z przechodniów nie chciał pomóc temu biednemu chłopakowi. Nagle zobaczyłem jak jeden mężczyzna kopnął z całej siły w brzuch ofiary, a ten krzyczy z rozpaczy. Teraz coś we mnie zawrzało. Miałem ochotę stłuc tych wyrostków na kwaśne jabłko. Zacząłem biec w ich stronę, coś krzycząc. Pewnie się mnie wystraszyli, bo od razu uciekli, a ja podbiegłem do skulonego w kłębek chłopaka.
-Hej! Nic cie nie jest?- spytałem. Tsa, głupie pytanie. "Nie, Gerardzie, dwóch facetów pobiło mnie niemalże śmiertelnie, ale nic mi się nie stało. Nie musisz się fatygować".
-Eeem... Nie, dziękuję- odparł. No normalnie czyta w moich myślach o.O
-Pomogę ci wstać- podałem mu rękę, lecz chłopak jej nie złapał. Objąłem go więc w pasie i delikatnie postawiłem do pionu, na co jęknął z bólu i złapał się za brzuch.
-Ej, na pewno nic ci nie jest?-  no znowu moja genialna wypowiedź- Może zadzwonię po pogotowie?
-Na pewno. Nie ma takiej potrzeby. Jeszcze raz ci dziękuję.
-Kim byli ci faceci, jeśli mogę spytać?- lecz nic mi nie odpowiedział. Złapał się tylko gałęzi i kuśtykając zniknął za drzewami. Nawet się nie przedstawił, ale zapamiętałem jego długie, czarne włosy, ciemne okulary i tatuaż na szyi, który przedstawiał skorpiona. Doprawdy, ciekawy chłopak...
  Z zamyślenia wyrwała mnie znajoma melodia mojej komórki:
               
                              "Oh, sweet child o' mine
                              Oooh, sweet love o' mine"*

-Halo?- odebrałem.
-Siemka, brat!- odezwał się dobrze mi znany głos.
-Cześć, Mikey! A ty nie w szkole?
-No, skończyłem godzinę wcześniej i idę do pokoju..- urwał.
-Mikey? Coś się stało?- spytałem.
-Nie, nic.. Tylko szkoda, że ciebie tutaj nie ma.
-Oj, Mikey! Nie martw się, za parę miesięcy się zobaczymy- chciałem podnieść go jakoś na duchu, ale chyba to niewiele pomogło. 
-Za parę miesięcy, taa- prychnął.
-Nie smuć się, braciszku. Jak chcesz, to kupię ci i wyślę nowiutkiego jednorożca.
-Taak!- humor od razu mu się poprawił- Dziękuję, Gee! Jesteś najlepszym bratem na świecie!
-Wiem. wiem, młody. Muszę już kończyć, zadzwonię jutro. Pa! 
-Pa pa!- rozłączył się. Myślę, że należałoby teraz trochę opowiedzieć o moim bracie.
  Otóż Mikey jest ode mnie młodszy o dwa lata i, jak już pewnie zauważyliście, uwielbia jednorożce. Mikey jest chory na astmę i ma zaburzenia maniakalno- depresyjne. Rodzice wysłali go do drogiego ośrodka rehabilitacyjno- psychiatrycznego w Hoboken. Mikey już od dziecka zachowywał się dziwnie, ale dopiero po śmierci naszej babci, Eleny, popadł    w depresję. Ma już za sobą jedną nieudaną próbę samobójczą. A nie, przepraszam, według mojego brata wejście pod prysznic z włączonym tosterem to tylko roztrzepanie i przypadek. Poza tym, Mikey jest kochanym bratem i bardzo za nim tęsknię, bo nie mam z kim pogadać. No ale dość już o nim.
  Doszedłem do domu i wyciągnąłem z kieszeni klucze. Przekręciłem zamek i już miałem wejść do środka, kiedy usłyszałem samochód parkujący na podjeździe tuż obok mojego domu. Stanąłem i począłem obserwować pojazd. Grupka mężczyzn wyciągała z wielkiego bagażnika jakieś meble i wnosiła je do domu obok. "Ktoś się wprowadza"- pomyślałem. Wszedłem do domu, rozebrałem się i ruszyłem do mojego pokoju. Usadowiłem się wygodnie na czarnej kanapie i wybrałem numer kumpla.
-Hej, Ray!- rzuciłem.
-Siema! Co tam?
-Nie wiesz może, kto się wprowadza do tego ostatniego domu koło nas? - No właśnie, zapomniałem powiedzieć, że Ray mieszka w domu naprzeciwko mojego.
-A no wiem. Niejaka rodzina Iero.
-Iero? Pierwszy raz słyszę. Wiesz coś jeszcze?
-Wiem tylko, że to matka z synem i przyjechali z Belleville.
-Z Belleville? To niedaleko stąd. No nic... Dzięki, Toro. Cześć!
-Cześć!- odłożyłem telefon i wyjrzałem przez okno. Nie powiem, dostałem lekkiego szoku. Naprzeciwko w oknie siedział...  


sobota, 13 kwietnia 2013

"When life leaves us blind, love keeps us kind" Prologue



 Zgadnijcie, kto ma dzisiaj urodzinki =D Podpowiem wam, jak nie wiecie: otóż JA! :D Z tej okazji postanowiłam, że zrobię wam niespodziankę i wstawię prolog mojego pierwszego opowiadania, pt.: "When life leaves us blind, love keeps us kind" No więc już dalej nie przynudzam, tylko enjoy :D
Aha, no i jeszcze jedno: prolog dedykuję Lack of sleep, która była pierwszą czytelniczką i pierwsza skomentowała mojego bloga. Dziękuję <3


                            Prologue


    Czuliście się kiedyś tak źle jak ja? Ta niemoc, bezsilność i żal są nie do zniesienia! Miejsca, które znikną, wydarzenia, o których się zapomina, słowa, które potrafią zmienić życie ludzkie… Ten ból, rozpacz, strach, który momentalnie cię paraliżuje. Właśnie te uczucia dominują w moim nędznym żywocie. Wiem, o co spytacie:
„Co taki człowiek jak ja może o tym wiedzieć?”- o dziwo, mężczyzna tak strasznie zepsuty, tak rozpieszczony jak ja, też posiada emocje. Może nie okazuję tego jak większość, ale je mam i skrywam głęboko za maską egoistycznego, zimnego bachora, którego rodzice rozpieścili aż nadto.
  Jednak dzięki pewnej osobie, moje życie obróciło się o 180 stopni…