„Usłyszałem trzask łamanych gałęzi, a potem stłumiony
głos Franka…”
[Gerard]
Po kilku sekundach odzyskałem wzrok i teraz tępo gapiłem się na zaistniałą sytuację. Frank leżał bezwładnie na trawie, zmiażdżony grubą gałęzią. Odczekałem aż nogi przestaną mi się trząść i podbiegłem do chłopaka.
-Frank!- krzyknąłem- Frank, słyszysz mnie?- sprawdziłem tętno i odetchnąłem z ulgą. Chłopak tylko stracił przytomność, lecz nadal nie było wiadomo czy czegoś sobie przypadkiem nie uszkodził. Zająłem się podnoszeniem gałęzi, co nie było takie proste. Frank trafił na solidne drzewo, więc potrzeba mi było paru prób, zanim udało mi się go uwolnić. Odrzuciłem kłodę na bok i wziąłem Frania na ręce. Był bardzo lekki i mały, dlatego łatwo się go niosło. Ruszyłem w stronę domu. Niestety, pogoda wcale mi tego nie ułatwiała. Biegłem na oślep z twarzą zakrytą włosami moimi i Franka. Co chwila słyszałem za sobą huki piorunów, tak jakby burza mnie goniła. Nie oddam ci Franka- myślałem. Ha ha, ale ty masz wyobraźnię, Gerard i to w takim momencie.
Dotarłem do domu rodziny Iero i zapukałem, a raczej przywaliłem parę razy nogą w drzwi. Nikt nie otwierał, więc skierowałem się do mojego domu. Ostatkiem sił otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Mimo że młody Iero jest lekki, to niesienie go przez cały park podczas rozszalałej burzy jest męczące. Ułożyłem czarnowłosego na sofie i przykryłem go kocem. Nie obchodziło mnie to, że ukochany mebel matki się zmoczy. Liczyło się tylko zdrowie Franka. Sam zdjąłem swoje mokre ubrania i przebrałem się w coś suchego. Postanowiłem, że poszukam też czegoś dla Frania. W końcu znalazłem moje najmniejsze spodnie dresowe i czarny podkoszulek, co i tak było za duże na tą kruszynkę. Zdjąłem jego ubrania i przez chwilę dane mi było przyjrzeć się jego śnieżnobiałej klatce piersiowej. Sprawiała ona wrażenie wręcz marmurowej, ale za razem tak delikatnej. Przejechałem dłonią po jego nagim torsie, co wywarło u chłopaka dreszcze. Zaprzestałem więc szybko i założyłem na niego ciepłą bluzkę, po czym ponownie przykryłem go kocem. Nie wiem, co ja sobie wtedy myślałem. Że co? Że niby uratuję wspaniałego sąsiada i on mi się do łóżka w podzięce wpakuje? Tsa, na pewno. Dzielny Gerard Way, drugi Batman... Poza tym, już sam fakt, że Frank mi się podoba w "tym" sensie był nad wyraz dziwny. Nigdy wcześniej jakoś nie czułem popędu do chłopców, no może z wyjątkiem Freddie' go Mercury' ego, ale to co innego. Ale co ja mogłem poradzić na to, że Frankie jest cudny? Uwielbiam spędzać z nim czas, chociaż poznaliśmy się dopiero niedawno. Czy to normalne, że kiedy go widzę, to serce mi przyśpiesza? Nie wiem tylko, co myśli sobie o mnie sam Frank. A co jeśli jest hetero i mnie wyśmieje? Nie, nie mogę mu o tym powiedzieć, a przynajmniej nie teraz... Wstałem i udałem się do kuchni, gdzie czekała na mnie kolejna niespodzianka. No tak, zapomniałem wyłączyć czajnik i teraz cały blat jest mokry. Niechętnie wziąłem ścierkę i wytarłem blat. Nie byłem przyzwyczajony do własnoręcznego sprzątania, zawsze robiła to Margaret, moja sprzątaczka. Tym razem musiałem się przełamać i wytrzeć tą cholerną wodę. W czasie mojej nieobecności woda w czajniku zdążyła wystygnąć, więc zaparzyłem ją jeszcze raz i wyjąłem z szafki dwie szklanki, herbatę, cukier, cytrynę, miód i łyżeczki. Nie byłem pewny, czy Frank w ogóle lubi herbatę, ale musiał wypić teraz coś ciepłego. Poza tym, dałem mu duży wybór jeśli chodzi o dodatki. Ja na przykład najbardziej lubię herbatę z cytryną, no ale dość już o moich ulubionych napojach. Wlałem gorącą wodę do szklanek i zaniosłem je do salonu. Usiadłem naprzeciwko Franka i podziwiałem jego uroczą minkę. W końcu się obudził. Niepewnie podniósł głowę, pomacał rękoma sofę i koc. Widziałem po jego twarzy wyraźne zakłopotanie, więc postanowiłem się odezwać:
-Nareszcie się obudziłeś.
-Gerard? Gdzie ja jestem? Co się stało?
-Spokojnie, jesteś u mnie w domu, leżysz na sofie w salonie i się suszysz.
-Suszę się?- zdziwił się i złapał za mokre włosy- Gee, co się stało?
-W skrócie, to złapała cię burza w parku, dostałeś gałęzią w głowę i zemdlałeś, a ja cię zaniosłem do domu.
-Żartujesz? Nic nie pamiętam...
-Frankie, gdzie jest twoja mama?
-Dzisiaj cały dzień jej nie będzie, wyjechała do ciotki.
-Aha
-A czemu pytasz?
-Nic, tak sobie, bo nikogo nie było jak pukałem- zrobiło mi się trochę głupio, bo teraz białe drzwi domu Iero są w czarne ślady butów- Dobrze się czujesz?
-Tak, dziękuję- uśmiechnął się spróbował podnieść do siadu, lecz zaniechał pomysłu i złapał się za głowę, czemu towarzyszyło nieprzyjemne syknięcie.
-Na pewno dobrze się czujesz?- zmartwiłem się.
-Tak, na pewno. Tylko mi szumi w łowie, ale to pewnie od tej gałęzi. Nic mi nie będzie.
-Ale na pewno na pewno, Frankie?
-Na pewno, na pewno, na pewno, Gee! Nawet nie wiesz, jaki jestem ci wdzięczny!
-Nie ma za co.
-Ależ jest! Gdyby nie ty, to leżałbym w tym parku do jutra- uśmiechnął się.
-Masz- wziąłem do ręki szklankę- To ciepła herbata, rozgrzeje cię- podałem mu ją najbliżej jak mogłem. Chłopak wyczuł naczynie i je odebrał.
-O! I musiałem cię przebrać w suche rzeczy...- uznałem, że należy o tym wspomnieć- Najmniejszy rozmiar jaki znalazłem...
-Dziękuję, Gee- znów posłał mi ten swój uroczy uśmiech. Wyjrzałem przez okno. Teraz moje oko cieszyła wspaniała gama kolorów tęczy, rozpościerająca się po całym niebie. Znów spochmurniałem. Nie mogłem pojąć, jak Frank funkcjonuje bez wzroku i przy tym jest taki wesoły.
-Przestało padać- powiedziałem.
-To fajnie- odparł- To może ja już pójdę- zmieszał się.
-Pomogę ci- zaoferowałem i pomogłem mu wstać. Ubrani ciepło wyszliśmy na dwór, a ja mogłem zaobserwować niecodzienne zjawisko: Frank z zacieszem latał po podwórku, wskakiwał w kałuże i wąchał wszystko dookoła.
-Frankie...
-Hm?
-Na pewno wszystko w porządku?- wiecie, ostatnio szumiało mu w głowie, a teraz lata jak szalony. To było nad wyraz dziwne. Nie wiem, może jakieś wstrząśnienie mózgu, albo coś...
-W jak najlepszym! Czujesz te piękne zapachy? Ten mokry asfalt, trawę, kwiaty?
-Nie tak dokładnie jak ty.
-Racja, zapomniałem- zmarkotniał na chwilę. Doszliśmy do jego domu.
-Jesteśmy na miejscu, Frank- oznajmiłem.
-Wejdziesz może?
-No nie wiem...
-No proszę, bo się obrażę
-No dobrze, ale tylko na chwilkę.
-Łii!- krzyknął uradowany i w ten oto sposób znaleźliśmy się w domu Franka, chociaż pierwotnie byliśmy w moim.
Co prawda, dom był jeszcze w fazie remontu, ale wnętrze wyglądało bardzo ładnie. Ciepłe, stonowane kolory były dobrane idealnie. Zdjęliśmy buty i kurtki. Frank pociągnął mnie do swojego pokoju, który pomalowany była na... Różowo? I to nie wszystko! Była tam mała toaletka z lusterkiem i kosmetyki.
-Yyy... Frank?
-Co?
-Czy to aby na pewno jest twój pokój?
-A nie jest?- zdziwił się.
-No bo nie wygląda... Masz toaletkę i kosmetyki w pokoju?
-Nie. Zaraz, czekaj...- myślał- Niech to! Znowu pomyliłem pokoje!
-Ha ha ha! Nic się nie stało, Frank. Chodź, pójdziemy obok- podałem mu rękę, którą tym razem z chęcią złapał. Trafiliśmy dobrze i usiedliśmy a fioletowej kanapie.
-Poczekaj chwilkę- rzucił Frank i schylił się gdzieś pod łóżko.
-Czego szukasz?- spytałem z rozbawioną miną na widok jego prób i macania całej podłogi.
-Jeszcze momencik i... O! Mam!- krzyknął z entuzjazmem. No szczerze powiem, że jeszcze tego się po nim nie spodziewałem. Frank wyciągnął spod łóżka...